Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Po prostu pragnęła, żeby Jim tu był, a teraz, kiedy musiał wyjechać, chciała, aby wrócił cały i jak najszybciej. – Posłużysz się magią, prawda, jeśli będziesz musiał? – zapytała. – Zrobisz to? – Och, oczywiście. Jednak Angie wiedziała, że ostatnio zaczął uważać swoją magiczną energię za zbyt cenną, aby jej używać – chyba że w sytuacji absolutnej konieczności, takiej jak ochrona komnaty Roberta. Objęła go i przytuliła się do niego, ale nadal czuła zimne ukłucia niepokoju. Obawiała się, że mimo obietnicy będzie oszczędzał magię, nawet kiedy będzie mu potrzebna, a przez to może znaleźć się w niebezpieczeństwie. Rozdział 7 Zgodnie z zapowiedzią sir Johna wyruszyli o świcie. Pojechali na północny zachód do Bath, a potem do Kanału Bristolskiego, gdzie wsiedli na statek do Caerwent. Stamtąd przejechali starym rzymskim traktem do Caerleon i dalej na północ, przez Kenchester, Leintwardine, Roxter, a później do Warrington, Wigan, Ribchester i Lancaster. Później niemal prosto na północ. Trop był zimny. Aargh, angielski wilk, ruszył pod wiatr do jego źródła, cichy jak cień, bezszelestnie przemykając po usianej słonecznymi plamami leśnej ściółce, przez zielone krzaki rosnące w miejscach, gdzie majestatyczne dęby i wiązy przepuszczały dość światła. Aargh miał nos przy ziemi, a uszy nastawione, gdyż trop nie był zimny w tym sensie, że zostawiono go dawno temu, lecz raczej z powodu dziwnego zapachu, który wilk odbierał jako chłodny. Nos był dla niego tym, czym dla człowieka zmysł smaku i wzroku. Dawał mu ogromną liczbę informacji, których ludzie nie rejestrowali lub nie zwracali na nie uwagi. Tak więc uznał ten trop za „zimny” wyłącznie dlatego, że nie było na to lepszego określenia. W ten sposób człowiek mógłby opisać smak lub kolor, z jakim nigdy wcześniej się nie zetknął. Ta woń mówiła mu o ciemności i chłodzie. Podczas wielu lat odpierania zakusów innych wilków na swoje terytorium jeszcze nigdy nie wyczuł takiego zapachu, więc był spięty od czubka nosa aż po koniec ogona. Nie był to ślad nikogo i niczego znanego Aarghowi. Zapach nadlatywał z lekkim wietrzykiem, który rozwiewał futro na pysku wilka i przybierał na sile w miarę, jak Aargh zbliżał się do jego źródła – którym mogło być cokolwiek. Jednego był pewny. Było to coś, czego nie znał, więc podchodził z najwyższą ostrożnością. Z ostrożnością nie z lękiem. Aargh nie znał strachu od kiedy był szczenięciem, ale wiedział, co to rozwaga i czujność. Jeśli miał przed sobą coś niebezpiecznego, to dobrze byłoby, gdyby zobaczył to pierwszy. Las rzedniał. Między wielkimi drzewami coraz częściej trafiały się puste miejsca i Aargh nie musiał się rozglądać, aby wiedzieć, że podchodzi do zamku Malencontri, siedziby jego przyjaciół: Jima i Angie Eckertów, niezwykłego barona i lady. Zapach stał się silniejszy i wilk podążał jeszcze wolniej, korzystając z każdej osłony. Nagle stanął, uniósł łeb, aby jak najlepiej wykorzystać swój węch, nastawił uszy i zerknął przez gałęzie niskiego krzaka. Usłyszał tylko ciszę, a dostrzegł jedynie dziurę w niewielkim wzniesieniu – jakby wylot jaskini. Aargh nigdzie nie dostrzegł śladu żadnego żywego stworzenia, ale nadal czekał. Zapach, teraz silny i bliski, jeszcze wyraźniej mówił o