Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- O, mój Boże, nigdy się stąd nie wydostaniemy! - Nie poddawaj się przedwcześnie. To jedna ze spraw, o których cały czas myślałem. - Bourne odwrócił się do McAllistera przyspieszając kroku. - Z drugiej strony - dodał śmiertelnie poważnym tonem - wprowadzenie w czyn twojego planu zawsze związane było z ryzykiem. - Tak, wiem o tym. Nie będę poddawał się panice. Nie będę! - Nagle las się skończył, polna droga przechodziła teraz w ścieżkę biegnącą przez pola porośnięte wysoką trawą. - Jak myślisz, po co ci ludzie tutaj są? - zapytał analityk. - Asekuracja na wypadek zasadzki, jaką każdy drań zamieszany w tę brudną robotę może podejrzewać. Mówiłem ci, ale nie chciałeś mi wierzyć. Jeżeli jednak twoje przewidywania okażą się trafne, a wszystko na to wskazuje, będą trzymać się z daleka, w ukryciu - abyś się nie przestraszył i nie uciekł. Jeżeli tak się stanie, to uda nam się stąd wydostać. - W jaki sposób? - Teraz w prawo przez pola - odrzekł Jason, pozostawiając pytanie bez odpowiedzi. - Daję Wongowi pięć minut, chyba że zauważylibyśmy jakiś sygnał lub usłyszeli samolot, ale ani chwili dłużej. A daję mu aż tyle czasu tylko dlatego, że rzeczywiście potrzebuję tych oczu, za które zapłaciłem. - Czy mógłby przejść w pobliżu tych ludzi, tak żeby go nie zauważyli? - Bez problemu, oczywiście pod warunkiem, że nie jest teraz w drodze powrotnej do Makau. Dotarli do końca trawiastego pola i znaleźli się u podnóża pierwszego pagórka, którego zbocze porośnięte było drzewami. Bourne spojrzał na zegarek, następnie na McAllistera. - Wejdźmy w las, tak by nas nie widziano - polecił wskazując na drzewa rosnące powyżej. - Ja zostanę tutaj, ty wejdź trochę wyżej, ale nie wychodź na otwarty teren, nie pokazuj się, zostań na skraju lasu. Gdy zobaczysz światła lub usłyszysz samolot, zagwiżdż. Chyba umiesz gwizdać? - Prawdę mówiąc, nie za bardzo. Kiedy dzieci były mniejsze i mieliśmy psa, brązowego psa myśliwskiego... - Och, na miłość boską! No to rzuć w dół kilka kamieni. Usłyszę, jak będą spadały. No, idź! - Tak, rozumiem. Ruszam. Delta - bo był teraz Deltą - stanął na czatach. Księżyc nieustannie przesłaniały przesuwające się powoli niskie chmury, wytężał więc wzrok obserwując uważnie porośnięte trawą pole, wypatrując jakiegoś poruszenia w tym jednostajnym pejzażu - trzcin zginających się w kierunku podnóża, ku niemu. Minęły trzy minuty i Jason prawie już uznał, że jest to strata czasu, gdy nagle z wysokiej trawy po jego prawej stronie wynurzył się pochylony mężczyzna i skrył się natychmiast z powrotem. Bourne odstawił teczkę i wyciągnął zza pasa długi nóż. - Kam Pęk! - odezwał się szeptem mężczyzna. - Wong? - Tak, sir - rzekł łącznik wymijając pnie drzew i zbliżając się do Jasona. - Wita mnie pan z nożem? - Idzie za nami paru innych ludzi, a poza tym, szczerze mówiąc, nie przypuszczałem, że się tu pokażesz. Powiedziałem ci przecież, że możesz się wycofać, jeśli uznasz, że ryzyko jest zbyt wielkie. Nie sądziłem, że nastąpi to tak szybko, ale pogodziłbym się z tym. Broń, jaką mają ci ludzie, robi wrażenie. - Mogłem wykorzystać sytuację, ale oprócz pieniędzy ofiarował mi pan coś więcej - pozwolił dokonać czynu, który dostarczył mi ogromnej satysfakcji. Nie tylko zresztą mnie. Nawet pan sobie nie wyobraża, ilu ludzi będzie błogosławić człowieka, który