Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Mistrz pokręcił głową i skierował żółty pojazd kursem przechwytującym ku widocznej w dole ulicy. Kiedy Anakin wcisnął rękę przez otwór w dachu, Zam natychmiast wymierzyła w jego stronę z pistoletu. Padawan nawet nie próbował jej chwycić; po prostu otworzył pięść, a wtedy, nim łowczyni zdążyła wypalić, niewidzialna siła wyrwała jej broń i wcisnęła ją w dłoń Jedi. - Nie! - krzyknęła zdumiona Zam i obróciła się na fotelu pilota, puszczając przyrządy sterownicze, by oburącz pochwycić pistolet. Walka o broń w coraz mniej stabilnym śmigaczu trwała do chwili, w której przypadkowy strzał przebił podłogę i rozerwał przewody układu sterowniczego. Teraz sterowanie koziołkującym pojazdem było już niemożliwe. Zam szybko rzuciła się do przyrządów kontrolnych, ale jej wysiłki były daremne. Śmigacz wszedł w lot nurkowy i spiralnym kursem poniósł krzyczących z przerażenia pasażerów w stronę kanionu ulicy. Wreszcie, w ostatniej chwili, Zam dokonała niemożliwego: udało jej się zapanować nad pojazdem na tyle, by zmienić czołowe zderzenie z dziurawym chodnikiem w podłej dzielnicy Coruscant w długi poślizg, który skrzesał iskry z metalowego brzucha śmigacza. Wrak zatrzymał się gwałtownie na krawężniku, Anakin zaś szerokim łukiem poleciał w powietrze i przekoziołkował po brudnym trotuarze. Kiedy się zatrzymał, zobaczył zabójczynię wyskakującą ze śmigacza i znikającą w głębi ulicy. Zerwał się na równe nogi i pognał za nią. Bryzgi błota z kałuży, w którą wdepnął, ocuciły go nieco i uświadomił sobie, gdzie się znalazł; trafił do podziemi Coruscant, na brudne i cuchnące ulice. Zwolnił - łowczyni nagród i tak zniknęła mu z oczu - rozejrzał się ciekawie, dostrzegając w półmroku sylwetki podejrzanych indywiduów, w większości należących do obcych ras. Padawan skrzywił się z niesmakiem i niedowierzaniem, widząc siedzących tu i ówdzie żebraków. Szybko jednak otrząsnął się z zaskoczenia, przypominając sobie, dlaczego znalazł się w tym dziwnym miejscu, a także o Padmé i grożącym jej niebezpieczeństwie. To pobudziło go do działania, puścił się więc biegiem po zdewastowanym chodniku i po chwili znowu zobaczył sylwetkę zabójczym, która właśnie próbowała wmieszać się w tłum odrażających osobników. Anakin zaczął rozpychać się w gęstej ciżbie, ale nie był w stanie nadążyć za uciekającą. Miał jednak szczęście; jeszcze raz udało mu się wypatrzyć hełm łowczyni nagród, dokładnie w chwili, gdy znikała w drzwiach budynku. Padawan dotarł do miejsca, w którym stracił ją z oczu i zadarł głowę, by przyjrzeć się neonowi zapraszającemu do jaskini hazardu. Niezniechęcony, skierował się w stronę drzwi wejściowych, lecz w pół drogi zatrzymał go znajomy głos mistrza. Żółty śmigacz lądował właśnie po przeciwnej stronie ulicy. - Anakinie! - powtórzył Obi-Wan, idąc w kierunku ucznia. Miał w ręce jego miecz. - Weszła do tego klubu, mistrzu! Kenobi uniósł rękę w uspokajającym geście, nie zauważając nawet, że mówiąc o umykającym zabójcy, padawan użył żeńskiej formy. - Cierpliwości - rzekł. - Użyj Mocy, Anakinie. Pomyśl. - Przepraszam, mistrzu. - Wszedł tam po to, żeby się ukryć; nie po to, żeby uciekać. - Tak, mistrzu. Obi-Wan skinął mieczem w stronę młodzieńca. - Następnym razem postaraj się go nie zgubić. - Przepraszam, mistrzu. Kiedy Anakin wyciągnął rękę po swoją broń, Obi-Wan spojrzał surowo w oczy padawana i schował miecz za siebie. - Miecz świetlny jest najcenniejszym przedmiotem, jaki posiada rycerz Jedi. - Tak, mistrzu. - Anakin ponownie sięgnął po broń, a Obi-Wan i tym razem mu jej nie oddał. Nie spuszczał wzroku z twarzy ucznia. - Jedi musi mieć go przy sobie w każdej sytuacji. - Wiem, mistrzu - odparł Anakin lekko rozdrażniony. - Ta broń jest twoim życiem. - Słyszałem już to. - Wzrok Obi-Wana złagodniał. Mistrz podał padawanowi miecz, a ten bez słowa przypiął broń do pasa. - Ale niczego się nie nauczyłeś, Anakinie - odrzekł po chwili Jedi, odwracając się wolno. - Staram się, mistrzu. Obi-Wan wyczuł w jego głosie szczerość i może odrobinę żalu, które przypomniały mu o tym, w jak skomplikowanych okolicznościach mały Anakin dołączył do Zakonu. Skywalker był na to zdecydowanie za duży - miał prawie dziesięć lat - lecz mimo to Mistrz Qui-Gon wziął go na swego ucznia, nie zważając na sprzeciw Rady. Mistrz Yoda od początku przeczuwał, że Anakin Skywalker może być groźny; chłopiec dysponował największym potencjałem Mocy, jaki kiedykolwiek odkryto u żywej istoty. Z drugiej jednak strony, naukę w Zakonie Jedi należało podejmować znacznie wcześniej. Moc była nazbyt potężnym narzędziem - a może właśnie nie była narzędziem, i na tym polegał cały problem. Tylko nierozważny Jedi mógł traktować Moc jako narzędzie, jako środek do realizacji własnych celów. Dla prawdziwego rycerza była partnerem zmierzającym podobnym kursem, ścieżką do rzeczywistej harmonii i pełnego zrozumienia. Kiedy Qui-Gon zginął z rąk Lorda Sithów, Rada Jedi zrewidowała swoją decyzję co do młodego Anakina, powierzając go opiece Obi-Wana, który dzięki temu mógł bez przeszkód spełnić obietnicę daną konającemu mistrzowi. Prawdą jednak było i to, że przywódcy Zakonu uczynili to niechętnie. Yoda sprawiał przy tym wrażenie zrezygnowanego, jakby wydarzenia potoczyły się ku rozwiązaniu nieuniknionemu, a niepożądanemu czy choćby zadowalającemu. Nie cichły też szeptane poglądy, jakoby Anakin był Wybrańcem - tym, który przywróci równowagę Mocy. Obi-Wan nie był pewien, co to może oznaczać, ale myślał o tej sprawie z odrobiną lęku. Spojrzał na Anakina, który stał przy nim cierpliwie, jak uczeń z pokorą przyjmujący słowa mistrza. Zachowanie młodzieńca podniosło Kenobiego na duchu. Tak, ten zuchwały i uparty padawan zdecydowanie dał się lubić