Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Nie możemy zabronić mu przyjazdu do Czterech Wiatrów, skoro sobie tego życzy — szybko odparła Ania. Niemiłe jej było uczucie, jakiego doznała pod wpływem szeptem wypowiedzianych słów panny Kornelii. Zdawało jej się, że narzucają jej rolę swatki. Następnie przezwyciężywszy się, dodała: — Niech pani nic nie mówi Ewie, że ma przyjechać, aż będzie na miejscu. Gdyby się o tym dowiedziała w jakiś sposób, jestem pewna, że natychmiast by wyjechała. Ona i tak ma zamiar opuścić te strony. Chce pojechać do Montrealu i tam pielęgniarstwem zarabiać na życie. — Ach, Aniu kochana — powiedziała panna Kornelia kiwając głową — wszystko układa się tak, jak powinno. Ja z panią zrobiłyśmy, co do nas należy, a reszta spoczywa w mocniejszych rękach. XXXV. POLITYKA W CZTERECH WIATRACHI Wyspa i cała Kanada ogarnięte były walką przedwyborczą. Gilbert, który gorąco popierał partię konserwatystów, został wciągnięty w wir kampanii i jako dobry mówca, musiał brać udział w wielu zebraniach. Panna Kornelia nie podzielała tego mieszania się do polityki i zdanie swoje o tym powiedziała Ani, która ukazała się już w ogródku. — Doktor Tomasz nigdy się tym nie zajmował i doktor Blythe zobaczy któregoś dnia, że popełnia błąd, niech mi pani wierzy. Polityka jest to coś takiego, do czego żaden porządny człowiek nie powinien się wtrącać. — Czy w takim razie rządy kraju miałyby pozostać w rękach hultajów? — zapytała Ania. — Tak — oczywista tak długo, jak długo są to hultaje z partii konserwatywnej — powiedziała panna Kornelia. — Mężczyźni i politycy, wszyscy są smarowani dziegciem jedną i tą samą szczotką, tylko liberałowie mają na sobie grubszy podkład od konserwatystów, dużo grubszy, i to jest cała różnica. Z tym wszystkim, nie zważając na liberałów ani konserwatystów, doktor Blythe lepiej zrobi trzymając się od nich z daleka. W przeciwnym razie gotów się jeszcze tak zapalić, że sam przyjmie kandydaturę z jakiego okręgu i poleci na pół roku do Ottawy, zostawiając praktykę na pastwę losu. — Ach, nie szukajmy kłopotów — zaśmiała się Ania — za dużo by nas to kosztowało. Popatrzmy lepiej na małego Jima. Powinien się nazywać „Brylancikiem”. Czy to nie najdoskonalsza piękność? Niech pani tylko popatrzy na te dołeczki na łokciach; wychowamy go razem z panią na dobrego konserwatystę. — Wychowamy go na dobrego człowieka — powiedziała panna Kornelia — tych jest niewiele i są bardzo cenieni, chociaż powiem pani, nie chciałabym w nim widzieć liberała. Co się zaś tyczy wyborów, powinnyśmy obie dziękować Bogu, że nie mieszkamy po tamtej stronie przystani. Atmosfera jest tam bardzo burzliwa obecnie. Każdy Elliot, MacAllister czy Crawford znajduje się w tej chwili na stopie wojennej — uzbrojony jak do polowania na niedźwiedzie. Ta strona jest spokojna i cicha, ale to dlatego, że tu mało mieszka mężczyzn. Kapitan jest liberałem, ale moim zdaniem on się tego sam wstydzi, bo nigdy nie rozprawia o polityce. W każdym razie, nie ma najmniejszej wątpliwości, że partia konserwatywna znowu uzyska pokaźną większość głosów. A jednak panna Kornelia omyliła się. Następnego dnia po wyborach kapitan wpadł do małego domku, aby podzielić się nowinami. Tak zaraźliwy jest bakcyl polityczny i tak niebezpieczny dla cichych i spokojnych ludzi, że policzki kapitana pałały, a oczy błyszczały jak za młodzieńczych lat. — Pani Blythe, liberalna partia zwyciężyła olbrzymią większością głosów! Po osiemnastu latach najgorszej gospodarki konserwatystów wreszcie ta nieszczęsna kraina doczekała się zmiany na lepsze! — Nigdy przedtem nie słyszałam tak ostrej krytyki na niekorzyść partii konserwatywnej, kapitanie. Nie przypuszczałam, że z pana taki zawzięty polityk — zaśmiała się Ania, która nie bardzo się tym przejmowała. Mały Jim powiedział dziś rano: „Wurga”. Co znaczą królestwa, co powstanie i upadek dynastii, zwycięstwo liberałów czy konserwatystów w porównaniu z tym cudownym, wypadkiem? — Ja tak powoli się do nich przekonywałem — usprawiedliwiał się kapitan. — Myślałem, że jestem umiarkowanym stronnikiem partii, ale dopiero po otrzymaniu wiadomości o zwycięstwie zrozumiałem, jak gorliwym jestem liberałem. — A pan wie, że mąż i ja należymy do konserwatystów? — Tak, to jedyna wada, jaką widzę w was obojgu, Kornelia także należy do tego stronnictwa. Idąc z Glen, wstąpiłem do niej, żeby jej zanieść nowiny. — Czy pan sobie nie zdawał sprawy, że narażał pan na niebezpieczeństwo swoje życie? — Tak, ale nie mogłem się oprzeć pokusie! — Jakże ona to przyjęła? — Względnie spokojnie, pani Blythe, względnie spokojnie