Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Niezapytała nawet Pressona, czyfilm musię podobał,puściła mimo uszu jegonieobowiązującekomplementy, niebyła ciekawa tego, co powiei co napisze, ponieważ wciąż myślała - i wciążsię tymtruła - dlaczegonapokazienie było Soldiviera. Tańczył teraz z żoną; obydwoje milczący, najwidoczniej niepotrzebujący już słów do porozumienia. - Wiem,że chciałbyś teraz pobiegać - mówi wreszcie Isabelle. -Wymknij się niepostrzeżenie, wciągnij dres. - Tak chyba zrobię - Soldivier całuje żonę w policzek. -Pobiegnębrzegiem morza ze dwakilometryw stronę Nicei. - Ale nie dalej. -Nawet nie mam nato ochoty. Jednaktanoc była męcząca. Prześpimy siękilkagodzin po powrocie do hotelu w Cannes. - Ja także marzę o tym. -Więc pobaw teraz gości beze mnie. - Sami bawią się doskonale. 135.Blanchot, stojący z Wojtaszkiem przy fortepianie, na którymPatonwygrywa najmodniejsze szlagiery, otwiera nowąbutelkęwina. Przyglądają siętańczącym zamglonymijuż trochę oczami. - Skądże panwyrwał taką dupę? -pyta naraz Blanchot. Tartoprostuje swą niepozorną postać,stara sięnadać głosowiton pełen obrażonej godności. - Anna nie zasługuje na to, żeby w ten sposób. -Ależ ja nie myślę opani Annie. Przepraszam. To ten panaamant od siedmiu boleści! Chłop jak byk, azupełny mięczak. Naekraniejeszcze jako tako, ale w życiu najwidoczniej się niesprawdza. Ile się namęczy ta brązowa ślicznotka, żeby go rozruszać! Broniąchonoru Polaków, powinien pan sam sięniązająć, i- Chętnie - propozycja BlanchotaprzypadaniespodziewanieWojtaszkowi do gustu. Poprawiakrawat, obciąga na sobie wygnieciony nieco smoking. Już wieczorem nabrał pewności, żeuszyty przed czterema laty niebył smokingiem, w którym możnabyzabłysnąć na schodach w Pałacu Festiwalowym, gdzie spotykały się supergwiazdy, słynni producenci i reżyserzy. W dodatkuwyrósł jakby z niego,niestety,wszerz, ale teraz taprzyciasnośćsmokinguwydała musię nawet pożądana. Wyglądał w nim bardziejmęsko, bicepsy rozsadzały przyciasne rękawy, zbyt wąskidół marynarkiopinałsprężyste pośladki. Wojtaszek rusza ku Pattsy i odsuwa odniej wcale tym nie zmartwionego Marka. - Brawo! -woła Blanchot. Anna dostrzega wyjście Soldiviera,przeprasza Pressona ipodchodzi do Isabelle. - Chce trochę pobiegać- wyjaśnia od razu, choć Anna onic niepyta. -1 takjuż zapewne robi sobie wyrzuty, że dziś niebędziepływał ani grał w tenisa,więc niech się chociaż przeleci wzdłużbrzegu. - Czy. -Annie drży trochę głos - czy mogłabym pobiecrazem z nim? Podczasstudiów należałamdoklubu sportowegoi miałamcałkiem niezłe wyniki. Pani Soldivierpatrzy na nią przez chwilę. - Ależ doskonale! -mówi wreszcie (choćwie, żemążbędziewściekły). -Doskonale! Niech pani biegnie zanim. Po obydwu stronachścieżki,wiodącej w dół ku morzu,drżąjeszcze gałązki krzewów potrącone przez Soldiviera. Ale jegojużnie widać, Annę ogarniapanika, że już go nie dogoni, że conaj136wyżej będziemusiała usiąśću wylotu ścieżki na plażęi czekać tamna niego. Dostrzega go jednakzaraz powydostaniu sięz zarośli;biegnie samotnywzdłuż