Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Król Yeochee spędził większość czasu w zaciemnionym Namiocie Widzących, gdzie utalentowane stare babska, posługując się telepatią, wyświetlały dla niewalczących członków Małego Ludu co smakowitsze fragmenty działań. Pojedynek między starym Leyrem i Imidolem z Zastępu był wyjątkowo zażarty... a także wzruszający, bo Yeochee dobrze pamiętał, jakim fantastycznym wojownikiem był stary Lord Poskramiacz, nim Gomnol zmusił go do banicji. Leyr, nawet jak na Wroga, niełatwo rozstawał się z życiem, posiekany na plasterki jak salami, a potem zmuszony przez przeważającą metafunkcję młodego poskramiacza do otwarcia kryzy u zbroi i poderżnięcia sobie gardła. No cóż. Młodzi miewają swój okres świetności. Opuścił widzące i powędrował do szpitala polowego, gdzie rannych opatrywano doraźnie, nim udadzą się w podróż do domu. Statki zaczęły już opuszczać Aven i jeszcze więcej odpłynie, nim dojdzie do oficjalnego finału Bitwy o świcie. Pobitewny Rozejm, podobnie jak ten, który Bitwę poprzedzał, trwał tylko jeden miesiąc, a podróż lądowa z rannymi była powolna, szczególnie że nie mogli posłużyć się łodziami rzecznymi w drodze powrotnej. Yeochee chodził tam i z powrotem-pomiędzy szeregami poranionych i okrwawionych gnomów. Słowa pociechy Starego zawsze zdawały się podnosić wojowników na duchu, a potrzebny im był każdy osiągalny rodzaj pomocy. W szpitalu polowym Małego Ludu nie było magicznie leczącej Skóry. Mieli tam do dyspozycji tylko prymitywną chirurgię, hart ducha i większą odporność twardej rasy, która dojrzała w środowisku naturalnym rojącym się od niebezpieczeństwa. Prawie połowa z początkowego kontyngentu wojskowego Firvulagów była niezdolna do walki. Ale, jak król Yeochee przypomniał uśmiechającym się z przymusem rannym, Wróg utracił prawie cały, dwutysięczny elitarny szary korpus i większość z tysiąca pięciuset srebrnych, a także poważną liczbę zadzierżystych i niedoświadczonych spośród Tanów i ludzi w złocie. - Nadal mamy szansę! - zapewniał mały król. - Jeszcze nie zostaliśmy pokonani. Może się okazać, że w tym roku Miecz Sharna wróci do swego domu! Poranieni wojownicy chrypieli, porykiwali i gwizdali. Yeochee skoczył na pustą skrzynię po bandażach; gwałtowny ruch przekrzywił mu koronę. - No więc nie mamy tylu wysoko punktowanych sztandarów co oni! No więc mamy tylko cztery czaszki w klasie „Najwielmożniejszych"! Niech mnie diabli porwą, jeśli dwie z nich nie należały do Zastępu, a jedna do zasiadającego przy Wysokim Stole! Velteyn i Riganone są z miejsca warci po dziesięć dodatkowych punktów, a to wyrównuje z nawiązką naszą stratę biednego, starego Czwórkłowego i Nukalavee. Ciągle jeszcze mamy przed sobą Spotkania Bohaterów, a jeden dobry w nich wynik może anulować całą przewagę Wroga w zdobyczach Drobnej Szlachty. Jeśli nas pobiją, to tylko o włos. Ale nie pobiją! Będziemy walczyć i zwyciężymy! W namiocie rozbrzmiały hałaśliwe wiwaty. Jeden z wojowników zdołał nawet wywołać na moment swą sypiącą iskrami zjawę stonogi. Yeochee stał z dumną miną, pozwalając, by jego królewski aspekt powoli zaczął się ujawniać. Zakurzony, lamowany futrem szlafrok stał się paradną obsydianową zbroją, płonącą tysiącem klejnotów. Jego wysoka korona (teraz leżąc jak należy) wypuściła swe rogi baranie i dziób z emaliowanego złota, a gdy osiągnął pełny wzrost czarnego i przerażającego herosa z oczami pałającymi jak zielone reflektory, otarła się o dach pawilonu. - Wojownicy, moja kadencja zbliża się ku końcowi. I wyznaję, że nigdy nie miałam nadziei, iż ujrzę, jak dawne dni chwały powracają, nim odejdę. Ale te dni są na wyciągnięcie ręki! Jeśli nawet w tym roku okażą się jeszcze o włos za dalekie... tylko poczekajcie do NASTĘPNEGO roku! - Owacja dla Yeochee! - zawarł ktoś. Pokaleczeni i pobici unieśli się wznosząc okrzyk na cześć Suwerennego Pana Wyżyn i Głębin, Monarchy Piekielnej Nieskończoności, Niewątpliwego Władcy Znanego Świata. Iluzoryczne aspekty błyskały i płonęły, a namiot zdawał się zatłoczony tysiącem monstrów. Ale wygasły równie szybko, jak się pojawiły, a człowieczek w przechylonej na bakier koronie powiedział: - Niech Te napełni otuchą wasze serca bojowników, dziewczęta i chłopcy. - I wszystkie waleczne demony znów stały się pokrwawionymi i zmęczonymi gnomami. Yeochee wymknął się z namiotu i otoczył go wieczorny spokój Ostatniego Rozejmu. Musi jeszcze zdobyć coś do jedzenia, odmówić modlitwy i ubrać się w stosowany strój, aby dołączyć do Pallola i generałów nadzorujących ostatnią z Bijatyk. O godzinie czwartej przed północą powszechna walka dojdzie do swego szalonego szczytu. Z pewnością niektórzy ze srających ogniem młodych Firvulagów będą starać się o zajęcie miejsc opróżnionych przez padłych championów. A Yeochee chciał być wówczas na miejscu, osobiście udzielając pochwał, gdy któryś z nich na nią zasłuży. Nie dla niego pasowanie na rycerzy przez pośredników! Niebo miało przedziwny wygląd. Wiotkie smugi chmur, napływające z zachodu, ciągle jeszcze zachowywały odcień purpurowy na indygowym tle. A przecież było zbyt wcześnie na sezon deszczowy. Król potrząsnął głową. Wielki księżyc w pełni miał barwę posępnego oranżu, przygaszonego resztkami kurzu i dymu wywianych wiatrem nad lagunę. Noszowi ze świeżo ranionymi lub pozbawionymi głów ofiarami kierowali się poza pole bitwy, przez Kanał Studni Morza i obok wielkiego stosu czaszek, otoczonego płonącymi ogniskami