chłodzie i głębokiej ciemności – miejscu bardzo odległym od takiego lasu jak ten. W końcu wilk ponownie ruszył, ale podchodząc do otworu, stawiał krok za krokiem, wiedząc, że drgania ziemi mogą ostrzec coś, co czai się w tej dziurze. Jednak nic się nie stało i nic nie wyskoczyło z otworu. Aargh podszedł doń i ostrożnie obwąchał. Część wykopanej ziemi otaczającej otwór została poruszona w ciągu kilku ostatnich godzin. Jeszcze nie zdążyła wyschnąć. Otwór był dziwny, sztucznie wykopany i zagadkowy. Wyglądał jak wejście do legowiska, ale był o wiele za mały dla niedźwiedzia i zbyt duży dla wilka, który lubił, aby wylot otaczał jego kark jak obroża, gdyby musiał się bronić: tunel chroniłby jego ciało, a na zewnątrz wystawałyby jedynie szczęki i kły. W takiej pozycji wilk może bronić się przed każdym przeciwnikiem. Z drugiej strony był też za duży dla borsuka, następnego pod względem wielkości leśnego zwierzęcia kopiącego nory, aczkolwiek mógłby należeć do młodego dzika, gdyby został wykopany jakiś czas temu. Jednak dziki w lecie nie chowają się w norach – tylko w zimie i w niepogodę. I z pewnością nie wykopał go troll. One również – szczególnie nocne trolle – chowały się w norach tylko w niezwykłych okolicznościach, na przykład robiły to samice rodzące młode. Nimfy, driady oraz inni naturalni nie potrzebowali żadnych nor. Jeśli się nie mylił – a nawet teraz uważał, aby czubek jego nosa czy jakakolwiek inna część ciała nie ukazała się we wpadającym do otworu blasku – tego, kto wykopał tę norę, nie było teraz w środku. Jakby na potwierdzenie tego pochwycił nosem nowy świeży trop wiodący w kierunku Malencontri. Ruszył za nim. Ślad wiódł prosto do zamku. Stworzenie szło na dwóch nogach, nie zatrzymując się i nie zachowując żadnych środków ostrożności. Aargh natomiast był uważny, ale ruszył trochę szybciej, bo między rzadziej rosnącymi drzewami było więcej dających dobrą osłonę krzaków. Lasy i wszystko w nich należało do króla, ale pospólstwo miało prawo zbierać chrust – i nic poza tym – na opał. To prawo zostało nielegalnie rozszerzone przez jednego z wcześniejszych panów zamku, który – jak wielu innych – nagiął je dla własnej korzyści, pozwalając kmieciom i dzierżawcom wycinać chaszcze i krzewy rosnące wokół zamku oraz na skraju lasu. W ten sposób chłopi dostawali więcej drewna na opał, a ewentualny nieprzyjaciel nie miał osłony ani materiału na faszynę, którą mógłby zasypać fosę, żeby zaatakować mury. Drzewa rosły coraz rzadziej. Aargh zwolnił kroku. Zaszedł za śladem aż na skraj lasu, tam przystanął i wyjrzał zza drzewa na otwartą przestrzeń, otaczającą zamek szerokim na strzał z łuku pierścieniem, pozwalającym na ostrzeliwanie napastników. Był to jeden z tych angielskich dni, kiedy po nieustannych deszczach i chłodach wszyscy stracili już nadzieję na lato, chociaż był dopiero późny czerwiec. Tymczasem pogoda jak zwykle spłatała wszystkim figla i nagle niebo zrobiło się niebieskie, powietrze ciepłe, wiatr łagodny i przyjazny, a życie obiecujące i miłe. W taki dzień i pogodę Aargh zwykle drzemał gdzieś w cieniu. Robiłby to i teraz, gdyby nie ten dziwny zapach i trop, który wiódł na otwartą przestrzeń. Spoglądając tam, w cieniu drzew po prawej stronie Aargh ujrzał kołyskę, a w niej zwęszył małego Roberta Falona