Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Jestem za. Burzowe chmury były już na tyle blisko, że w domu zrobiło się zupełnie ciemno. Kiedy Kathryn pomagała babci nakrywać stół do obiadu, zerwał się porywisty wiatr, a po pięciu minutach lało jak z cebra. Gdy skończyli jeść, wciąż jeszcze padało. Kathryn ustalała właśnie ze Scottem, kiedy będzie najlepiej przypłynąć na Cape Cod - drugi weekend września był dla obojga najlepszym terminem - kiedy zadzwonił telefon. Odebrała pani Crawford, która siedziała najbliżej. - To do ciebie - zwróciła się do wnuczki. - Mama? - zdziwiła się Kathryn. - Rozmawiałam z nią rano. - Nie - sprostowała babcia, zakrywając dłonią słuchawkę. - To jakiś młodzieniec. Chyba ten sam co tydzień temu. Nie myliła się; to był Marc. Dowiedział się od pani Porter, że jej córka wraca do Bostonu jutro w południe, i chciał się umówić z Kathryn na wieczór. Tak naprawdę miałaby ochotę najpierw zobaczyć się z Rebecą, ale w końcu stanęło na tym, że spotka się z Markiem koło siódmej. Telefonicznie mieli jeszcze ustalić miejsce. Kiedy odkładała słuchawkę, Scott wstawał od stołu i dziękował jej babci za obiad. - Chyba nie pojedziesz w taki deszcz - powstrzymał go pan Crawford. - Poczekaj, aż się trochę uspokoi. - Nie, naprawdę muszę już jechać - rzekł chłopak. -Jeszcze raz dziękuję - zwrócił się do pani Crawford, po 84 Nigdy nie mów nigdy czym skierował wzrok w stronę Kathryn - nie na nią, tylko w jej stronę, bo patrzył gdzieś obok. - To cześć. Zdzwonimy się jakoś. Zanim dziewczyna zdążyła powiedzieć, że przecież nawet nie mają swoich numerów telefonów, powiedział „do widzenia" i już go nie było. Pani Crawford złożyła tylko ręce na piersi i pokręciła głową, a mąż poradził jej: - Nawet nie próbuj zrozumieć tych młodych, bo i tak ci się to nie uda. % Rozdział 6 Pani Porter czekała na Kathryn w umówionym miejscu w porcie Long Wharf. - Dobrze, że już jesteś - powiedziała matka, uściskawszy córkę. - Okropnie się za tobą stęskniłam. - Ja też. - Ależ się opaliłaś! - Pani Porter cofnęła się dwa kroki i zmierzyła córkę od stóp do głów. -1 jak zeszczuplałaś! Jak ci się to udało? Czyżby babcia przestała piec ciasta na podwieczorki? - No wiesz! Jak możesz ją posądzać o coś takiego? -zażartowała dziewczyna i wręczyła mamie torbę z dużym plastikowym pojemnikiem. - To dla ciebie. Placek z wiśniami - dodała. - Miałabym ochotę zabrać się za niego od razu, ale będę dzielna i się powstrzymam. - Pani Porter chwyciła za jedno 86 Nigdy nie mów nigdy ucho dużej torby podróżnej, jej córka za drugie i ruszyły na parking. Z Long Wharf do dzielnicy, w której teraz mieszkały, jechało się dobre pół godziny, Kathryn miała więc czas, żeby opowiedzieć mamie o wycieczkach rowerowych, o spacerach z Tajfunem, o obsiewaniu wysp, no i o Scotcie. Była na niego zła o sposób, w jaki się z nią pożegnał - a właściwie o to, że nie pożegnał się wcale - nie potrafiła się jednak powstrzymać przed opowiadaniem o nim. Matka zerknęła na nią kątem oka. - Widzę, że polubiłaś tego chłopca. - Wiesz, czasami go lubię, a czasami miałabym go ochotę zamordować! Pani Porter uśmiechnęła się. - No, no... To wygląda poważniej, niż sądziłam. Kathryn nie od razu zareagowała na jej słowa, bo właśnie wjechały do ładnej, bardzo zielonej dzielnicy z niedużymi, ale zadbanymi domami. Rozejrzała się i spytała: - To gdzieś niedaleko? - Przed wyjazdem na Cape Cod matka kilkakrotnie namawiała ją, żeby się tu z nią wybrała, lecz dziewczyna za każdym razem jakoś się wykręcała. - Całkiem niedaleko - odparła pani Porter. - A co właściwie chciałaś powiedzieć, mówiąc... - Kathryn postanowiła wrócić do przerwanego wątku, ale właśnie w tym momencie jej matka zwolniła i skręciła w podjazd prowadzący do ich domu. - To tu? - zapytała zaskoczona dziewczyna. Kiedy dowiedziała się o wyprowadzce z Beacon Hill, była tak bardzo nieszczęśliwa, że nie próbowała nawet słuchać tego, co mama mówi o tym domu. Po prostu założyła, że będzie okropny, i uparcie trzymała się tej myśli. * 87 lackie Stevens - Dlaczego cię to tak dziwi? - Pani Porter uśmiechnęła się. - Bo myślałam, że... że... - Że to będzie jakaś rudera? - Może nie rudera, ale wyobrażałam go sobie dużo gorzej. - No to wysiadaj, zobaczysz, jak jest w środku. U wie godziny później Kathryn zdążyła już obejrzeć cały dom, wziąć prysznic, zjeść sałatę, którą naprędce przygotowała pani Porter, i wyjąć rzeczy z torby przywiezionej z Cape Cod. Czekało ją jeszcze rozpakowywanie pudeł, ale to postanowiła odłożyć na jutro. Chciała jak najszybciej zadzwonić do Rebeki. Obiecała wprawdzie Marcowi, że odezwie się do niego, jak tylko będzie w Bostonie, lecz chęć usłyszenia głosu przyjaciółki i podzielenia się z nią wrażeniami z wakacji była silniejsza. Na telefon do Marca będzie miała jeszcze czas. Nie przewidziała tylko, że rozmowa z przyjaciółką zajmie jej półtorej godziny. A i tak obie miały wrażenie, że byłoby o czym mówić do późnej nocy