Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Zaczynał się „dzień żałobny”. „Żałobne dni” dawno już stały się tradycją. Badacze Głębokiego Kosmosu przywozili ze sobą nie tylko próbki i fakty, ale także niejasne domysły, niewyraźne odczucia, nieoczekiwane analogie. To były psychiczne „odpadki produkcyjne” nie wchodzące do sprawozdań ekspedycji, ale przecież kiedyś w takich „odpadkach produkcyjnych” z fabryk uranowych państwo Curie odkryli polon i rad… Dlatego Rada bardzo uważnie rozpatrywała wszystkie, choćby najbardziej fantastyczne domysły każdego kosmonauty. Przecież jego podświadomość mogła zanotować to, czego nie zrozumiał i nie przyjął mózg — w kupie piasku mogła błysnąć złota grudka odkrycia. Trzeba jednak powiedzieć, że takie grudki błyskały niezbyt często. Dużo częściej nowej hipotezie całkiem słusznie organizowano wystawny „społeczny pogrzeb”. Najczęściej zwiadowcy bronili się z desperacją i mijało sporo czasu, zanim wszystko wracało na swoje miejsce. Jednak na dzisiaj niczego ciekawego nie przewidywano. Miedwiediew czytał sprawozdanie kosmobiologa Sawina w na poły pustej sali. Operatorzy kamer telewizyjnych ziewali bez skrępowania. Steinkopf schylając siwą lwią grzywę śledził tekst według niemieckiego przekładu i od czasu do czasu uśmiechał się. W bufecie przy barze było tłoczno i głośno. — A ja mimo wszystko rozumiem Sawina — planety krystaliczne potrafią każdego doprowadzić do szału… — Ale posłuchaj, sztuczne pochodzenie, to już cholera wie, co za pomysł! — A czego ty się tak przyczepiłeś tego sztucznego pochodzenia? Przecież on sam pisze: „Traktuję to jako hipotezę roboczą”. No popatrz tutaj: „Moje zdanie jest o wiele bardziej skromne…” tak… tak. O patrz. „Dowieść możliwości życia na planetach krystalicznych… zlikwidować w ten sposób barierę Steinkopfa stojącą na drodze ludzkości… resztę zrobią inni…” — No i co udowodnił? Tylko tyle, że Steinkopf ma rację!… — Ale przecież przeprowadza tu poważny dowód… — Dowód! Nie ma życia na planetach krystalicznych? Nie ma! — Całkowicie zgadzam się z Gorinem: szczyt absurdu. Prawą ręką Sawin potwierdza Steinkopfa, a lewą próbuje go obalić. Po prostu nie rozumiem, dlaczego Rada w ogóle przyjęła do rozpatrzenia to sprawozdanie. Przecież to jasne, że to płód fantazji przemęczonego człowieka. Aż nawet trochę go szkoda… — Towarzysze, a dlaczego sam Sawin nie był obecny na ani jednym posiedzeniu? Teraz też go nie ma… — Wstydzi się pewnie swojego dzieła… — Daj spokój, Panczuk, jak ci nie wstyd! Sawin jest chory… — A co mu jest? — Nie wiem. — Mówią, że nieżyt górnych dróg oddechowych czy zapalenie oskrzeli… W każdym razie coś w tym rodzaju… — Nigdy nie myślałem, że kosmonauci boją się przeziębienia… — Ostrożnie, „wieloryby” na horyzoncie! — Nie wytrzymali… — Nigdy z niego nie wyrośnie poważny naukowiec — pospiesznie z zadyszką mówił dyrektor Instytutu Genetyki — Stołypin, ledwie nadążając za ciężkim, ale ruchliwym cielskiem jednego z ośmiu stałych przedstawicieli MRK, Manuka Georgijewicza Mikaeljana. — Już wcześniej skakał z instytutu do instytutu, od jednego tematu do drugiego. I niczego nie doprowadzał do końca. Jego silenie się na oryginalność i dążenie do reklamy nie zna granic. Planety–sondy! Planety—jajka! Jakieś brednie… Mikaeljan niecierpliwie kiwał się na czubkach palców czekając, aż automat napełni szklankę. Zachęcony jego milczeniem Stołypin mówił dalej: — I na dodatek ta teoria „przesyconego roztworu”. Sawin neguje przekształcenie nieżywotnych form materii w organikę na drodze ewolucji. Proszę tylko posłuchać: „Przesycony roztwór soli może nieskończenie długo pozostawać roztworem, ale wystarczy zanurzyć w nim choćby jeden kryształek, aby zaczęła się burzliwa krystalizacja, i po minucie prawie cały roztwór przekształci się w ciało stałe. Tak samo w kosmosie — akumulacja czynników sprzyjających powstaniu życia może trwać nieskończenie długo nie tworząc życia