Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Pewnego wieczoru, przy blasku lampy naftowej, moje życie zmieniło swój bieg. Tata powiedział, że wkrótce wyjedziemy na urlop do ojczystych Niemiec. Nawet nie wiedziałam, że kiedykolwiek będę aż tak silnie podekscytowana. Nie potrafiłam sobie wyobrazić 216 Ostatnie spojrzenie za siebie... tamtego świata, o którym tak wiele słyszałam. Biali ludzie, sklepy, samochody, wieżowce, ciepła bieżąca woda, zabawki... Musi tam być jak w raju, myślałam. Oczyma wyobraźni widziałam już te wszystkie rzeczy, które mogłam kupić, mnóstwo białych ludzi, którzy mnie powitają i potem będą zapraszać do swoich domów. Myśli tego rodzaju kłębiły mi się w głowie tak intensywnie, że zdołałam zasnąć dopiero późną nocą. Następnego ranka poinformowałam Tuare o naszych planach. Jego reakcję trudno byłoby nazwać zadowoleniem. Wyglądał na zmartwionego, zasypywał mnie wieloma pytaniami: kiedy wrócimy, dlaczego w ogóle wyjeżdżamy i tak dalej. Nie umiałam mu tego wyjaśnić. Wiedziałam tylko, że niedługo wrócimy — i to było dla mnie ważne. Kilka tygodni potem nastał ten wielki dzień. Załadowaliśmy wszystko do łodzi i pożegnaliśmy się z Fayu. Tuare podszedł do mnie, miał łzy w oczach i w ogóle wyglądał na zrozpaczonego. Żegnając się, wcisnął mi coś do ręki. Był to ząb krokodyla. Ale to nie ząb sprawił, że i mnie pociekły łzy, lecz to, co w nim tkwiło... 217 ? , Kultura Fayu zna trzy stopnie przyjaźni: Pierwszy stopień to zasnąć obok siebie, splatając ze sobą dłonie. Drugi stopień: żuć palce drugiej osoby. Aby wyrazić trzeci i najwyższy stopień przyjaźni, należy wziąć ząb krokodyla, nawlec go na kosmyk włosów i zawiesić tej dragiej osobie na szyi. Ten ostatni gest oznacza, że powierzasz przyjacielowi własne życie, bo w kulturze Fayu włosy człowieka można wykorzystać do tego, aby go przekląć i wysłać na tamten świat. Innymi słowy: Tuare powierzył mi swoje życie. Moment pożegnania był dla mnie bardzo smutny, przygnębiający. Kiedy odpływaliśmy łodzią, nad rzeką rozbrzmiewały żałobne pieśni Fayu, które cichły w miarę, jak oddalaliśmy się od Foida. Niedługo potem opuściliśmy Indonezję i wróciliśmy do ojczyzny naszych rodziców. Część 3 * >Ji Urlop w „ojczyźnie IN iedawno zatelefonowałam do siostry, która obecnie mieszka ze swoim mężem i synem w Ameryce. — Judith, czy pamiętasz jeszcze nasz urlop w Niemczech? — zapytałam. Milczała przez moment. — Dziwne, ale właściwie nie — odparła. To osobliwe —ja również nie pamiętam tego urlopu. W pamięci pozostały mi jedynie jego fragmenty. Mięliśmy wrócić do Niemiec tylko na jeden rok, ale zostaliśmy tam dłużej. Bo w tym czasie moi rodzice zaczęli współpracować z pewną nową organizacją indonezyjską o nazwie Yayasan Per-sekutuan Peninjilan Mairey (YPPM) i nie od razu otrzymali zgodę na zatrudnienie. YPPM to miejscowa organizacja, która udziela pomocy ludziom pozbawionym możliwości odbywania nauki w szkołach. W ramach działalności społecznej wysyłani są w rozmaite obszary zamieszkałe przez poszczególne plemiona nauczyciele oraz inne osoby mogące pomóc rdzennej ludności, na przykład lekarze. O istnieniu YPPM moi rodzice dowiedzieli się od pewnej Holenderki, która pracowała w Indonezji, niebawem też skontaktowali się z szefem tej organizacji, Indonezyjczykiem Pak Theis, i w efekcie nawiązała się pomiędzy nimi głęboka przyjaźń, która trwa do dziś. Z czasem YPPM przejęła też dużą część pracy wśród Fayu, mimo iż moi rodzice nadal przebywają w dżungli. Pierwsze miesiące w Niemczech dostarczyły nam wielu silnych wrażeń! Po raz pierwszy ujrzeliśmy to wszystko, o czym przedtem 221 jedynie słyszeliśmy lub czytaliśmy: sklepy, biali ludzie, autostrady, centralne ogrzewanie i wreszcie — śnieg. Odwiedziliśmy moją babcię w Bad Segeberg. Spotkanie z nią było dla mnie wspaniałym przeżyciem. Babcia wysyłała nam przez te wszystkie lata piękne listy i paczki i do dziś łączy mnie z nią szczególna więź