Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
— Prawdopodobnie miał zranioną nogę. To nie jest poważna rana, bo już wcześniej widzielibyśmy więcej krwi. — Tak. Było wielu zabitych, ale wśród uciekających niewielu rannych — zauważył Berytus. — Tak chciał los. Do chwili zapadnięcia zmroku, wiedzieli, że są tylko kilka godzin w tyle za ściganymi. Wszystkie środki ostrożności, jakie mógł podjąć Cymmeryjczyk, zawodziły, bo końskie łajno wskazywało dokładnie czas przejazdu złodziei. — Czy powinniśmy polować przy świetle pochodni? — zapytał Berytusa Urdos. — Nie. Oni nie są zbiegłymi niewolnikami. Ten bystrooki banita dostrzeże choćby jedną pochodnię z odległości niemal dwóch kilometrów i zastawi na nas pułapkę zanim wzejdzie słońce. Będziemy tu obozować, a wyruszymy o świcie. Bez obaw, jutro ich złapiemy. Rozsiodłali konie. Wyczesali je zgrzebłami i ustawili w szeregu. Potem, nie rozpalając ognia, popili jedzenie wodą, owinęli się w koce i zasnęli. Będąc na tropie, nie rozpieszczali się zbytnio. Stawali się podobni do dzikich zwierząt. Tak jak one polowali, żeby przetrwać. * * * — Gdzie one są? — krzyknął Mamos. Wyciągnął brudny palec w stronę Conana. — Ty! Ty powiedziałeś, że wielbłądy mają tu być? Dlaczego ich nie ma? Conan chwycił lewą ręką za pochwę i uwalniając miecz, pociągnął za rękojeść. — Wiesz przecież, gdzie byłem w ciągu ostatnich dni, Mamos. Jeśli sądzisz, że to ja was zdradziłem, to jesteś w równym stopniu głupi, co brzydki. — One tu były! — upierał się Auda. — Możecie wszyscy zobaczyć ślady i nawóz, które po nich zostały. Ale gdzie jest Junis, którego zostawiliśmy, żeby pilnował zwierząt i leczył swoją nogę? — Przynajmniej to jest jasne — stwierdził Ubo. — Spójrzcie — podniósł rękę i wskazał na sępy krążące nad miejscem oddalonym o kilkaset kroków. — Mężczyźni przebiegli pędem kanion i aby odnaleźć Junisa wiszącego na karłowatym drzewie, musieli rozpędzać gromadzące się sępy. Ciało porąbane na wiele kawałków zwisało z gałęzi. — Znaleźli go! — lamentował Auda — te przeklęte, pełzające pastuchy. Śledzili swoje wielbłądy całą drogę i zabrali je z powrotem! Zaszlachtowali Junisa i powiesili go tutaj jako ostrzeżenie! — To musiały być demony w ludzkiej skórze — stwierdziła ironicznie Lajla. — Kto mógłby pomyśleć, że ludzie są zdolni do czegoś takiego? — Odwróciła głowę od ludzkich szczątków wiszących na drzewie. Potworny widok i odór przyprawiły Lajlę o mdłości. — Nie drwij z nas, kobieto — ostrzegł ją Chamik. — To nasz towarzysz tutaj wisi! — Wy, łajdacy dbacie o siebie nie bardziej, niż stado wilków — powiedziała. Napadacie na słabszego z bezwzględnością dzikiej bestii, więc dajmy spokój gadaninie o waszym biednym, podzielonym na części przyjacielu. Wielbłądy zniknęły. Co zrobić z tak dużym skarbem? — To jest nasz główny problem! Te słowa, wypowiedziane przez kobietę z zimną krwią, przywróciły do rzeczywistości zbójów. — To prawda, dziewczyna ma rację. — stwierdził Ubo — Co teraz zrobimy? — Wielki Volvolicusie — powiedział Osman — czy nie mógłbyś pomóc nam w przeniesieniu złota, za pomocą sztuk magicznych? Przyciągnąłeś je tutaj dzięki swej potędze. Z pewnością potrafisz przetransportować skrzynie raz jeszcze. — Obawiam się, że nie — odrzekł mag. — Poruszenie tego ciężaru na taką odległość zupełnie mnie wyczerpało. A oprócz tego, zaklęcie nie będzie działało, aż do ponownego powrotu fazy księżyca. — Księżyca?! — wrzasnął Mamos, jakby ten pomysł uraził go. — A co ma z tym wspólnego księżyc? — Bardzo dużo — powiedział czarownik — mógłbym ci wiele wyjaśnić na temat subtelnych sił. O tym, jak one oddziałują na krystaliczną strukturę kamienia i metalu, ale i tak byś nie zrozumiał. — Pewnie masz rację — rzekł Mamos, wyciągając swój sztylet i przeciągając kciukiem po jego ostrej jak brzytwa krawędzi. — Mógłbym sobie pomyśleć, że recytujesz czarnoksięskie bzdury, żeby ukryć swe prawdziwe plany! — Dość tego — powiedział Conan. — Jeżeli teraz mamy się sprzeczać, to równie dobrze możemy podarować skarb Torgut Chanowi. Zdobyliśmy największy łup, jaki ktokolwiek z nas dotąd widział, czy to nie wspaniałe? Wszyscy zgodzili się z tą uwagą. — A zatem — ciągnął dalej Cymmeryjczyk — musimy po prostu znaleźć jakiś sposób, żeby zabrać skarb gdzieś dalej, tak, abyśmy wszyscy wraz z naszym bogactwem znaleźli się poza zasięgiem Torgut Chana i Sagobala. — Czy nie dałoby się znów ukraść wielbłądy? — spytał Osman. — Nie — powiedział Auda. — Każdy człowiek w tej prowincji, który posiada choćby jednego wielbłąda, będzie go teraz strzegł jak oka w głowie. Czasy będą ciężkie dla złodziei wielbłądów przez długie miesiące! — Co więcej — podkreślił Conan — strażnicy Sagobala przeszukują okolicę. Wkrótce zatrzymają się w wiosce, z której zabraliśmy wielbłądy i nie będzie im potrzebna wielka inteligencja, aby się domyślić, kto potrzebował tylu zwierząt i uprowadził je w niewiadome miejsce. Pasterze mogliby przywieść ich tutaj. Nie będziemy zwlekać. — Mówisz, że musimy zostawić większą część skarbów? — ryknął Chamik