brzegu,niespiesznie odmierzając kroki. Anna rzuca się w tym kierunku,już wie, że uda jej się znimzrównać, że zobaczyją wkrótceobok siebie i będzie musiał przystanąć,będzie musiał się zatrzymać. Nie dziejesię jednaknic takiego. Soldivier sięnie zatrzymuje, nie poznać po nim nawet,że dostrzegł jejobecność obok siebie. Morze jest tegoporanka spokojneiobydwojesłysząswoje oddechy; Anniewydaje się to jakąśwspólnością, pierwszą,która powinna zbliżyć ichdo siebie. O, Boże! -myśli. - Niech ten człowiek przemówi, niech odezwiesiędo mnie! -Mokry piasek ugina się pod stopami,Soldivier biegnie w trampkach, Anna - boso,wilgotny chłód przenika ją całą,słońce nie zdążyło jeszczenagrzać poranka. Pomysł, żeby towarzyszyć Soldivierowi w jego rannym biegu, wydaje jej sięnagleidiotyczny. I ośmieszające pozbawiony taktu. Czemu Isabellejejtego niewyperswadowała, czemu - znając swego męża - pozwoliła, żeby spotkałoją kolejneupokorzenie? - Dlaczego nie był panna pokazie naszegofilmu? -krzyczy. Soldivier jakby tego niesłyszał. Biegnie dalej,nie zwolniwszykroku, nie zwróciwszy ku niej głowy. - Dlaczego? Czy szkoda było panu czasu? Niespodziewał siępanżadnych rewelacji i szkoda było panu czasu, tak? Ale mógłpan choćby z uprzejmości. Skąd się bierze w człowieku taka pycha? Takapycha! Soldivier milczy,biegnie i milczy. Anna zaczyna go nienawidzić. Za spokój, którego nie potrafi w nim zburzyć, za utkwionyw horyzoncie wzrok anina sekundę niezwrócony kuniej. - Niech pantylko nie myśli, żesię tym przejmuję. Pytamtylko z ciekawości. Bo mnie pan ciekawi! Ciekawimniepan jakoosobnik. Annie brak tchu, potyka się, uderza palcami stopy w wystający z piaskukamień, alemimo bólu nie przestajekrzyczeć, zdyszanaina wpół przytomna. - Osobnik opętany pychą! O, Boże! Czemu akurat mniemusiał pan tak zlekceważyć? Akurat mnie! I tegobiednegoWojtaszka, nie czuje pan, że zrobiłmupan świństwo? Właściwie nie po137. winniśmy byli tu przyjechać! Nie!Po tym,co pan zrobił? Mogliśmy zostać wCannes z bardziejżyczliwymi ludźmi. Bo film siępodobał! Słyszy pan? Podobał się! Na twarzy Soldiviera zaczyna ukazywać się nikłyuśmieszek. Anna go nie dostrzega. Wciąż krzyczy, nie panując nad sobą:-Filmsię podobał! Prawie wszystkim! Mówilito! Dwie mewy, siedzącena kamieniuwystającymz morza, zrywają się do lotu spłoszone ich widokiem. - Podobał się! Na złośćpanu! Nazłość panu! Anna wyskakuje przed Soldiviera i szarpiego gwałtownie zaprzód dresu. Szamocze się znim przez chwilę,ażmężczyzna unieruchamia jej ręce, przytrzymując jena swoich piersiach. i- Ależ i mniesiępodobał - mówi cicho. Anna dysząc ciężko, przysłuchuje się słowom Soldiviera,niedowierza im. - Przecież go pan nie widział! -Widziałem. - Był pan na pokazie? -Byłem, małahistoryczko. Jeśli chcę naprawdę zobaczyćfilm, nie pchamsię tam, gdzie by mniewidziano. Potrzebujęspokoju, żeby się skupić. Wszedłem na salę, gdy szła już czołówka. Usiadłemobok jakiegośczłowieka, mając pewność,że nie będzienic do mnie mówił podczasprojekcji. -1 na konferencji prasowej był pan także? - Oczywiście