Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Przez chwilę stał przed opuszczoną ormiańską kamienicą. Potem zaczął się przyglądać ruinom kościoła i stalaktytom sopli uczepionym gałęzi widmowatych drzew w otaczającym go ogrodzie. W martwym, bladożółtym świetle wszystko wyglądało jak 209 obraz wyjęty z koszmarnego snu. Ka poczuł się winny, ale był też wdzięczny temu smutnemu, zapomnianemu miastu, że napełniło mu duszę poezją. Nieco dalej zobaczył w oknie rozgniewaną matkę i syna stojącego na chodniku, który tłumaczył cierpliwie: „Idę tylko zobaczyć, co się dzieje". Ka ruszył dalej. Przy skrzyżowaniu z aleją Faika Beja natknął się na dwóch mężczyzn mniej więcej w jego wieku. Jeden był wysoki, dobrze zbudowany, drugi — szczupły, drobny jak dziecko. Wybiegli właśnie w panice ze sklepu obuwniczego. Ci dwaj kochankowie, którzy od dwunastu lat dwa razy w tygodniu mówili swym żonom: „Idę do cayhane", i przychodzili tu, by się spotkać w pachnącym klejem sklepiku, przed chwilą przerażeni usłyszeli, jak spiker w telewizorze piętro wyżej ogłasza godzinę policyjną. Ka skręcił w aleję Faika Beja i minąwszy kolejne dwie przecznice, znalazł się przed sklepem, gdzie rano stał stragan z pstrągami. Zobaczył kolejny czołg. Maszyna — jak cała okolica — była zanurzona w tajemniczej ciszy, nieruchoma, martwa. Ka myślał, że w czołgu nikt nie siedzi. Ale za chwilę właz drgnął i ze środka wyjrzała głowa, która kazała mu natychmiast wracać do domu. Ka zapytał o drogę do hotelu Karpalas. Zanim jednak żołnierz zdążył odpowiedzieć, poeta zauważył nieoświetlony budynek redakcji „Gazety Przygranicznego Miasta" — już wiedział, jak dotrzeć do celu. Odwrócił się i odszedł. Na widok jasno oświetlonego, ciepłego hotelowego holu Ka poczuł ogromną radość. Gdy zauważył ubranych w piżamy gości, którzy paląc papierosy, oglądali telewizję, zrozumiał, że stało się coś wyjątkowego, ale jak dzieciak unikający nieprzyjemnego tematu uciekł myślami jak najdalej. Z jakąś lekkością wszedł do mieszkania pana Turguta. Wszyscy biesiadnicy wciąż siedzieli przy stole, wpatrzeni w ekran telewizora. Gospodarz wstał z miejsca i tonem pełnym pretensji 210 oświadczył, że bardzo się o niego martwili, kiedy tak długo nie wracał. — Pięknie recytowałeś swój wiersz — powiedziała Ipek. — Byłam z ciebie dumna. Ka wiedział, że nie zapomni tej chwili do końca życia. Był tak szczęśliwy, że gdyby nie pytania pozostałych dziewcząt i cierpiętnicza mina pana Turguta, pewnie od razu by się rozpłakał. — Wojsko chyba nie próżnuje — stwierdził gospodarz niepewnie. Nie wiedział, czy cieszyć się z tego faktu, czy nie. Na stole panował nieopisany bałagan. Ktoś, pewnie Ipek, strzepnął popiół z papierosa do skórki po mandarynce. Ka pamiętał, że podobnego czynu dopuściła się dawno temu daleka krewna ojca, młodziutka ciotka Miinire, przez co matka ją od tamtej pory lekceważyła, nie zważając na inne, bardzo zresztą wytworne maniery kuzynki. — Ogłosili godzinę policyjną — powiedział pan Turgut. — Proszę powiedzieć, co się wydarzyło w teatrze. — Polityka mnie nie interesuje — odrzekł Ka pod