Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

I mnie nauczył. A teraz nawet litery źle rozróżnia. — Ty tylko żyj — powtórzył Dawid zniżywszy głos i nie spuszczając z niej oczu. Raisa spojrzała na niego szybko i jeszcze bardziej się zaczerwieniła. — Żyj, a pisać… pisz, jak umiesz. O, do diabła, wiedźma idzie! (Wiedźmą Dawid nazywał naszą ciotkę). I czego ją tu licho nosi? Uciekaj, kochanie! Raisa jeszcze raz spojrzała na Dawida i uciekła. Dawid bardzo rzadko i niechętnie rozmawiał ze mną o Raisie, o jej rodzinie, zwłaszcza od czasu gdy zaczął oczekiwać powrotu ojca. Myślał tylko o nim i o tym, jak będziemy żyli. Dobrze go pamiętał i ze szczególną przyjemnością mi opisywał. — Wielki, silny, jedną ręką dziesięć pudów podnosi. Jak krzyknie: „Hej, mały!” — w całym domu się rozlega. Miły taki, dobry… i zuch! Nikogo się nie lękał. Wspaniale się nam żyło, dopóki nas nie zrujnowali. Mówią, że teraz jest zupełnie siwy, a przedtem był taki rudy jak ja. Si–i–łacz! Dawid nie mógł dopuścić myśli, że zostaniemy w Riazaniu. — Wy wyjedziecie — powiedziałem — a ja zostanę. — Głupstwo! Zabierzemy cię z sobą. — A ojciec? — Ojca zostawisz. A nie, to przepadniesz. — Dlaczego? Dawid nic nie odpowiedział, tylko zmarszczył swoje białe brwi. — Jak wyjedziemy — zaczął znowu — tatko znajdzie sobie dobrą posadę, ja się ożenię. — No, to jeszcze nieprędko — powiedziałem. — Nie, dlaczego? Ja się prędko ożenię. — Ty? — Tak, ja. A co? — Masz już może narzeczoną? — Pewnie, że mam. — A któż to taki? Dawid uśmiechnął się. — Jaki ty jesteś niedomyślny! Oczywiście, Raisa. — Raisa! — powtórzyłem ze zdumieniem. — Żartujesz? — Ja, bracie, żartować nie umiem i nie lubię. — Ale ona przecież jest o rok od ciebie starsza? — No to co? A zresztą, skończmy tę rozmowę. — Pozwól mi jeszcze o jedno zapytać — powiedziałem. — A czy ona wie, że zamierzasz się z nią ożenić? — Prawdopodobnie. — Ale ty jej nic nie mówiłeś? — Co tu mówić? — ‘Przyjdzie czas, powiem. No, dosyć! Dawid wstał i wyszedł z pokoju. Gdy zostałem sam, zacząłem myśleć… myśleć… a wreszcie zdecydowałem, że Dawid postępuje jak człowiek rozsądny i praktyczny. Nawet mi to pochlebiło, że jestem przyjacielem takiego praktycznego człowieka. A i Raisa w swojej odwiecznej czarnej wełnianej sukience wydała mi się nagle czarująca i godna najbardziej oddanej miłości. XV Ojciec Dawida jednak nie przyjeżdżał i nawet nie pisał. Lato już dawno nadeszło: czerwiec zbliżał się ku końcowi. Zmęczyło nas oczekiwanie. A tymczasem zaczęły krążyć pogłoski, że Łatkinowi bardzo się pogorszyło i rodzina jego lada dzień umrze z głodu albo dom się zapadnie i dach wszystkich przygniecie. Dawid nawet na twarzy się zmienił i taki się zrobił zły i ponury, że wprost strach było zbliżyć się do niego. Częściej zaczął wychodzić z domu. Z Raisą nie spotykałem się wcale. Czasem tylko widziałem ją z daleka, przelotnie, jak przebiegała ulicę, lekko i ładnie, prosta jak strzała, z rękami przyciśniętymi do piersi, z ciemnym i mądrym spojrzeniem spod długich brwi, z zatroskanym wyrazem na bladej, miłej twarzy — to wszystko. Ciotka przy pomocy swego Trankwillitatina dokuczała mi po staremu i po staremu szeptała mi w ucho zjadliwie: „Złodziej, dobrodziejaszku, złodziej jesteś!” Lecz nie zwracałem na nią uwagi, a ojciec pracował, ślęczał nad sprawami, rozjeżdżał, pisał i o niczym nie chciał wiedzieć. Pewnego razu, przechodząc koło znanej nam jabłoni, z przyzwyczajenia rzuciłem okiem na wiadome miejsce i raptem wydało mi się, że na powierzchni ziemi pokrywającej nasz skarb zaszła jakaś zmiana. Jakby jakiś pagórek powstał tam, gdzie dawniej było wgłębienie, i żwir leżał inaczej! „Co to znaczy? — pomyślałem. — Czyżby ktoś przeniknął naszą tajemnicę i wykopał zegarek?” Trzeba było przekonać się o tym naocznie. Zegarek, który rdzewiał w głębi ziemi, był mi oczywiście zupełnie obojętny; ale nie mogłem pozwolić, by ktoś inny go używał. Toteż już nazajutrz, wstawszy przed świtem i uzbroiwszy się w nóż, poszedłem do sadu, odszukałem miejsce pod jabłonią, zacząłem kopać i wykopawszy chyba metrowej głębokości dół przekonałem się, że zegarek znikł, że ktoś go odnalazł, wydobył i skradł. Lecz któż mógł go wydobyć oprócz Dawida? Któż inny wiedział, gdzie on się znajduje? Zasypałem dół i wróciłem do domu. Poczułem się dotkliwie skrzywdzony