Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Andrzej obserwował, jak pod osłoną ciemności załadowali się na wozy i pojechali. Więc zaczaił się wraz z chłopcami na ich drodze. Czekali całą noc. Bandyci wracali głośno, u progu swoich chat czuli się pewnie. Dlatego też zaskoczenie było kompletne. Gdy wezwano ich do podniesienia rąk, posłuchali potulnie, tylko jeden, najmłodszy, porwał leżącego na furze obrzyna i wypalił, na szczęście niecelnie, za to sam padł z przestrzeloną piersią. Kuternodze odczytano wyrok. Twardy był teraz, nawet mu powieka nie drgnęła. Jego kompani, pewni, że ich godzina wybiła, rzucili się do nóg chłopaków i błagali o życie. Podyktowano im warunki zwłoki herszta z kartką zawierającą wyrok mają być podrzucone pod posterunek granatowej policji, ranny będzie natychmiast odwieziony do rodziny, wszystkie zrabowane rzeczy w ciągu trzech najbliższych nocy zostaną zwrócone poszkodowanym, bandyci złożą się i do l kwietnia dostarczą miejscowemu proboszczowi pół miliona złotych na cele organizacji. Odebrano im broń dwa polskie karabiny i jednego rosyjskiego mosina, obrzyna z trzema nabojami. - Akurat by się przydał - wyrwało się wujkowi. - Przecież ma pan dubeltówkę, i to legalnie. - Nie mnie. Bo widzi pan... Czy „Kumcio” panu mówił... - Katzowie? - Tak. - Jeden z nich, chyba najstarszy, robił ze mną maturę... Zgodnie z rozkazem całą broń muszę dostarczyć do naszego magazynu. Mamy jej bardzo mało. Ale ten obrzyn to broń niepełnowartościowa, i do tego jeszcze trzy naboje. - Dobrze. A co z oddziałem idącym na Zamojszczyznę? Mieli dołączyć. - Wiem. Sprawa upadła. Raz, że aresztowania skomplikowały wszystkie plany, dwa, że Niemcy przerwali akcję wysiedlania na Zamojszczyźnie. Katzowie będą musieli tu jeszcze posiedzieć. Może jak stworzymy jakiś inny oddział, to ich do niego przerzucimy. Za to... - Zawahał się chwilę. - Niech pan mówi zachęcał wujek. - „Kumcio” przywiązywał wielką wagę do stałego kontaktu obwodu z leśniczówką. Nam, Kedywowi, także na tym zależy. Szczególnie teraz, gdy nas przetrzebiono aresztowaniami. Ale... Biała to mała miejscowość. Pomimo że używamy pseudonimów, wszyscy się znamy. Dlatego też chciałbym mieć w rezerwie jakąś bazę. Leśniczówka, a raczej leśnictwo byłoby ostatnią deską ratunku. Czy są tu jakieś miejsca ukrycia w lesie? - Mamy dwa bunkry, jeden zajęty przez Katzów. - Dobrze. Czy mógłbym u pana zatrzymać się przez dwa dni? - Oczywiście. Pokoik na górce czeka. - Dziękuję. Nazajutrz po przyjeździe pana Andrzeja wujek polecił mnie i Jankowi pojechać wozem do lasu na zrąb, w pobliże Rudego Bagna, i przywieźć kilka metrów drzewa na opał. Wziąłem Herę i pojechałem chętnie, bo od czasu budowy bunkra nie byłem tam i sądziłem, że teraz dotrę do ukrywającej się rodziny. Ale Janek widocznie miał w tej sprawie twarde przykazanie od wujka. Gdy dojechaliśmy w pobliże kryjówki, zostawił mnie z psem przy koniach, sam zaś wyjął spod słomy zawiniętego w worek obrzyna, tobół z żywnością, naftą i książkami i przez mokry, rozciapkany śnieg ruszył na bagno. Karabin z obciętą lufą mógł się okazać dla Katzów bardziej użyteczny, niż pan Andrzej myślał. Kiedy bowiem Demianiuk dowiedział się o mosinie, przypomniał sobie naraz, że gdy Rosjanie w końcu września trzydziestego dziewiątego roku przez kilka dni kwaterowali u niego w gajówce, jego dziewięcioletni wówczas syn podwędził im kilkadziesiąt naboi. Kilkanaście z nich było do mosina. A to już znacznie podnosiło walor broni. Tak, więc, sam mocowałem się z wielgachnymi „metrami”. Drewno było ciężkie, oślizłe od tającego śniegu, ale ładowałem, ile mogłem, aby uzasadnić swoją tu obecność, gdyby akurat ktoś mnie obserwował. Ale były to płonne obawy, bo Hera uganiała węsząc dokoła i nie znalazła nikogo. Po godzinie albo i później zjawił się Janek, zły jak chrzan, zmoczony do pasa. Bagno już puściło i kępa, którą dotąd uważał za twardą, zawiodła. Ale karabin doniósł i sprawił wiele radości bezbronnym dotąd Żydom. Od dziś będą czuli się o wiele bezpieczniej, a nawet, gdyby coś się stało i z leśniczówki ani od Demianiuka nie otrzymaliby przez jakiś czas żywności, mieliby, czym zapolować. Zapadający zmrok i chłód, który zaraz zapanował w lesie, sprawiły, że Janek przerwał ładowa nie drewna i galopem powróciliśmy do leśniczówki. Jego mokra do pasa odzież zrobiła się sztywna od wieczornego przymrozku. Wiadomości przywiezione z bunkra nie były dobre. Dziewczynę trawiła wysoka gorączka i dokuczał jej wrzód w gardle, najmłodszemu z mężczyzn ruszały się wszystkie zęby, resztę gnębiła dezynteria. - Ten najmłodszy ma szkorbut - stwierdziła ciotka. Postanowiła nazajutrz wybrać się do nich sama z bańkami, pastylkami na choroby żołądkowe, jodyną do pędzlowania gardła, jakąś maścią na chore dziąsła chłopaka. Wujek jednak ostro zaprotestował. Dzisiejsza kąpiel Janka w bagnie wskazywała, że ciotka ma niewielkie szansę na dostanie się do bunkra. A jednak jego mieszkańcy wymagali szybkiej pomocy. Wujek postanowił zlecić ją Demianiukowi. Ciotka swój udział w tej sprawie ograniczyła do przygotowania baniek i lekarstw. Pan Andrzej, wyspany za wszystkie czasy, ogolony, zniknął na całą noc. Rano wrócił zabłocony, ale wesoły. Przyniósł nowe wiadomości o bandzie. Zastrzelony herszt leżał, jak przykazano, przed posterunkiem policji z wyrokiem przypiętym do marynarki. Policjanci, dotąd bezczelni i prześladujący mieszkańców wsi, spokornieli naraz i bali się ruszyć zastrzelonego. Dopiero dziś rano rodzina zabrała zwłoki. Ranny bandyta zmarł poprzedniego dnia. Pozostali rabusie drugą już noc pracowali gorączkowo. Były wiadomości, że obrabowani przez nich ludzie przecierali oczy ze zdumienia, znajdując przed chałupami wszelkie dobro, które im zrabowano. Wyglądało na to, że jedna z plag odeszła w przeszłość