wpływem dziwnego impulsu i całe towarzystwo, z Ipek na czele, zrozumiało, o co mu chodzi. Mimo wszystko poczuł wyrzuty sumienia.. Miał ochotę tylko siedzieć w milczeniu i patrzeć na Ipek. Panująca w domu atmosfera „rewolucyjnej nocy" wyraźnie go irytowała. Nis dlatego, że źle wspominał przeżyte w dzieciństwie wojskowe przewroty, ale dlatego że każdy pytał go o wydarzenia z teatru. Chwilę później, zmęczona przejściami tej nocy, Hande zasnęła w kącie, a Kadife wlepiła wzrok w telewizor, który Ka z uporem ignorował. Pan Turgut wciąż wyglądał na zaaferowanego. Ka posiedział jeszcze trochę obok Ipek, trzymając ją za rękę, po czym wstał i poprosił, by poszła z nim do pokoju na górze. Odmówiła. Kiedy zorientował się, że jej decyzja 211 jest ostateczna, opuścił mieszkanie pana Turguta w pokoju na piętrze. Poczuł znajomy zapach drewna. Starannie powiesił palto na haczyku, zapalił lampkę przy łóżku. Zaczął zapisywać wiersz. Poczuł tak ogromne zmęczenie, że nagle w jedno zlały mu się notowane pospiesznie w zielonym zeszycie wersy nowego utworu, jego łóżko, pokój, hotel, ośnieżone ulice Karsu i wreszcie — cały świat. Wiersz, który zatytułował Noc rewolucji, zaczynał się od wspomnienia wojskowych przewrotów z dzieciństwa, kiedy to nocą domownicy w piżamach słuchali radia i żołnierskich marszów. Kończył się natomiast obrazem rodziny przy świątecznym stole. Dlatego właśnie Ka uznał później, że źródłem tego utworu była pamięć, a nie rewolucja, której był świadkiem. Na symbolicznym płatku śniegu umieścił go więc na gałęzi Pamięci. Główną tezą wiersza była — może i nie całkiem doskonała — błogosławiona umiejętność odizolowania się od koszmarów tego świata. Tylko artysta, który ją posiadł, mógł czuć się spełniony. I właśnie to było sztuką najtrudniejszą dla poety. Ka skończył wiersz, zapalił papierosa i wyjrzał przez okno. 20. Niech żyje naród i ojczyzna! Przespana noc i ranek Ka spał bez przerwy dziesięć godzin i dwadzieścia minut. Przyśnił mu się śnieg, który rzeczywiście padał znów na pobielałą ulicę, widoczną zza uchylonej zasłony. W skąpym świetle lampy rozjaśniającej różową tabliczkę z nazwą hotelu wyglądał łagodnie i miękko. Może właśnie dzięki tej cudownej miękkości tłumił huk strzałów na ulicach miasta i Ka mógł w spokoju spać tak długo. A przecież oblężona przez czołg i dwie wojskowe ciężarówki bursa szkoły koranicznej była zaledwie dwie ulice dalej. Do starcia nie doszło w głównej bramie, do dziś będącej dowodem maestrii ormiańskich kowali, lecz przy zwykłych drewnianych drzwiach, wiodących do świetlicy i sypialni uczniów ostatnich klas. Najpierw żołnierze dla postrachu kilka razy strzelili z zaśnieżonego ogrodu w ciemność. Ponieważ najbardziej zaciekli „bojownicy" poszli do Teatru Narodowego i tam ich aresztowano, w bursie zostali tylko uczniowie niezaangażowani w sprawy polityczne. Ale i oni po obejrzeniu transmisji telewizyjnej z teatru nabrali wiatru w żagle i zabarykadowawszy się za pomocą stołów i ławek, wykrzykiwali: „Allahu ekber!"* — na przemian z politycz- * Dosłownie: „Bóg jest największy". 213 nymi hasłami