Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Jego syn George, pijaczyna pierwszej wody nawet w zaawansowanym (przynajmniej dla pijaków) wieku sześćdziesięciu ośmiu lat, znalazł Freddy'ego z gazetą "Bangor Daily News" w jednej dłoni i nienaładowanym remingtonem w drugiej. Najwyraźniej na chwilę przed śmiercią postanowił go wyczyścić. Po tym fakcie George Dinsmore poszedł w tango i przez trzy tygodnie nie trzeźwiał, co podobno sfinansował ktoś, kto wiedział, że George dostanie pieniądze z ubezpieczenia ojca. Hattie Stoddard zaczęła mówić wszystkim, którzy chcieli jej słuchać, że stary George Dinsmore jest grzesznikiem i łotrem, po prostu ciemnym typem. Grypa szalała. Ferie trwały dwa tygodnie zamiast jednego, tak wielu uczniów było chorych. - Jak jest śnieg, to nie ma zarazków - powiedziała Sarah Havelock. Pod koniec miesiąca, gdy ludzie zaczęli czekać na zwodniczą ulgę marca, także Alden Flanders złapał grypę. Chodził z nią prawie przez tydzień, a potem położył się z trzydziestoma ośmioma stopniami. Tak jak Freddy nie chciał iść do lekarza. Stella umierała z niepokoju. Alden nie był tak stary, jak Freddy, ale w maju miał skończyć sześćdziesiątkę. Wreszcie spadł śnieg. Dziesięć centymetrów w walentynki, kolejne dziesięć na dwudziestego i wreszcie trzydzieści dodatkowego dnia lutego, dwudziestego dziewiątego. Śnieg, biały i dziwny, leżał pomiędzy zatoczką a lądem, jakby tam gdzie powinna być szara, burzliwa woda, nagle powstały pastwiska. Parę osób poszło piechotą na ląd i z powrotem. W tym roku nie musieli przypinać raków, gdyż śnieg zamarzł na twardą, migotliwą skorupę. Mogliby nawet wypić szklaneczkę whisky, pomyślała Stella, lecz nie u Dorrit. Tawerna spaliła się do cna w roku 1958. A Bill pokazał się jej cztery razy. - Powinnaś już do nas przyjść, Stello. Pójdziemy razem, co ty na to? - zagadnął pewnego razu. Nie mogła odpowiedzieć. Wcisnęła pięść do ust. - Tutaj miałam wszystko, czego mi było trzeba - wyjaśniłaby im. - Kiedyś radio, a teraz także telewizję; tylko tego chcę od świata zza Cieśniny. Mam ogród. A homary? Na naszej kuchni zawsze stał garnek potrawki z homara. Chowaliśmy go do spiżarki, kiedy odwiedzał nas pastor, żeby nie wiedział, że jemy "zupę biedaków". Widziałam już dobrą i złą pogodę, a jeśli czasem się zastanawiałam, jak by to było, gdybym weszła do sklepu Searsa, zamiast zamawiać wszystko z katalogu, albo gdybym kupowała w tych sklepach, które widziałam w telewizji, zamiast chodzić do tutejszego sklepiku lub wysyłać Aldena po specjalne sprawunki, jak na przykład kapłon na Boże Narodzenie czy szynka na Wielkanoc... i nawet jeśli zapragnęłam, choćby raz, stanąć na Congress Street w Portland i przyglądać się ludziom w samochodach i na chodnikach, których już w pierwszej chwili zobaczyłabym więcej niż na całej wyspie... jeśli kiedykolwiek tego pragnęłam, to bardziej pragnęłam żyć tutaj. Nie jestem szalona. Nawet nie zdziwaczałam, przynajmniej jak na kobietę w moim wieku. Matka mówiła czasami: "Lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu" i wierzę w to z całej siły. Wierzę, że lepiej zaorać spłachetek ziemi głęboko niż całe pole płytko. To mój dom. Kocham go. Pewnego dnia w połowie marca, gdy niebo było bezbarwne i nieokreślone jak niepamięć, Stella Flander po raz ostatni usiadła w kuchni, po raz ostatni zasznurowała cholewki bucików na chudych łydkach i po raz ostatni okręciła szyję szalikiem z jaskrawoczerwonej wełny (prezent od Hattie na gwiazdkę trzy lata temu). Włożyła pod sukienkę długie kalesony i podkoszulek Aldena; gumka podeszła jej aż pod zwiędłe piersi, podkoszulek sięgał prawie do kolan. Na zewnątrz wiatr znowu zaczął zawodzić, a w radiu powiedzieli, że po południu spadnie śnieg. Stella włożyła płaszcz i rękawiczki. Po chwili zastanowienia naciągnęła na nie jeszcze wielkie rękawice Aldena; jej syn już wyzdrowiał i rano razem z Harleyem Bloodem poszedł naprawić okiennicę Missy Bowie, która urodziła dziewczynkę. Stella ją widziała - nieszczęsna kruszyna wyglądała jak skóra zdjęta z ojca. Stella przystanęła na chwilę przy oknie, spoglądając na cieśninę i Bill oczywiście tam był, tak jak się spodziewała. Stał w połowie drogi pomiędzy wyspą i Głową - na powierzchni Cieśniny jak Jezus chodzący po falach - machał rękami i dawał jej znaki, że jeśli w ogóle zamierza kiedykolwiek postawić stopę na lądzie, to powinna się zbierać. - Skoro tego chcesz - szepnęła z trwogą. - Bóg widzi, że nie moja to wola. Ale wiatr przemówił innymi słowami. Chciała to zrobić. Chciała przeżyć tę przygodę. Ta zima była dla niej bolesna - reumatyzm, który ją czasem nawiedzał, zaatakował z całą zaciekłością, rozgorzał w stawach jej palców i kolan czerwonym ogniem i błękitnym lodem. Zaczęła gorzej widzieć na jedno oko (i zaledwie parę dni temu Sarah wspomniała - z pewnym skrępowaniem - że czerwona plamka na twarzy, która pojawiła się, gdy Stella skończyła sześćdziesiątkę, zaczęła się gwałtownie powiększać). A co najgorsze, znowu pojawił się ten rozdzierający ból żołądka; dwa dni temu obudziła się o piątej rano, przekuśtykała po lodowatej podłodze do łazienki i bluznęła do miski klozetowej wielkim strumieniem jaskrawoczerwonej krwi. Dziś rano znowu czuła ten smak, żelazisty i dziwnie przerażający