Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Nie wzbogacę specjalnie twojej wiedzy, jaką, z tego co wiem, już posiadasz na temat kamienia, może poza wyjaśnieniem, dlaczego zawsze, ze względów bezpieczeństwa, spoczywa on na piersi króla, a nie jednego z czarnoksiężników. Już na początku zostało postanowione, że nikt z Rady nie będzie sprawował pieczy nad kamieniem, ponieważ wtedy nie wiedzieliśmy, w jaki sposób może on wpływać na moce konkretnej osoby. Mając jeszcze w pamięci doświadczenia wojny, przyjęliśmy, że nikt, kto posiadł tajniki sztuki, nie będzie nosił kamienia, aby przypadkiem jedna osoba nie zgromadziła zbyt dużej mocy. Dlatego też zawsze wybierano osobę szlachetnie urodzoną, ale nie wykształconą w magii. Pamiętaj, wtedy wciąż jeszcze nie mieliśmy pewności, co może się zrodzić w sercu szlachetnie urodzonego, biegłego w sztuce magii, który by też nosił Klejnot. I wciąż jej nie mamy, mój książę, dodał w myślach. Ponieważ ty będziesz pierwszy. - Wigg zamilkł, by zebrać myśli. Potem zaczerpnął chłodnego nocnego powietrza i kontynuował wywód. Stało się już tradycją w Eutracji, że osoba, która nosi Klejnot, zasiada na tronie, a więc przebywa blisko czarnoksiężników. Ażeby kamień zachował swoją moc, musi to być zawsze osoba szlachetnie urodzona. Ze względów bezpieczeństwa król może rozpocząć nauki dopiero, gdy ustąpi z tronu, zdejmie kamień i złoży śluby, co oznacza także poddanie się zaklęciu śmierci. Jedyną osobą, która może zdjąć kamień z szyi króla, jest on sam, a następuje to w dniu, w którym jego syn kończy trzydzieści lat i obejmuje po nim tron. - Spojrzał na księcia, wydymając usta. - Jeśli król nie ma syna, który by go zastąpił na tronie, Rada, jak już wiesz, wybiera spośród ludu godnego kandydata, w którego żyłach płynie szlachetna krew, i przekazuje mu koronę. Tak było, nie wątpię, że i to wiesz, w przypadku twojego ojca. Po raz kolejny słowa czarnoksiężnika zawisły między nimi na długą chwilę, kiedy tak siedzieli wpatrzeni w dolinę pogrążającą się w ciemności. Wigg wciąż doskonale pamiętał wyraz zdumienia na twarzy młodego Nicholasa, gdy na progu jego domu stanęli czarnoksiężnicy z Rady i zaproponowali mu przyjęcie korony. - Ale musisz wiedzieć coś jeszcze - dodał czarnoksiężnik niemal z niechęcią. - Klejnot ma swój odpowiednik. Nie jest to inny kamień, lecz ogromna księga zwana Kodeksem Klejnotu. - Wigg zmarszczył brwi. Może mówię mu za dużo jak na jeden dzień, który sam w sobie był wystarczająco niezwykły. Ale przecież niebawem Klejnot zawiśnie na jego szyi i dowie się o tym wszystkim tak czy inaczej. - Kodeks i Klejnot zostały odkryte w tym samym czasie, Tristanie - ciągnął - i jeden jest bezużyteczny bez drugiego. - Czas na kolejny test, pomyślał pierwszy czarnoksiężnik. Przechyliwszy głowę na bok, spojrzał prosto w oczy księcia. - Jak myślisz, gdzie je znaleziono? Tristan spojrzał na czubki swoich brudnych butów, rozważając różne możliwości. Nie pamiętał, by kiedykolwiek okłamał Wigga, i wierzył, że nie zrobił tego jeszcze w tym dniu - choć był tego bliski. Kłamstwo nigdy nie leżało w jego naturze. Jak dotąd nie skojarzył w myślach Klejnotu z pieczarami. Bo co wspólnego mógł mieć Klejnot i podziemne wodospady? Mimo wszystko, kiedy zajrzał głęboko w swoje serce, uznał, że nie może wyjawić swojego odkrycia, nawet jeśli ma ono jakiś związek z Klejnotem. - Nie wiem. Wigg znowu wydął usta i skinął głową. - Rozumiem. - Lepiej niż ci się wydaje, pomyślał. Gdy znowu zapadła cisza, czarnoksiężnik zorientował się, że dzienne odgłosy Lasów Hartwick ucichły już, a w ich miejsce rozbrzmiały nocne śpiewy rzekotek. Wreszcie Wigg przerwał milczenie. - Dość pytań. Już późno. Musimy ruszać, jeśli chcemy zdążyć na ceremonię inspekcji. Przysunął się do księcia, a spojrzenie jego błękitnozielonych oczu wnikało głęboko w ciemniejsze, niebieskie oczy Tristana. - Nikomu nie powiesz o tym, co zostało tutaj powiedziane. - Potem powoli skierował palec w kierunku pogrążonej we śnie księżniczki. - Zaraz się obudzi. Idź do niej, a ja osiodłam konie. Patrzył, jak Tristan podchodzi do siostry, wciąż spowity błękitną aurą. W zapadającej ciemności wydawała się jeszcze jaśniejsza. Shailiha usiadła i zamrugała gwałtownie. Potem zerwała się na nogi i ze Izami w oczach mocno uściskała Tristana. Wigg odwrócił się, by po raz ostatni spojrzeć na ciemną dolinę i migające w oddali światełka Tammerlandu. Od dawna z niepokojem czekaliśmy na ten dzień i oto nadszedł. Niech Zaświaty obdarzą nas mądrością. Wstał i poszedł po berdysz, po czym osiodłał oba konie. Tristan podsadził Shailihę na grzbiet Pielgrzyma, podczas gdy starzec wskoczył na gniadą klacz księżniczki. Ruszyli obok siebie, książę pieszo, w kierunku miejsca, w którym wyjechali z lasu na polanę. Tristan od razu postanowił podroczyć się z czarnoksiężnikiem, zadając mu kolejne pytanie. - Powiedz mi, wszechwiedzący i wszechwidzący pierwszy czarnoksiężniku, skąd wiemy, w którą stronę się udać? Przyjeżdżałem tu wiele razy, ale nigdy po zmroku. Możemy zmitrężyć całą noc, klucząc po lesie, nawet jeśli znajdziemy ścieżkę, z czarnoksiężnikiem czy bez. Wigg odparował sztych księcia uśmiechem i sięgnął do skórzanej sakiewki, którą nosił u pasa. Tristanowi wydało się, że zobaczył w ciemności, jak starzec wyjmuje z niej szczyptę jakiegoś proszku. Rozsypawszy go na rozłożonej dłoni, Wigg wziął głęboki wdech i zdmuchnął proszek w kierunku lasu przed nimi. Proszek zaświecił w ciemności, gdy tylko dotknął ziemi. Kręta, migocąca wstążka wiła się w dół zbocza, wyznaczając bezpieczne przejście przez las. Tristan otworzył usta zdumiony. Spojrzał na starca i zapytał szeptem: - Wigg, jak to możliwe? Wigg spojrzał spokojnie na Tristana i Shailihe. - Myślałem, że już to wiecie - odparł, unosząc brew. - Czary