Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
I Kazik był takim zwyczajnym chłopem, i nie był podobny do żadnego czarnoksięskiego kraju. Edgar mieszkał tymczasem w hotelu i dowiedziawszy się, że Ola ma fortepian w domu, poprosił o pozwolenie przychodzenia do Gołąbków na granie i na komponowanie. W tym monotonnym życiu, jakie wiodła Ola, było to ogromne ożywienie. Siedziała w swojej olbrzymiej sypialni na granatowej pluszowej kanapce i szyjąc niebieskie koszulki dla dziecka, które się miało narodzić (to będzie córeczka, była tego pewna), słuchała, jak Edgar brząkał na fortepianie, improwizował czasem długo, czasami znowu grał tylko po parę taktów lub kilka akordów i następowała długa cisza. Ola nie śmiała się pytać Edgara, czy komponuje, czy zapisuje te akordy, te bezładne nuty, które oznaczały nie wiadomo co, i tylko się dziwiła, że z tego chaosu i tych embrionów mogą powstać jakieś harmonijne całości. Tego dnia, w którym został właścicielem Komorowa, Janusz spotkał na ulicy Edgara, jak szedł do Oli. Zabrał się z nim i zadzwonili do wielkich czarnych drzwi, na których widniał napis: "Franciszkowie Gołąbek". Ola ucieszyła się z ich przyjścia, ale jednocześnie zawstydziła się swojego zaniedbania i przestraszyła się tego, o czym oni będą gadać. Edgar zawsze jej bardzo imponował, bała się go po trosze i dziwiła się, że on chce z nią, taką głupią, jeszcze rozmawiać. Ola myślała, że ją miłość do Kazimierza zupełnie ogłupiła, a małżeństwo z Gołąbkiem pozbawiło wdzięku, i myślała o tym ciągle, zwłaszcza przy ludziach. Onieśmielało to ją ostatecznie i z trudnością kleiła zdania. Janusza znała od dziecka, ale i on w Warszawie wydawał się jej jakiś inny, niezrozumiały i jak gdyby przysłonięty mgłą tajemniczości. Gdy się znaleźli w salonie wszyscy troje i usiedli w ciężkich fotelach, każde z osobna odczuło nagle swoją samotność. Edgar nie przyzwyczajony do Warszawy, Janusz zagubiony i nie wiedzący, co robić, Ola przebywająca wciąż w innym świecie. Z początku mówili o tym, co wszystkich zajmowało w tej chwili w Warszawie, a potem zamilkli. Dzień kłonił się ku zachodowi i w ciemnawym mieszkaniu Gołąbków robiło się mroczno. Pani Royska kiedyś powiedziała Januszowi, że jeżeli czasami w towarzystwie robi się ciężka atmosfera, to najlepiej jest o tym zacząć mówić, wtedy się rozcina sytuację i bardzo często się wyjaśnia, i atmosfera się oczyszcza. Przypomniał to sobie teraz. - Wiecie - powiedział nagle - jakoś nie możemy sobie dać rady w tej Warszawie. Fatalnie się czuję w mieszkaniu mojej siostry, stara mi ciąży okropnie ze swoimi wielkimi manierami. I zdaje mi się, że wy oboje też nieszczególnie się czujecie. Zwłaszcza w tej chwili. Edgar wstał i przeszedł się po pokoju. Zatrzymał się przed fortepianem i rozłożył zeszyt pieśni Duparca. - Dla mnie jest najważniejsza moja muzyka - powiedział - a skąd teraz muzyka? - Ach, ja mam tyle zajęć - powiedziała Ola nieszczerze, wpinając igłę w robotę - ja o niczym nie myślę. - A ja myślę - powoli wycedził Edgar - ja myślę. Muszę wyjechać z tej Polski, tylko że teraz to byłoby tchórzostwem i muszę siedzieć. Za parę dni wyjeżdżam do Arkadii pod Łowiczem. Może będę mógł tam komponować. - Ucieczka? - spytał nagle Janusz. Edgar wzruszył ramionami. - Oczywiście, ucieczka, jeśli chcesz. Ale ja uciekam przed sobą. Ola uśmiechnęła się zupełnie niepotrzebnie i zapytała ni z tego, ni z owego: - Od Elżuni miał pan wiadomości? - Miałem - odpowiedział niechętnie Edgar - za miesiąc wyjeżdża do Ameryki. - Czy dostała engagement? - Nie wiem, nie pisała, ale zapewne, skoro pisze: "Jadę teraz śpiewać do Ameryki..." - Szczęśliwa! - westchnęła Ola. - Zazdrości jej pani? - spytał Edgar - czego? - Przede wszystkim śpiewania, a potem... Janusz jej przerwał: - Wiesz, tak nigdy nie wiadomo, czego komu trzeba zazdrościć. Nie wie się najczęściej, co się posiada. Ja dopiero wtedy zrozumiałem, jakim przyjacielem był dla mnie Józio, kiedy go straciłem. - A właśnie, a pani Royska? - spytał Edgar. - Jest w Warszawie - powiedziała Ola - mieszka u nas, ale teraz wyszła na jakieś zebranie kobiet czy wiec. Tyle tego dzisiaj jest. - Dawno jej nie widziałem, jak się czuje? - powiedział Szyller. - Dobrze. Cała sprawa śmierci Józia została u niej w środku. Nigdy o tym nie mówi, nigdy nie wraca do tematów molinieckich