Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- Okazało ono tam nadzwyczajne męstwo i wytrwałość zarówno w natarciu, jak i w obronie, żołnierz polski dowiódł, że może się mierzyć z niezwyciężoną, według powszechnego mniemania, armią rosyjską mimo liczebnej przewagi, stawić skutecznie czoło weteranom zabałkańskim, a nawet odnosić nad nimi korzyści nadzwyczajne i zgoła niespodziewane. Odżyły dawne tradycje, odżyła sława jazdy polskiej [...], chłopi z kosami stali w ogniu jak stara gwardya francuska, i Chłopicki miał słuszność, gdy leżąc ranny w łóżku, mówił Chłapowskiemu, że z tym żołnierzem >>można było wszystko pobić<<. Straty w ludziach przy tak zaciętej walce były oczywiście znaczne. Z szeregów ubyło od początku wojny 11.000, sama bitwa Grochowska pochłonęła 7.000 ofiar, ale połowa z tego mogła za miesiąc wrócić do pułków, w miejsce poległych zaś wstępowali nowo zaciężni, których nie brakło. Nieprzyjaciel w mniej korzystnem znajdował się położeniu. Stracił on według urzędowych wykazów rossyjskich dotąd 16.404 ludzi, z tego 2397 jeńców, nadto 11 armat i 2 sztandary, a wojsko jego rozłożone w obozach, znosić musiało wszelkie przykrości kampanii zimowej tem dotkliwsze, gdy kraj był już wojną zniszczony i większych zasobów nie posiadał". Nie tylko Chłopicki i XIX-wieczni historycy polscy podziwiali męstwo żołnierza powstańczego i zaskoczeni byli pomyślnym skutkiem pozornie przegranej bitwy pod Grochowem. Doceniali to także przeciwnicy. Pruski attache wojskowy przy kwaterze Dybicza, baron Karol von Canitz und Dalwitz, donosił po bitwie swoim zwierzchnikom: "Męstwo Polaków pozwoliło im wyzyskać należycie teren. Stąd wynikł fakt, który zadziwił całą Europę: o tyle słabsza armia polska w bardzo niebezpiecznem położeniu stawiła czoło przeważnej rosyjskiej, i nie pokonana, po krwawym boju cofnęła się za Wisłę". Najpełniejszy hołd dzielności "zbuntowanych" Polaków złożył - drogą wprawdzie dość okrężną - ich "zdetronizowany król" Mikołaj I. "Przyznam się, mój przyjacielu - pisał rozgniewany monarcha do swego feldmarszałka - że oczekiwałem donioślejszych, a zwłaszcza bardziej rozstrzygających wyników, biorąc pod uwagę tak wielką przewagę sił naszych oraz inne korzyści naszego stanowiska. Jest prawie niewiarygodne, że w podobnych warunkach nieprzyjaciel zdołał uratować całą swą artylerię i przeprawić całą swą armię przez Wisłę w jednym punkcie. Można było spodziewać się co najmniej, że straci przeważną część swej artylerii i że nastąpi tu powtórzenie dramatu znad Berezyny..." W taki to sposób zakończyła się pierwsza walna bitwa powstania, której rezultat pozwolił na prowadzenie wojny jeszcze przez przeszło pół roku. Przy przeglądaniu dokumentacji bojów grochowskich odnajdywałem co jakiś czas osoby i fakty, nawiązujące do wcześniejszych rozdziałów tej opowieści. Chociażby ów major Karol Karski z 8. pułku piechoty, bohater ostatniej fazy bitwy, jeden z głównych sprawców pogromu "niezwyciężonych lwów" Paryża. Czytelnicy z pierwszych tomów Końca świata szwoleżerów znają już to nazwisko, lecz z krańcowo odmiennych okoliczności. Major (później podpułkownik) piechoty Karol Karski z roku 1831 był bliskim krewnym eks-kapitana artylerii Jana Karskiego z roku 1822 - który odegrał tak haniebną rolę w sprawie Waleriana Łukasińskiego i jego towarzyszy. Otóż trudno oprzeć się wrażeniu, że jednym z bodźców zagrzewających do działania bohatera Grochowa i wielu innych powstańczych bitew, aż po jego śmierć w wyniku ran odniesionych pod Iganiami ("Karski! każdy ci chętnie wzór odwagi przyzna [...] lecz już w grobie płacze cię ojczyzna...")* (* Fragment wiersza Brunona hrabiego Kicińskiego - napisanego podczas wojny 1831 roku.) - było pragnienie starcia plamy z zasłużonego w dziejach Polski nazwiska Karskich. Sprawca tej plamy, smutnej pamięci eks-kapitan artylerii zakończył życie jeszcze przed powstaniem w okolicznościach, znanych z pamiętników Prądzyńskiego. "Karski (Jan) zmarł jako waryat u Bonifratrów warszawskich - odnotował współzałożyciel pierwszego Towarzystwa Patriotycznego. - Czyli go zrobiono waryatem lubli też ze zgryzot sumienia pomieszania zmysłów dostał - nie wiem. Jak jedno tak i drugie jest bardzo możebnem". A oto inne przypomnienie dawniejszych czasów. Jak już zaznaczyłem, biograf rodziny Łubieńskich hrabia Roger, rehabilitując grochowską "niesubordynację" swego stryjecznego dziada, wskazywał na zupełne przemilczenie tej sprawy przez nieprzyjazną Łubieńskim lewicową prasę warszawską. "Mochnacki ziejący nienawiścią do Łubieńskich - pisał hrabia Roger - tego tak wybornego zarzutu przeciwko nim nie byłby pominął..."Cóż: abstrahując od samej istoty sprawy, wypada stwierdzić, że "polski Robespierre" nie miał wtedy czasu ani możliwości zajmować się oskarżaniem przeciwników politycznych, gdyż leżał w lazarecie polowym, lecząc się z ran, odniesionych w pierwszej fazie bojów o Warszawę. Tego samego dnia, kiedy generał Tomasz Łubieński zajmował ze swym korpusem stanowisko odwodowe na polach praskich, gazety stołeczne ogłosiły oficjalny komunikat o walkach pod Wawrem. W komunikacie tym pisano między innymi: "Niepodobna wyszczególniać wszystkich czynów bohaterskich naszych żołnierzy. Wielu okryło się nieśmiertelną chwałą