Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Po drabinie, przystawionej do parteru pueblo, weszliśmy na górę, a później dalej na pierwsze piętro. Można sobie wyobrazić zdziwienie Emery’ego! Stal na warcie przed wejściem do mieszkania Judyty. Wypatrywał nas oczywiście z otworu, gdy oto przybywaliśmy z zewnątrz. Wyszedł nam na spotkanie do drabiny i zdumiony, zawołał głośno: — Wy tutaj! I nawet master Vogel, o którym myślałem… — Ciszej! — przerwałem. — Nie krzycz tak! Judyta nie powinna słyszeć. Czy widziałeś ją od czasu, jak się rozstaliśmy? — Tak, na dole w jej mieszkaniu. Od czasu do czasu zaglądałem w dół i widziałem, jak chodzi tam i z powrotem. — Czy nic podejrzanego nie zauważyłeś? — Nie. Zapaliła lampę, którą ty zgasiłeś. — Czy nasza nieobecność nie wydała ci się zbyt długą? — Owszem. Ale mieliście sporo roboty. Co się właściwie zdarzyło? Musieliście chyba odkryć tajemną drogą w kotliny? — Tak jest. Piękna Judyta chciała nas podejść. Sądzi, że wpadliśmy w zasadzkę i zdziwiłbym się bardzo, gdyby nie spróbowała i ciebie złapać. Opowiedziałem mu naszą przygodę i dodałem: — Ukryjemy się przed nią. Jestem przekonany, że gotuje dla ciebie pułapkę. Jestem ciekaw, jak się do ciebie weźmie. Oddaliłem się wraz z Winnetou i Voglem do miejsca, gdzie leżała broń Yuma. Ułożyliśmy ją w piramidy i usiedli z tyłu, tak, aby nie można nas było dostrzec z otworu. Stało się, jak przypuszczaliśmy. Niebawem Judyta weszła na górę i obejrzała się za Emery’m. Stał bowiem w pewnej odległości od otworu. — Senior! — zawołała — Przywódca Yuma ma przyjść do mego mieszkania wraz z trzema Indianami. — Kto tak rozkazał? — Senior Shatterhand. Jest na dole przy seniorze Meltonie. — Dlaczego panią tu wysłał? Mógł mi sam powiedzieć. — Nie ma czasu. Sennores muszą omówić bardzo ważne sprawy. Rozmawiają zdaje się o spuściźnie. — Cóż mają z tym wspólnego czerwonoskórzy? — Nie wiem. Old Shatterhand polecił mi powiedzieć, aby pan się spieszył. — Dobrze! Niech mu pani powie, że czerwoni wkrótce nadejdą. Wróciła do siebie. Emery podszedł do nas i zapytał: — Co się w tym kryje? — Łatwo odgadnąć. Jest pewna, że ma nas w swojej mocy i chce także ciebie obezwładnić. Kazała zawołać czerwonych, aby ich skłonić do napaści na ciebie. — Ale w jakim celu? Cóż jej z tego przyjdzie, że będzie nas miała w swej mocy. — Wiele, bardzo wiele! Wyśle w ślad za Jonatanem gońca, który go wróci z drogi. — Musiałaby wiedzieć, dokąd czmychnął. — Naturalnie, że wie! — Ach, bodajbyśmy mogli się dowiedzieć! — Dowiemy się podstępem. — Jak? — Podam się za Meltona seniora. — Wszak zna ciebie! Nie wprowadzisz jej w błąd. — Judyta nie wie jeszcze, żeśmy Meltona schwytali. Za wszelką cenę zechce starego zawiadomić, gdzie jest jego syn. Dzięki temu dowiem się o wszystkim. — Nie pojmuję, jak się do tego weźmiesz. — Chodźmy do niej! Jestem ciekaw, z jaką miną mnie powita. Powiedz jej z początku, że chcesz ze mną mówić. Zeszliśmy na dół i wsłuchali się w ciszę. Zdawało się, że Judyta jest w sypialni. Emery wyprzedzał mnie. Zatrzymałem się przed zasłoną, on zaś odsunął ją i wszedł do pokoju. — To pan, senior? — rzekła. — Oczekuję Indian. Kiedy przyjdą? — Nic im jeszcze nie powiedziałem. — Czemu nie? Seniorowi Shatterhandowi bardzo się spieszy. — Chciałbym z nim pomówić. Gdzie jest? — Tam, w drugim skrzydle. Ale dlaczego nie spełnia pan natychmiast jego rozkazu? W jakim celu chce pan przedtem z nim pomówić? — Dlatego, że to wszystko wydaje mi się podejrzane. Na co mu Indianie? Wszak ma mnie i Winnetou, który jest przy nim. — Nie mam pojęcia. — Ale ja chcę mieć pojęcie! Zaprowadź mnie pani do niego. — Nie mogę. Uprzedzał, aby mu nie przeszkadzać. — Przeszkadzać? Pshaw! Ja, jego przyjaciel, nie będą mu przeszkadzał. Raczej już Indianie. A zatem gdzież on? — Tam w drugim skrzydle, jak już mówiłam uprzednio. — I nie chce mnie pani do niego zaprowadzić? — Nie, gdyż zabronił. — W takim razie pójdę sam. — Nie znajdzie go pan! — Natychmiast znajdę, natychmiast! Czy mam pani dowieść? — Tak. — Dobrze, seniora! Tu ma go pani! Uchylił zasłony, wziął mnie za rękę i wciągnął do pokoju. Ujrzawszy mnie, Judyta stanęła jak wryta. — Widzi pani, seniora, — rzekłem — ledwo zamknęłaś mnie w podziemiach, a oto widzisz znowu, aczkolwiek nie byłaś tak łaskawa, aby spuścić drabinę. Cieszy się pani zapewne, że widzisz mnie przy zdrowiu? — Tak, tak, cieszę się. Nadzwyczaj, nadzwyczaj się cieszę! — zawołała, ściskając pięści i zagryzając wargi. — Muszę pani radość podwoić, oznajmiając, że i Winnetou, i senior Vogel przebywają nad ziemią. Podziemny kanał uwolnił nie tylko pani narzeczonego, ale także nas. Żachnęła się dziko, jak drapieżna kotka: — Ma pan po tysiąckroć więcej szczęścia niż rozumu! Ale nie ciesz się za bardzo! Wszakże udał mi się najpiękniejszy, najlepszy pomysł. — Jakiż to? — Wysłałam stąd Meltona. Nie miał wyobrażenia o kanale. Nikt nie wiedział, że można wyjść z pueblo drogą wodną, tylko ja o tym wiedziałam. Mój mąż, wódz, wyjaśnił mi tajemnicę na wszelki wypadek. — I taki wypadek dzisiaj zaszedł? — Tak. Wskazałam mu drogę, a w pół godziny później usłyszałam wasze nazwiska. Wtargnęliście więc do pueblo. Jonatan nie omieszkał natychmiast skorzystać z odkrycia i… umknął wam. — I taki wypadek dzisiaj zaszedł? — Sądzi pan? Naprawdę pan tak sądzi? I za jakiego uważasz go głupca? Sądzisz, że trzeba tu tylko poszukać. Ale myli się pan bardzo! Pieniądze zabrał ze sobą. — Tylko część. — Nie, wszystko, wszystko! Była to torba skórzana, pełna banknotów oraz papierów wartościowych. — Do piorunów! To dopiero pech! I stary również uciekł! Powiedziałem to umyślnie wściekłym głosem. — Też? — zapytała, błyskając oczami z radości. — Skąd pan wie? — Jego gniazdko świeci pustką. — Czy znał je pan? — Jest nad panią, na wyższym piętrze