Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

— Policja nie składa się z dżentelmenów — odparł spokojnie, patrząc przed siebie, w ścianę nad jej głową. — Bywają takie chwile, kiedy gotowi jesteśmy uznać, że cel uświęca środki. Jestem z panią szczery. — To szantaż! — krzyknęła i ukryła twarz w dłoniach. — Tak — powiedział chłodno. — To szantaż! Co więcej, grożąc pani szantażem, jesteśmy w porządku z naszymi sumieniami. Czyż nie, komisarzu Garnet? Garnet, stojący pod zegarem, zaśmiał się nieszczerze. — Właśnie! — mówił dalej Willburn. — Zasługuje pani na najgorsze traktowanie, bo pomaga pani mordercy. Czy policja może mieć litość dla wspólnika zbrodni? Dlaczego wymaga pani od nas wyższego poziomu moralnego? Bronimy interesu społecznego. Zniszczymy panią, jeżeli stanie pani na drodze prawa i sprawiedliwości… — A czy to będzie sprawiedliwe? — powiedziała cicho pani Perret. — Nie myślę o tym — odparł żywo Willburn. — Przez cały czas myślę tylko o tej ładnej dziewczynie w wannie, której zabrano życie. Nagle pochylił się ku pani Perret, położył dłoń na jej dłoni. Pani Perret podniosła oczy. Błyszczały w nich łzy. Willburn powiedział cicho: — Ta dziewczyna była pani bliższa niż tamci wszyscy! Wiem o tym! Maria Van przypominała pani jej własną młodość… To jest cenne. Dwadzieścia lat temu Paulina Perret też drażniła ustabilizowany, moralny, zasobny świat swoim stylem życia… Paulina Perret była piękna i często zmieniała bogatych kochanków… — Niech pan przestanie — wyszeptała pani Perret. — Nie — odparł Willburn i ujął jej rękę w dłonie. — Nie przestanę. Nie jestem kaznodzieją i nie robię pani wyrzutów. To należy do przeszłości… Ale Maria Van zasługiwała przecież na pani współczucie. Nie udało się jej dopłynąć do tej cichej przystani, o której marzą wszystkie kobiety, takie jak pani i ona… Maria Van także marzyła o przyszłości. Odkładała pieniądze na taki sam skromny, milutki pensjonat przy ulicy Laos… Dlaczego pani płacze? Pani Perret płakała cicho i przejmująco. Willburn delikatnie położył jej rękę na oparciu fotela, wstał i odszedł na środek pokoju. Rzekł: — Maria Van zasługuje na pani współczucie. Jest pani obowiązana pomóc nam w odkryciu prawdy. Podobny los mógł panią spotkać przed dwudziestu laty. Trzeba, żeby pani o tym pamiętała… Cisza. Pani Perret siedzi nieruchomo w fotelu, twarz zasłania rękoma. Już nie płacze, ale ciągle milczy. Willburn oschle: — Proszę powiedzieć wszystko! W przeciwnym razie zniszczymy panią bez litości! Nie za przeszłość, która dla nas jest zupełnie nieistotna, ale za teraźniejszość… Pani Perret milczy uparcie. Willburn wyjmuje papierośnicę, wyciąga playersa, zapala go i mówi: — Pani była przedtem na górze, prawda? Pani Perret potwierdza ruchem głowy. — W pobliżu łazienki? — pyta Willburn. Znowu ruch głowy. — Pani widziała zwłoki? Ledwie słyszalny szept, jak najlżejszy podmuch wiatru w liściach drzewa: — Nie… Willburn zbliża się szybko do fotela, łagodnym ruchem ujmuje głowę pani Perret i podniósł ją ku górze. Patrzą sobie w oczy. Willburn: — Jak to było? Pani Perret z trudem panuje nad szlochem. Mówi łamiącym się głosem, zrezygnowana, zmiażdżona. Nie można uciec przed własnym losem. Nie można uciec od przeszłości. To, o czym chciała zapomnieć od tylu lat, wypływa teraz z całą wyrazistością. Upiory dławią gardło pani Perret. Jednak opowiada. Opowiada, gdyż to jest jej ostatnia szansa ocalenia. Czytała książkę u siebie w pokoju, ale nie mogła opędzić się od przykrych myśli. Dręczyły ją domysły związane z Hayesem i nożem do żyłowania mięsa. Hayes był człowiekiem wzbudzającym jej podejrzenia. Nie była zadowolona z tajemniczych wizyt, składanych mu przez jegomościa nazwiskiem Martin, którego twarz napawała ją lękiem. Czytała książkę u siebie, ale ciągle zerkała w stronę oszklonych drzwi do holu. Kilka minut po godzinie dziewiątej wszedł Duplessis, ukłonił się i zniknął na schodach. Niemal zaraz po nim zjawił się Antoni Hayes. On również pozdrowił ją uśmiechem. Szybko wstała i wyszła do holu. Zobaczyła barczystą postać Hayesa na górze, na podeście schodów. Lampa jarzeniowa oświetliła go wyraźnie. Stał przez chwilę niezdecydowany i nagle zbliżył się do pierwszych drzwi na prawo. Były to drzwi do pokoju baronowej. Pani Perret szybko weszła na schody, aby lepiej obserwować Hayesa. Gdy zniknął w pokoju baronowej, pobiegła na górę i stanęła we wnęce korytarza, między łazienką a pokojem baronowej, ale z drugiej strony. Działo się z nią coś niedobrego. Wiedziała, że Hayes dopuszcza się przestępstwa, ale życzyła mu w duchu sukcesu. Tylko jeden Bóg wie, jak bardzo nienawidziła zawsze baronowej Groeck i jak bardzo się jej obawiała. Baronowa wiedziała o niej wszystko. Znała każdy jej krok od trzydziestu kilku lat. Wiedziała, za jakie pieniądze został kupiony pensjonat przy ulicy Laos. Ileż razy pani Perret życzyła baronowej Groeck męczącej, strasznej śmierci! Baronowa była ostatnim świadkiem jej burzliwej przeszłości, o której świat już dawno zapomniał i o której sama pani Perret chciała wreszcie zapomnieć. Chciała ze wszystkich sił, lecz było to niemożliwe. Codziennie rano krzyżowały się spojrzenia baronowej Groeck i Pauliny Perret