tego dokonał. - Świnia Su? - Zgadza się, sir. - Czekaj no - rzekł przerażony Bourne. - Skąd masz pewność, że będą o to podejrzewać jednego z tych ludzi? - Jakich ludzi? - Tych z karabinami maszynowymi, którzy podążają za nami, Oni nie są z Guangdongu, nie są z garnizonu. Ściągnięto ich z Pekinu. - Miało to miejsce w Zhuhai Shi. Na przejściu. - A niech cię! Rozwaliłeś wszystko! Oni czekali na Su! - Jeżeli nawet czekali, to on i tak nigdy by do nich nie dotarł. - Co? - Urządzili sobie z panią prefekt libację. Poszedł do niej, żeby się pocieszyć, tam właśnie go zastałem. Teraz znajduje się w sąsiednim pomieszczeniu, w brudnej damskiej toalecie, z poderżniętym gardłem i obciętymi genitaliami. - Na Boga... Czyli że on za nami nie poszedł? - Nie miał najmniejszego zamiaru. - Rozumiem, choć nie za dobrze. Był wyłączony z dzisiejszej akcji. Jest to w całości operacja prowadzona przez Pekin. Jednak tam na dole on był głównym łącznikiem. - Nic mi o tych sprawach nie wiadomo - przerwał Wong nie chcąc podtrzymywać tematu. - Przepraszam, oczywiście, że nie. - Oto są oczy, które pan wynajął, sir. W którą stronę życzy pan sobie, abym patrzył i czego pan ode mnie oczekuje? - Czy udało ci się bez kłopotu wyminąć tę uzbrojoną grupę na drodze? - Tak. Widziałem ich, ale oni mnie nie widzieli. Siedzą teraz w lesie na skraju pola. Jeśli to się panu na coś przyda, to mężczyzna z radiostacją polecił człowiekowi, z którym się połączył, aby się oddalił w chwili, gdy zostanie nadany ,,sygnał". Nie wiem, co to oznacza, ale przypuszczam, że chodzi tu o helikopter. - Tak przypuszczasz? - Razem z Francuzem śledziliśmy tu którejś nocy pewnego angielskiego majora. Stąd właśnie wiedziałem, jak pana tu doprowadzić. Helikopter wylądował i wysiedli z niego ludzie na spotkanie z Anglikiem. - Dokładnie tak mi opowiadał. - Opowiadał panu, sir? - Mniejsza z tym. Zostań tutaj. Gdy ci ludzie siedzący teraz w lesie wyjdą na pole, chcę o tym wiedzieć. Będę trochę wyżej na polu przed drugim wzgórzem z prawej strony. Na tym samym polu, gdzie ty i Echo widzieliście wtedy helikopter. - Echo? - Francuz. - Delta przerwał myśląc intensywnie. - Nie wolno ci zapalić zapałki, nie możesz ściągać na siebie uwagi... Nagle dał się słyszeć przytłumiony, lecz wyraźnie słyszalny stukot. Drzewa! Kamienie! To McAllister dawał znaki! - Nazbieraj kamieni, kawałków drewna czy skał i rzucaj nimi w kierunku lasu, w prawo. Ja usłyszę. - Już teraz napełnię sobie nimi kieszenie. - Nie mam prawa cię o to pytać - rzekł Delta podnosząc swą "dyplomatyczną" teczkę - ale czy masz broń? - Duży karabin kalibru 0.357 z ładownicą pełną amunicji, dzięki uprzejmości kuzyna ze strony mojej matki, niech spoczywa w Chrystusie. - Prawdopodobnie już się nie zobaczymy, Wong, a więc żegnaj. Może nie we wszystkim cię pochwalam, ale tak czy inaczej, jesteś chłop na schwał. Wierz mi, że naprawdę dołożyłeś mi ostatnim razem. - Nie, sir, to pan mnie pokonał. Chętnie zmierzyłbym się z panem jeszcze raz. - Wybij to sobie z głowy! - krzyknął człowiek z ,,Meduzy" biegnąc pod górę. Helikopter, niczym wielki, monstrualny ptak rozjaśniony od spodu oślepiającym światłem, wylądował na polu. Zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami McAllister stanął tak, aby mógł być dobrze widoczny i tak, jak się spodziewano, reflektory helikoptera oświetliły jego postać