Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Zofia podniosła wzrok. – Jesteś pewna, że chcesz osobiście zawracać mu głowę swoim Pytaniem? W zamian za odpowiedź zażąda niezwykle wytężonej pracy. – Ależ tak, oczywiście – odpowiedziała Chlorine. – Tego oczekuję. Im bardziej wytężona, tym lepiej. – Jak sobie życzysz. Teraz Wira zabierze was do niego. Niewidoma młoda kobieta poprowadziła ich ciemnymi, kręconymi schodami do ciasnej zagraconej komnaty. W kącie, w cieniu siedział Dobry Mag Humfrey we własnej osobie. Spojrzał pochmurnie znad potężnego tomiska. – Tak? – Gdzie jest moja ostatnia łza? – zapytała Chlorine. – Jest w twoich oczach, pokrywa je, aby były wilgotne. Połowa z niej dba o twoje prawe oko, a druga połowa o lewe. Bez ostatniej łzy szybko straciłabyś wzrok. Chlorine była zaskoczona odpowiedzią. – Nigdy o tym nie pomyślałam! Oczywiście to musi być prawda. – To jest prawda – zrzędliwym tonem stwierdził Humfrey. A teraz przejdźmy do twojej służby. Ale Chlorine, zadowolona, lecz nie do końca, starała się wymigać. – Wiem, że muszę przez rok służyć, ale nie za tak niewiele znaczącą informację. To nie wydaje się uczciwe. – Proszę, nie sprzeczaj się – ostrzegawczo powiedziała Wira. Przez to może stać się tylko jeszcze bardziej zrzędliwy. – Mniejsza o to, odpowiem – odezwał się Humfrey, jeszcze bardziej zrzędliwym tonem. – Znałaś warunki, zanim tu przyszłaś, więc jeśli zaprzepaściłaś szansę na zadanie ważnego Pytania i uzyskanie ważnej Odpowiedzi, to sama sobie jesteś winna. – Hmm, racja – odparła Chlorine. – Znałam zasady, przepraszam za niestosowną uwagę. Humfrey znowu podniósł wzrok znad książki i spojrzał na nią. Oczy miał żółte, poprzecinane czerwonymi żyłkami, ale kiedy skupiły się na niej, pojaśniały i nieprzyjemne ko- lory zniknęły. – Ooo, jesteś bardzo ładna – powiedział zaskoczony. – Balsam na przemęczone oczy. – To dzięki Nimby’emu – przytaknęła zadowolona, że zamiast złego wrażenia, jakie robiła kiedyś, teraz robiła dobre wrażenie. W normalnym życiu jestem zwyczajna i przeciętnie inteligentna. – Tak, oczywiście. Skoro dałaś wytchnienie moim oczom, wyświadczę ci drobną przysługę i uzupełnię moją odpowiedź. Nie jest taka nieważna, jak się wydaje. Możesz uronić swoją ostatnią łzę, jeśli tak zdecydujesz. Jednak rozważ konsekwencje. Lepiej, żebyś nigdy nie wpadła w aż tak nieszczęśliwy nastrój. – Tego możesz być pewny – odpowiedziała ze śmiechem. – Prawdę powiedziawszy, to właśnie tego nie jestem pewny i dlatego cię ostrzegłem. Może nadejść taki czas. Nie działaj wtedy bezmyślnie. Nimby, stojący u jej boku, nie czuł się najlepiej. Chlorine skinęła. – Dziękuję za dodatkowe wyjaśnienia, Dobry Magu. Będę o tym pamiętać. – Uśmiechnęła się. Tym razem ponure wnętrze rozjaśniło się, a Humfrey wyglądał, jakby mu odjęto pięć lat. – Och, żałuję, że nie mogę tego zobaczyć – mruknęła Wira, czując, iż wydarzyło się coś dobrego. Może wyczuła ciepło biorące się ze światła, które wypełniło komnatę. – Powinnaś – stwierdził prawie łagodnym głosem. – Imbri? Nagle Chlorine odniosła wrażenie, że ogląda jak ktoś z zewnątrz tę samą scenę po raz drugi. Spoglądała na siebie, Wirę, Nimby’ego i Dobrego Maga, wszyscy przebywali w jego gabinecie. Uśmiechnęła się, a gabinet rozjaśnił się i Humfrey odmłodniał ze stu lat do jakichś dziewięćdziesięciu pięciu. – Och, dziękuję, Day Mare Imbri! – zawołała Wira. – Zobaczyłam to! Chlorine była zachwycona. Dobry Mag przywołał nocną marę, albo raczej dzienną marę, aby ofiarować im wszystkim sen na jawie, tak że nawet niewidoma dziewczyna mogła zobaczyć, co się wydarzyło, w jedyny możliwy dla niej sposób, jako sen. To bez wątpienia było coś wyjątkowego. Musiał bardzo lubić swoją córkę, ponieważ zrobił to przede wszyst- kim dla niej. W gabinecie znów zapanował półmrok, a nieco mniej zmęczone oczy Dobrego Maga wróciły do opasłego, nudnego tomiska. Posłuchanie dobiegło końca. Chlorine obróciła się na pięcie i poszła za Wirą w dół schodami. Dziewczyna uśmiechała się. Bez wątpienia wydarzyło się coś wyjątkowo przyjemnego. Rozdział 4 Droga trolli Jim Baldwin zaskoczony rozejrzał się dokoła. Na pierwszy rzut oka kraina przypominała Florydę, ale przy dokładniejszym przyjrzeniu się podobieństwo znikało. Nie chodziło jedynie o obecność fantastycznej postaci kobiecej: centaurzycy Sheili. Jej fenomenalny nagi tors potrafił docenić niezależnie od okoliczności, chociaż oczywiście nie przyznawał tego wobec swojej rodziny. Mary była rozsądnie liberalną kobietą, lecz ewidentnie nie przychodziło jej łatwo znosić towarzystwa źrebicy, i to nie tylko dlatego, że była stworzeniem fantastycznym. Poprawka: ponieważ była zbyt fantastycznym stworzeniem z męskiego punktu widzenia. Szczególnie z punktu widzenia Seana i Davida, a może i samego Jima. Nie bez powodów. Czekali na plaży w pobliżu czegoś, co najbardziej przypominało ogromną poduchę. Tu miał przybyć przewodnik. Przewodnik, którego przysyłał Dobry Mag. Po tym, co widział w tym szalonym świecie, Jim był gotów zaakceptować istnienie dobrych i złych magów. Miał nadzieję, że przewodnik będzie kompetentny. Chciał jak najszybciej wydostać się z tej sytuacji; niepokoił go coraz silniejszy wiatr, choć intrygujące było to, co robił z włosami Sheili. Już się wydawało, że wichura cichnie, ale niestety teraz stawała się silniejsza. To była zła wiadomość, nieważne, czy dotyczyła Florydy, czy tej krainy nazywanej Xanth