Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Jak na fakt, że płyniemy tylko pod żaglami, to i tak szybkość dość duża. — Ach, to dlatego mówi się, że szybkość statku wynosi tyle a tyle węzłów! I wszyscy myślą, że węzeł i mila morska to jedno i to samo! — powiedział zaskoczony Finn. — To prawda, że tak się mówi — rzekł Horgen — ale sam widzisz, że niesłusznie. Węzeł to co innego niż mila morska, tylko że na logu węzły rozmieszczone są tak, by przy obliczeniu na godzinę można było otrzymać mile morskie. Istnieją też takie logi, które odczytuje się w połowie tego czasu, a więc w ciągu zaledwie czternastu sekund, ale one mają odległość między węzłami o połowę mniejszą, około siedmiu i pół metra wszystkiego. Po przeliczeniu na godzinę wypadnie znowu tyle samo mil morskich ile węzłów, mimo że pomiaru dokonano na krótszej przestrzeni. Czyli że węzły mogą być różnej długości, ale w milach zawsze wyjdzie to samo. No tak, a teraz staraj się, Jeniku, nie zapomnieć nic z tego, czegoś się nauczył. Jak popłyniemy z powrotem, zastąpisz mnie na mostku kapitańskim — zażartował Horgen. Jenik serdecznie podziękował mu za ciekawe wiadomości. Finn natomiast zaczął się dopytywać, kiedy wreszcie dobiją do jakiegoś lądu. — Jak tak dalej pójdzie i nie zatrzyma nas jakiś lód, to koło północy dotrzemy do wyspy Northbrook archipelagu Franciszka Józefa. Tam naprawimy silnik, załatamy otwór w burcie, a potem wyruszymy na to tajemnicze, wolne od lodu morze. — Ej, to będzie wspaniale! — krzyknął Finn. — Wezmę strzelbę i pójdziemy z Jenikiem polować na ptaki. — Chciałbym ja zobaczyć, co ty ustrzelisz — mruknął na to Leif, który właśnie podszedł do nich. — Na twoją strzelbę ptaki latają zbyt szybko — zauważył oficer — ale poproś ojca, może ci pożyczy dubeltówkę, jeżeli mu obiecasz, że sobie z Jenikiem nie będziecie strzelać do oczu. Finn natychmiast pobiegł z prośbą do ojca. Na Przylądku Flory Gdy następnego ranka Jenik obudził się, dziwna mu się wydała panująca na statku głęboka cisza. Pamiętał, że płyną stale bez silnika, a mimo wszystko szkuner zachowywał się znacznie spokojniej niż zwykle. Wyszedłszy na pokład przekonał się że miał rację: rannej wachty porządkowej jeszcze nie było, na mostku kapitańskim pełniła służbę normalna wachta. Powietrze było chłodne i ostre. Spojrzał wokoło i osłupiał: jak okiem sięgnąć ciągnęły się bezkresne pola lodowe, grubo przysypane czystym śniegiem, w którym jaskrawo odbijały się promienie słońca. Przymknął powieki, by opanować ból oczu. Po chwili, gdy wzrok przyzwyczaił się do blasku, zaczął rozpoznawać szczegóły. Zauważył, że nie wszystkie pola lodowe były gładkie. Miejscami lód piętrzył się w jakieś dziwne wzgórza i groty, w szczelinach i wgłębieniach — skutkiem załamywania się promieni światła — śnieg przybierał sinawoniebieską barwę. Niektóre z tych torosów sięgnęłyby ponad pokład „Isbjőrna”, gdyby szkuner znalazł się tuż obok nich. Dokoła pływała luźna kra, przed dziobem statku rysowała się zygzakiem smuga wolnego, polarnego morza. Statek szedł powoli naprzód. Stary Leif w bocianim gnieździe wciąż przekazywał zmianę kierunku na ster. Od lodu ciągnął chłód, dokoła panowała absolutna cisza — nigdzie ani śladu życia. Później dopiero dowiedział się od Leifa, że koło północy widzieli na lodzie małe stadko fok. Zwierzęta te musiały już mieć okazję poznania ludzi, bo gdy tylko szkuner podszedł bliżej — chociaż ostrożnie i bez hałasu — natychmiast zniknęły w wodzie. — Wcześnie dziś wstałeś, Jeniku! — odezwał się tuż obok spokojny głos kapitana Nielsena. Ubrany w gruby płaszcz kapitan przez wielką lornetę przepatrywał horyzont przed dziobem statku. — Dziś jeszcze rzucimy kotwicę — rzekł. — O ile, rzecz prosta, nic większego nie zagrodzi nam drogi! — Panie kapitanie, a gdzie to będzie? — spytał chłopak zaciekawiony. Wytężał wzrok z całej siły, Lecz na krańcach horyzontu widać było tylko niewyraźną, szarawą kreseczkę, więc niełatwo byłoby uwierzyć, że to ląd. — Przy jednej z wysp Ziemi Franciszka Józefa — odpowiedział kapitan. — Nazywa się ona Northbrook. Ją właśnie obrał sobie za miejsce na obozowisko podróżnik angielski Franciszek Jackson, kiedy przed trzydziestu pięciu laty przeprowadzał badania archipelagu Franciszka Józefa. Rosną tam latem jakieś wątłe kwiatki, dlatego też skały, otaczające małą zatokę, w której wylądował, nazwał Przylądkiem Flory. Od Flory, bogini kwiatów starożytnych Rzymian. Teraz jeszcze trochę za wcześnie, ale za jakieś dwa miesiące mógłbyś już tam zrywać polarne maki, naturalnie nieco inne niż nasze. I być może nie wiedziałbyś, że zrywasz maki. — O rety, wszędzie nic tylko lód! — odezwał się za nimi zdziwiony głos Finna. Jenik obejrzał się: za nim stał Finn i przecierał zaspane oczy. — No proszę, to Finn! — zdumiał się kapitan. — Cóż to takiego, że tak wcześnie wstałeś? — Okropnie mi się jeść chce, tatusiu — przyznał się chłopak. — No, to idź razem z Jenikiem na śniadanie — powiedział śmiejąc się kapitan — a potem weź się do czegoś rozsądnego! — Naturalnie — potwierdził gorliwie Finn. — Będę miał całą masę roboty, skoro wiem, że przybijamy do brzegu. Tatusiu, ale pożyczysz nam swoją strzelbę i pozwolisz Jenikowi pójść ze mną na polowanie, prawda? — wdzięczył się do ojca. Kapitan wsunął mu palce w czuprynę. — Umiesz ładnie prosić jak czegoś chcesz, to ci trzeba przyznać — rzekł z powagą, ale w oczach igrał mu uśmiech. — Na ląd jednak sami iść nie możecie, tylko z kimś z nas, kiedy nam czas pozwoli. Wtedy pożyczę wam strzelbę i dam parę nabojów. A teraz znikajcie stąd! Chłopcy pobiegli na śniadanie, a kapitan wspiął się do Leifa na maszt. Ucieszył się sprawdziwszy, że kra między statkiem a wyspą pływa luźno, czyli że statek stosunkowo łatwo dopłynie do brzegu. Dość silny wiatr ustalił się z północnego zachodu, przy żaglach nie było więc nic do roboty