Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

W zapachu gorącego miodu, cynamonu, goździków, kwiatu i gałki muszkatołowej, rozgrzana i rozświetlona ogniem spod paleniska, zdawała się ogarniać i wypełniać sobą całą przestrzeń mieszkania, nadawać jej znaczenie, przetwarzać ją swoją obecnością w dom, którego takpragnął, którego mutak brakowało. Paulinka. Wyciągnął do niejręce. Zadrżała, sprężyła się w sobie, cofnęła jakby do ucieczki,ale powstrzymała się, uniosłagłowę spokojnie. Podszedłdoniej. Pocałował lepkie od miodu palce. Objął ją. W zaciskających sięwokołoniej ramionach, w oczach poza łagodnąmądrością ciemniejących już izwężonych, w oddechu krótszym i gorącym rozpoznawała, żeto jest już blisko. Wyrwała Się. Spirytus! Miód spirytusemtrzeba by zalać, póki gorący! Prawda. Ty zmarznięta po drodze,głodna,a ja. Alesię już doczekać nie mogę szepnął. Odszedł, a ona oddychałateraz,a tak gwałtownie, głośno,myślała usłyszy. Ale Dominik otwierał kluczem drzwikredensu, wyjął gąsiorek spirytusu, postawił na stół. Jużmiód niosę opamiętała się. Wlewany do garnczka z miodem spirytus buchnął słodkim,odurzającym gorącem. Przecedzić teraz trzeba. Rozejrzała się,zdjęła z półki gęstesito i czysty garnczek. Trzymała sito, podczasgdyDominik przelewałkrupnik. Spojrzeli na siebie: ona lękliwie,a i badające, bo wciąż go przecież nie znała, on wzrokiemrozmiłowanym, ale już biorącym w posiadanie. 47. Stół nakryty białą serwetą, zastawiony zakąskami. Przyjrzała się, zdziwiła. A to co? Kawior. Kawior? W domu tegośmy nie mieli. Co to? "-Spróbuj. Pokręciła głową. Nie, nie. A to? Łosoś wędzony. Łosoś? Dla ciebie, na twój przyjazd. Spróbuj. I nie dziś tylkotakbędzie. Zawsze. Ale pij krupnik. Zziębłaś przecież. No,umoczchociaż usta. Umoczyła wargi, przełknęła, a krupnik poszedł po niejstrużką gorącą. Znów wypita. Płomień poszedł po gardle,policzki zaczęły ją palić. Jedz zachęcał. Kiedy, no, nie mogę. Przechylił się poprzez stół. Boisz się, nie bój się, nie. W kącikach jegoust drgających żartobliwym prześmieszkiem wyczytała, że wie. Wiedział cały czas, czego się bała,dlaczego uciekła do kuchni, dlaczego teraz nie mogła jeść. I wiedział w tej chwili, kiedysię już przestał uśmiechać,a tylko wpatrzył w nią smutnie,wiedział, że go nigdy niekochała. Weszła do sypialni. Pachniało nakrochmalonąbieliznąiwoskiem. Pierzyny piętrzyły się na dwóch łożach o ciężkichdębowychwezgłowiach. Nad łóżkiem pod obrazem Chrystusaw cierniowej koronie pełgała pokornym szkarłatnym płomykiem oliwnalampka. Lampa o szklanym malowanym kloszupaliła się, do połowy przykręcona, nastoliku przyłóżku. Odszafydębowej, sięgającejsufitu, padałcień na pluszowy dywan. Nagrzany piec szumiał i żarzył się w półmroku. Przysiadła nabrzegu łóżka i zaczęła się ostrożnie rozbierać. Wsunęła się w wyciągniętąz przywiezionego z domu kosza długą,zapinaną pod szyją białą koszulę. Czekała, bałasię wejść dołóżka i bała sięruszać po nieznanym pokoju. Pomyślałao Michasi, żeona tam sama, płacze możeza nią i że trzebaby dziecko jaknajszybciej tu sprowadzić. Ale były to tylkomyśli przelotne, które jej nie dotykały do głębi, tylko zahaczały o pustkę, bo czuła tak, jakby nic w niej nie było,tylko strach i drżenie, bo mimo ciepła sypialni szczękała zębami z zimna. 