Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
— Zapanujemy właśnie krukom na szubienicy albo robakom w grobie — ponuro i szyderczo Krystof się odezwał. — Wstydziłbyś się tak gadać — upomniała go Rozalka. Spojrzał na nią jak wilk. — Szary proch — Ty mi wstydem oczu nie wycieraj, głupia! — burknął. — Ty to bardzo rozumny — zawołała Magdalenka. — U ciebie mózgu nie kupowałem! — Myślisz, żebym dała? Nie wiedziałbyś, co z nim zrobić! — Jak pora przyjdzie, to pokażę! — Wolelibyście się o buziaki targować niż o rozum — zaśmiał się Wawer. — A nie pozwolę, bom już wszystkie kupił — swawolnie Szluguris zaprzeczył. Zaczęli się spierać, żartować, gonić po ogródku, reszta też rozruszała się i rozchmurzyła. Na murawie Rufin z Rozalką pozostali, bo Bakutis na uciechę młodzieży chwilę popatrzał i do chaty wrócił, gdzie wśród starszych kobiet siedziała wdowa młoda, do której na jesieni swaty słać myślał. A wtem wrotka skrzypnęły i na podwórze wszedł gość rzadki, stary Szwedas. Człek to był drobnego wzrostu, ale żylasty, szerokich pleców i ramion potężnych, chudy przy tym i żółty na twarzy. Ubierał się zawsze jednako, staroświecką modą, w sukmanę siną o stu fałdach, na piersi miał dużo , szkaplerzy i różaniec z bukszpanu. Głowę miał łysą, a twarz golił starannie, co mu nadawało wygląd kościelnego sługi. .Pozór mylił, bo Szwedas i w kościele, i w chacie swojej rzadko bywał. Gospodarkę na dwóch synów zdał, a sam furmanił. Miał parę koni i drabiak, który szeroko znano; jeździł po piwo i wódkę dla Bakutisa, po żelazo i sól dla dworu, najmował się do dostaw i drobnych nawet posyłek, bez mała rok cały na wozie spędzał nie bojąc siekani odległości, ani zimy, ani nocy… Małomówny był i nigdy się nie śmiał, ale w lot interes każdy pojął, załatwił, a taką miał opinię uczciwości, że wielkie pieniądze mu powierzano, posyłano w najważniejszych sprawach. We wsi był osobą poważaną i szanowaną. Toteż gdy na podwórzu Karewisów niespodzianie pojawił się, gospodarz z synami naprzeciw niego wyszli i choć krewny im był i swojak, witali niemal jak pana. On też chętnie do chaty wszedł na biesiadę, a przechodząc, pod płotem ogródka Rufina zoczył i pozdrowił. Nic więcej nie rzekł i dalej Karewisom na pytania, skąd jedzie, odpowiadał, ale rzeźbiarz zaraz wstał, wstała też Rozalką. — Trzeba iść — z cicha wymówił. — Pójdźmy — odparła podobnież. Kule mu podała i korzystając, że młodzież opodal Gedrajtysa–muzykanta obstąpiła, wymknęli się oboje na drogę. — Zostań się, Rozalko, toż tańce się gotują — mówił. — Albo mnie tańce w głowie? Nie dlategoście mnie oświecili, żebym podobną innym była… — Oświeciłem cię, ale nie po to, byś marniała. Służba święta swoje prawo ma, a lata młode swoje. Za mąż ci pora. — W chacie mój warsztat stoi. Nie od tańca mnie wezmą, ale od roboty. Nie lubię pustej swawoli. — Szwedas cię nikomu nie da, tylko dla syna chowa. — Nie Szwedasa, ale moja wola się stanie — hardo odpowiedziała. — Chciałbym cię za życia szczęśliwą i spokojną zobaczyć. Do chaty twego męża zawlokłyby mnie kule, a oczy bym uradował i duszę… Żałośnie, choć się uśmiechał, głos jego brzmiał. — Po co śmierć wspominacie? Nie pora wam umierać — Giltina (bogini śmierci) nie patrzy w zęby — spokojnie odparł. Za nimi w zagrodzie Karewisów skrzypki się rozległy i wesołe okrzyki. Rzeczywiście zabawa dopiero się poczynała, potrwa długo w noc — bez nich… VIII Stanęły zręby zagrody na Bubiach. Pewnego Vieczora Wawer z Krystofem ku wsi od roboty szedł, siekierę na ramieniu niosąc. Od niejakiego czasu, zniecierpliwiony powolnością roboty, zaczął Jodasowi pomagać ucząc się ciosać niby przez zabawę. Stary ojciec przychodził często i chwaląc go pokazywał różne sposoby. Listy ze Szczecina stawały się coraz natarczywsze, wzywały go do powrotu. Już dwa miesiące ubiegło, już kończono żniwa, a jego ten dom zaczęty i obietnica dana ojcu trzymała w Karewiszkach. O tej mitrędze opowiadał Krystofowi właśnie. — Będzie mi, będzie od pana Matschkego! — mówił czuprynę markotnie trąc. — Na tydzień, dwa urlop wziąłem, a miesiąc siedzę. — Napanujesz się jeszcze do woli. — To pewnie, ale i narzeczona nudzi po mnie. — Wierzysz w kobiecą naturę? Byle gach ją pocieszy… — Ty wszystkie wedle Magdalenki cenisz. — Jednakie one