Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
.. A powiada — nie spodoba mi się potem... toć ją odbierzecie z edukacyą... — A mnie jej edukacya po co? — ofuknął Sumak — któżby to takim baśniom wierzył! Cała rzecz, że ją chce darmo wywieźć, a nam nie dać nic — ale — niedoczekanie jego! Sumak począł chodzić i kląć. — Sensu w tem niema — wołał — gdzie jemu się żenić? Na co, po co, dla czego? Toć jest wprost zdrada i podstęp, aby nam dziecko wziąć i figę za to dać... Tak się rozpoczęły rozprawy burzliwe między małżeństwem, aż; gdy Scholastyka, przypomniawszy sobie ostatni argument, oświadczyła, że jeśli się z nią ożeni, na oczy ich widzieć i znać nie chce... Sumak umilkł. Uwierzył, że to była jakaś fantazya pańska, dla niego niezrozumiała, która mu się w żaden sposób w głowie pomieścić nie mogła. Zapowiedziany termin przyjęcia lub odrzucenia był krótki. Do dnia nazajutrz Sumak był już u Antka. Kłamał, czy prawdę mówił, stary sługa utrzymywał, że o bożym świecie nie wie. — Tyle acanu powiem — zakończył, wódką go częstując — że on nigdy nie żartuje. Co powie, to święta prawda. Gdyby zabił człeka, nie skłamie... Kiedy mówi, że się chce żenić, to chyba do prawdy myśli... A bądźcobądź, czy tak, czy owak, kiedy mu córka wasza w oko wpadła — nie dróżcie się. Powiecie "nie", nie poprosi drugi raz, a z Leśniczówki wypędzić każe... Sumakowi chciało się przynajmniej samemu z nim rozmówić. Ubłagany o pośrednictwo Antek, poszedł z prośbą. Hrabia z kpem go precz odprawił — nie chcąc mieć do czynienia z Sumakiem. Wrócił tedy p. Dyonizy, zwiesiwszy nos, do domu. Był tego przekonania, że zdać się musiał na łaskę lub niełaskę. — Juści — gębę mam, tej mi nie stuli — mówił w duchu: — Stanie się dziecku krzywda... i nie zechce wynagrodzić — to go choć po sądach będę ciągać. Nie daruję. Do Leśniczówki przybywszy, Sumak żonie oświadczył: — Rób sobie, co chcesz... ja nie będę pomagał i nie będę przeszkadzał... Biedyśmy się dosyć najedli... coś się trafia... człek się chwyta ostatniego... Wola Boża... Westchnął, napił się — i trzeciego dnia postanowił nie być w domu. Scholastyka na ten dzień i sama najpoczwarniej się przystroiła i córkę zmusiła do ubrania się, a włosy jej, dla lepszego połysku, szpikiem na ten cel zachowanym, wysmarowała... Steńka płakała ciągle... Najdziwaczniejsze myśli błąkały się jej po głowie; lecz, mimo świetnej zapowiedzi losu, jakiegoś nadzwyczajnego, strach, przeczucie przyszłości ciężkiej — nie dawało jej się uspokoić. Człowiek ten, co się jej mężem być obiecywał, postać jego, głos, obejście się, niewymowny wstręt w niej i trwogę obudzały... Los ten wcale się jej nie uśmiechał — widziała w nim nieznaną, niezbadaną, ale pewną męczarnię. Nauka na pensyi nie miała też dla niej żadnego uroku. Dwa lata niewoli! — Samo przypomnienie pierwszej nauczycielki, której winna była opłakaną naukę czytania i pisania — dreszczem ją przejmowało. Nie wyobrażała sobie inaczej nauczania, jeno w ten sposób nielitosciwy męczeński... narzucanego.Życie teraźniejsze, ciężkie, pełne znojów i utrapień, wydawało się jej jeszcze stosunkowo swobodnem, prawie szczęśliwem. Przyszłość, ciemna, zagadkowa, pełna tajemnic, stała przed nią jak otchłań jakaś, w którą rzucić ją miano. Nie spodziewała się nigdy nic wielkiego, nic nadzwyczajnego dla siebie — jednakże choćby lżejszą służbę nad tę u rodziców, lepsze jadło, przyodziewek ładniejszy, a potem jakieś ubogie gospodarstwo. Pisarz jaki prowentowy, officyalista, mógł się ożenić. Młodość jej schodziła pod tak ciężkiem brzemieniem, że nawet marzyć nie umiała. Coś, coby życie mogło osłodzić — nie śniło się jej nawet. Spać dłużej, mieć trzewiki całe, nową, choć jednę, sukienkę i jedzenia tyle, aby głodu nie cierpieć — stanowiło jej ideał cały. Serce nie miało się ani czasu ani siły odezwań. W domu nikt nikomu nie okazywał przywiązania; żyła wśród wojny i poznała wprzódy bój życia, niż to, co je osłodzić mogło. Lecz z tem, co znała, była oswojoną; to co ją czekało, niezgłębione, nieznane, musiało ją trwożyć. Sam wreszcie hrabia, rozkazujący, grubiański, stary (bo się jej takim wydawał), brzydki... któremu miała być poślubioną, był dla niej jakby katem jakim i oprawcą. Pocałunek, który na jej czole wycisnął, palił ją długo, jak dotknięcie, jak ukąszenie jakiegos złośliwego stworzenia.... Ścierała go fartuchem i płakała. Wiedziała dobrze, iż rodzicom się wypraszać — próżnem było. Modliła - się więc przez te dwa dni, aby Pan Bóg odwrócił od niej to nieszczęście. Sprzeciwić się nie było sposobu — uciec-by nie potrafiła. Na ostatek i los matki i ojca, sióstr, który się miał przez to poprawić! Czuła to, że ją jedną dla nich wszystkich poświęcić musieli, nie widziała w tem nic dziwnego, nic zdrożnego. Z rozmów ojca z matką niewiele mogła wyrozumieć, lecz domyślała się, że opierać się hrabiemu nie będą, śmieli. Nadszedł dzień naznaczony. Oczekiwano przybycia pańskiego do wieczora i — Steńka już zaczynała lżej oddychać, sądząc, że może myśl zmieni i nie przybędzie, gdy sanki o zmroku przysunęły się pod dworek i hrabia wszedł do pierwszej izby. Scholastyka nań czekała. Steńka siedziała w alkierzu, napół omdlała, a przy niej Domka i Marcesia płakały i śmiały się na przemiany. Głupie dziewczęta, nie rozumiejąc o co chodziło, bawiły się tym niezwykłym w domu zamętem. Hrabia, z hałasem drzwi otworzywszy, stanął naprzeciw Scholastyki, nie mówiąc słowa. Kłaniała mu się, milcząc, jejmość. — No — a cóż? namyśliliście się? Przymuszać was nie chcę... Odpowiedź była zawczasu przygotowaną. — Niech się już dzieje, jak wola i łaska pańska! — rzekła Scholastyka, wzdychając — ale niech jasny pan ma też litość nad nami ludźmi biednymi. Nie odpowiadając nic, Kwiryn obejrzał się po izbie. — Dziewczyna gdzie? Matka musiała pójść po nią i przyciągnąć ofiarę, na której twarzyczce ślady łez i przestrachu aż nadto były widoczne. Stała z głową spusz- czoną. Hrabia ręką swą szorstką i grabą chwycił ją pod brodę i kazał jej patrzeć na siebie. Głos jego cokolwiek złagodniał