Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

— Usunął pan tę dzi... komandor Jaruwalski z okrętu? — Zgodnie z pańskim rozkazem — odparł drewnianym tonem Tasco. Przez dwa lata był kapitanem flagowym wiceadmirała Hennesy’ego i cały ten czas współpracował blisko z Andreą Jaruwalski, ale był jedynie kapitanem, a przepisy wyraźnie zabraniały „komentarzy podważających autorytet starszego rangą oficera”. To, że skretyniałe ścierwo przypadkiem dowodzące w systemie nie miało już autorytetu wśród najbliższych współpracowników, było bez znaczenia. Natomiast żałował, że nie może mu powiedzieć, co o nim myśli. — Pinasa dostarczyła ją na pokład HMS Cantrip osiemnaście minut temu — dodał, nie kończąc wypowiedzi zwyczajowym „sir”. W końcu słowo to było oznaką szacunku. — Doskonale, Justin! W takim razie każ obrać kurs i ruszamy! — Jak pan sobie życzy, admirale — odparł Tasco beznamiętnie. I zaczął wydawać rozkazy. * * * Pomimo niskiej rangi Gaines zdołał wkręcić się na mostek ciężkiego krążownika, wykorzystując przywilej należny dowódcy stacji „Sensor Jeden”. To, że w praktyce już nie był dowódcą, a stacja niedługo przestanie istnieć, było zupełnie inną sprawą, na którą nikt w panującym zamieszaniu nie zwrócił uwagi. Stanął sobie skromnie pod ścianą, żeby nikomu nie leźć w oczy, ale pozycję wybrał tak, by widzieć wyraźnie główną holoprojekcję taktyczną. Chwilę zajęło mu zorientowanie się, co widzi. A potem zamarł. — Co, do cho...? — jęknął, obserwując, jak główne siły stacjonujące w systemie opuszczają orbitę. Ale nie po to, by eskortować wyznaczone do przeprowadzenia ewakuacji okręty, ale po to, by obrać kurs prowadzący na spotkanie wroga! — Co oni do cholery, wyprawiają?! — mruknął, nie mogąc powstrzymać się od zadania tego w sumie retorycznego pytania. — Wykonują bezsensowny rozkaz durnia, który oficjalnie zamierza „odciągnąć przeciwnika od nas” — odparł zmęczony sopran z prawej. Zaskoczony tonem i treścią wypowiedzi Gaines odwrócił się czym prędzej. Obok stała czarnowłosa kobieta o jastrzębich rysach ubrana w skafander próżniowy z insygniami pełnego komandora. I naszywką na piersi. Gaines przeczytał ją odruchowo i dostrzegł najbardziej zmęczone i pełne świadomości klęski oczy, jakie w życiu widział. — Jak to „odciągnąć?! — wykrztusił. — Przecież nikt nas nie ściga! Odwróciła głowę i przyjrzała mu się z namysłem. A potem wzruszyła ramionami. — Słyszał pan określenie „dla honoru bandery”, poruczniku? — odpowiedziała pytaniem. — Oczywiście, ma’am. — A wie pan, skąd się wzięło? — No, cóż... prawdę mówiąc nie. — Jeszcze w czasach flot nawodnych na Ziemi istniała taka tradycja w jednej z nich, niezbyt bojowej, ale prawdę mówiąc, zapomniałam której. Datowała się jeszcze z okresu żaglowców, czyli z zupełnie zamierzchłej przeszłości. To w sumie nieważne... — wzruszyła ramionami i odwróciła się ku holoprojekcji, ale nie przestała mówić. — Chodzi o to, iż przyjęto w niej zasadę, że gdy kapitan jakiegoś okrętu znalazł się w obliczu wroga, którego bał się zaatakować, lub też uznał, że nie zdoła takiej walki wygrać, oddawał jedną salwę burtową i opuszczał banderę tak szybko, jak tylko mógł. Salwa była z zasady wystrzeliwana z burty przeciwnej niż zwrócona ku przeciwnikowi, żeby go nie zirytować i nie skłonić do odpowiedzi. — Dlaczego? — Dlatego że opuszczenie flagi czy też bandery, bo obie nazwy funkcjonowały równolegle, było ówczesnym odpowiednikiem wyłączenia ekranu — odparła takim samym nieobecnym tonem Jaruwalski. — Poddawał okręt, ale ponieważ wystrzelił wcześniej salwę, miał dupochron i nie można go było oskarżyć o tchórzostwo czy kapitulację bez walki. — Przecież to szczyt idiotyzmu! — zirytował się Gaines. — I on...? — Właśnie tak — zgodziła się posępnie. — Głupota, jak widać, nie była wyłącznie specjalnością naszych przodków. * * * — Co oni, do cholery, wyprawiają?! — zdumiał się towarzysz komisarz Randal. — Nie jestem pewna — w głosie towarzyszki wiceadmirał Shalus niedowierzanie walczyło z nadzieją. A potem oderwała wzrok od holoprojekcji taktycznej i uśmiechnęła się tak, że na pomoście flagowym powiało chłodem. — Ale nie narzekam, towarzyszu komisarzu — dodała. — Przeciwnik jest bowiem tak miły, że spełnił moje marzenie... Oscar, kiedy znajdziemy się w maksymalnym zasięgu skutecznego ostrzału rakietowego? — Za siedem minut, towarzyszko admirał — zameldował oficer operacyjny. — Doskonale — powiedziała miękko. I uśmiechnęła się z rozmarzeniem. * * * — Jesteśmy w maksymalnym zasięgu skutecznego ognia, panie admirale — zameldował kapitan Tasco