48 Dominik wszedł do pokoju już w szlafrokuna nocnej koszuli. Nie obmyjesz sięto? spytał. Wody zagrzałem,przyniosłem w dzbanie. A zaparawanem miednica jest i kubeł, i mydło. Ja już się w kuchni umyłem. Pokręciła głową, że nie. Aby ręceobmyj zachęcał. Jutro Tekla wody nagrzeje, balię wyszykuje, to się cała ukąpiesz. Paulinawestchnęła. Nie lubiła się myć ani kąpać. Jannigdy jej do tego nie napędzałani ojciec,może tylko matka,ale się wymigiwała, jakmogła. Do rzekiszłosiękąpać. Albodo stawu. A w balii przed wielkimiświętami. Przed ślubemz Dominikiem też ją wykąpali. Podszedł do niej, dłońmiprzesunął od ramion aż do przegubów rąk,ścisnął, a oddech jego rozpalony sparzył jej szyję. Obmyję się,pójdę odskoczyła. Weszła za parawan, stanęła przed miednicą. Nie dygotałajuż teraz, pałała gorącem. Zamkniętej za parawanem przywidziała jej się twarz Jana. Przyjdzie mnie straszyć. obiecał. przyjdzie. zaprzysięgał się. Boże miłosierny żegnałasię daj muwieczne odpocznienie. Za wiele się niemyj, Paulinka, chodźże już! wołałniecierpliwie Dominik. Czekał na nią chodząc tam i z powrotem po sypialni: odokna zasłoniętego ciężką kotarą do szafy trzydrzwiowej,której długie lustro odbijało jego całąpostać. Przeszłabosoporozgrzanymdywanie, zatrzymała się przy łóżku. Pomodlimy się razem powiedział Dominik. Ukląkł pierwszy, a ona uklękła przy nim składając posłusznie ręce. W imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, Amen. Ojczenasz, któryś jest w niebiesiech. Odwrócił się, spojrzałbokiem na nią, że milczy,więc natychmiast zawtórowała mugłośno: ...święć się imię Twoje. Dominik modlił siędługo, głośno, z przejęciem wpatrzonyw obraz ponad oliwną lampką, i od czasudo czasu spoglądając bokiem na żonę: ...od powietrza, głodu,ognia i wojny zachowaj nas, Panie. Od nagłej a niespodziewanej śmierci zachowaj nas, Panie. Wstał z klęczek, wyprostowałsię, pociągnął zarękę Pauli"Si objął ją,pocałował w czołoi odchylił pierzynę. 48. Połóż się, Paulinka. Przywarła do poduszki, podkurczyła nogi pod siebie, słyszała walenie własnego serca. Dominik przykręcił i zdmuchnął lampę, tylko rozżarzone do czerwoności drzwiczki piecai lampka oliwna przed obrazem, i ciemność. Poczułajego ręce odsuwające koszulę. Zamknęła oczy, nie broniła się już,uwięziona nim poddawała się biernie rytuałowi nocy poślubnej. Dopiero gdy przeszedł na drugie łóżko, otworzyłaoczy. Zza pieca szły chybotliwecienie,a zza ciężkiej kotary oknawysuwała się przygarbiona, chwiejna postać. Usiadła na łóżku, Przerażona odwróciła się doDominika. Ale on,odwróconyna wznak, oddychał równo, głęboko, spał. Zakryła głowę pierzyną. Leżała,bojąc się poruszyć, bo wydawało się jej: ktośchodzi po pokoju,zbliża się do łóżka, czyjeś ręce poprzez pościeldotykają jej twarzy. Zaskrzypiałaszafa, trzasnęły deskipodłogi. Odrzuciła pierzynę, patrzyłaprzed siebie w ciemność,gdzie błąkał się odblask pieca. Stał tam. Stalpomiędzy piecemi oknem. Jego szept poszedł po sypialni, usłyszała gow sobie i poza sobą: Zdradziłaśmnie. Co miałam robić? tłumaczyła się. Czy to miałamwybór, czy mogłam? Nie odpowiadał. Zbliżał się tylko, rósł, płynął z wyciągniętymi ramionami,ale nie wprost na nią, nie do niej, doDominika. Słyszała jego głos, odbijał sięw niej, rósł, żechciałasię zerwać i krzyczeć. -Ogromnym cienistympłaszczem zbliżał się do łóżka Dominika, pochylał się nad nim. Wyskoczyłaz łóżka, zasłoniłaśpiącegosobąi wyciągniętą ręką. rozbiłacień. Nie rusz go! Zostaw! szeptała