Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Ale myśli mnożyły się licznie. Ana może pożałować, że wyprawiła mnie w tę podróż. To nie Amara, idąca potulnie czy to po wodę, czy na śmierć, na każde skinienie Pani. Ja jednak nie będę żałował – ta dziewczyna wyrośnie na niezrównaną kapłankę Avalonu! Viviana czekała. – Może lepiej nie mówmy nic twojej matce – zaproponował – ale obiecuję ci, że będę dla ciebie jak najlepszym ojcem. Stanęli nad jeziorem, kiedy zapadał zmrok. Viviana rozglądała się bez entuzjazmu. Wczorajszy śnieg pokrył błoto i trzciny warstwą białego puchu, na który sypały się świeże płatki. Kałuże zamarzły i lód pokrywał wodę siwą jak cyna; tafle połyskiwały lekko w gasnącym świetle. Dalej na brzegu stało kilka chat, wyniesionych na palach nad bagna. Po drugiej stronie wody wznosiło się wzgórze, ze szczytem skrytym w chmurach. Z tamtej strony dobiegł dźwięk dzwonu. – Tam zmierzamy? Przelotny uśmiech rozjaśnił twarz Taliesina. – Mam nadzieję, że nie – chociaż, gdybyśmy nie należeli do Ludu Avalonu, Inis Witrin byłaby jedyną świętą wyspą, jaką moglibyśmy zobaczyć. Zdjął z gałęzi wierzby krowi róg rzeźbiony w spirale i zadął. Dźwięk poniósł się gardłowo w nieruchomym powietrzu. Viviana z zainteresowaniem czekała na to, co miało nastąpić. Bard spoglądał w stronę chat, dlatego ona pierwsza zobaczyła, jak coś, co z daleka wyglądało na kupkę chrustu poruszyło się. Była to stara kobieta, okutana w wełniane sztuki odzieży zwieńczone złachmanioną czapą z szarego futra. Sądząc po wzroście i ciemnych oczach, musiała pochodzić z bagiennego ludu. Viviana była ciekawa, czemu Taliesin patrzy na staruszkę tak osobliwie – z rozbawieniem i czujnością, jak człowiek, który niespodzianie natyka się na żmiję. – Miłościwy panie i młoda pani, łódź nie może przypłynąć w taki ziąb. Zechcecie spocząć w mojej chacie i zaczekać na poprawę pogody? – Nie – odparł Taliesin zdecydowanie. – Przysiągłem jak najszybciej dostarczyć to dziecko do Avalonu, poza tym jesteśmy zdrożeni. Chcesz, żebym został krzywoprzysięzcą? Kobieta zaśmiała się cicho, a Viviana poczuła gęsią skórkę. Może tylko chłód był jej przyczyną. – Jezioro zamarzło. Może przejdziecie na przełaj. – Popatrzyła na Vivianę. – Skoro jesteś kapłanką z urodzenia, musisz mieć dar przewidywania i będziesz wiedziała, którędy można iść bezpiecznie. Nie brak ci odwagi na taką próbę? Dziewczyna wpatrywała się w nią w milczeniu. Prawda, od kiedy sięgała pamięcią, widywała różne rzeczy, jednak fragmentarycznie i przelotnie, dlatego wiedziała, że bez wyszkolenia nie może zaufać Wzrokowi. W słowach staruszki doszukała się znaczenia, którego nie była w stanie do końca pojąć. – Lód jest zdradliwy. Sprawia solidne wrażenie, a potem pęka z trzaskiem i człowiek idzie na dno – powiedział bard. – To dziecko zaznało znojów uciążliwej drogi. Z przykrością patrzyłbym, jak tonie... Słowa zawisły w mroźnym powietrzu. Viviana zobaczyła, że staruszkę przeniknęło drżenie, ale musiało to być złudzenie, w następnej chwili bowiem odwróciła się, klasnęła w dłonie i wykrzyknęła piskliwie zawołanie w nie znanym jej języku. Drobni ciemni ludzie w grubych futrach chyżo zsunęli się po drabinach – było pewne, że od początku ukradkiem przyglądali się spotkaniu. Z kryjówki w trzcinach wyciągnęli barkę, długą i niską, zdolną pomieścić nawet wierzchowce, z dziobem owiniętym ciemną materią. Lód zatrzeszczał i skruszył się, gdy pchnęli ją na jezioro. Viviana była zadowolona, że oparła się pokusie popisania się swoimi możliwościami. Czy staruszka zezwoliłaby jej na próbę? Z pewnością wiedziała, że lód jest cienki. W barce piętrzyły się futra. Viviana wtuliła się w nie z rozkoszą, poczuła bowiem na twarzy lodowate palce wiatru, gdy przewoźnicy naparli na tyczki i barka zaczęła oddalać się od brzegu. Z zaskoczeniem ujrzała, że staruszka, którą uważała za wieśniaczkę, zasiada na dziobie – wyprostowana, jakby chłód się jej nie imał. Wyglądała inaczej, jakby znajomo. Znaleźli się na środku jeziora. Mężczyźni odłożyli żerdzie i chwycili za wiosła. Wiatr przybrał na sile, barka zakołysała się na fali. Za kurtyną śniegu całkiem wyraźnie zarysował się brzeg wyspy z okrągłym kościołem z ponurego szarego kamienia, gdy wioślarze wyjęli wiosła z wody. – Pani, czy teraz wezwiesz mgły? – zapytał jeden w brytyjskim języku. Przez jedną straszliwą chwilę Viviana była przekonana, że człowiek ów zwraca się do niej, po czym ze zdziwieniem stwierdziła, że słowa skierowane są do dziwnej pasażerki. Kobieta stanęła na dziobie barki. Teraz nie wyglądała ani na taką niską, ani na taką starą