Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Prawdopodobnie kontaktował się z innymi działaczami Frente Patriótico, którzy czekali nań w określonych miejscach i przekazywali mu informacje co do dalszej drogi. Raz spróbowałem otworzyć oczy, myśląc, że tego nie zauważy, ale wtedy odkryłem, że ustawił lusterko wsteczne w taki sposób, że mógł prowadzić, bądź rozmawiać z łącznikami, nie spuszczając z nas wzroku. — Bez takich numerków! — ostrzegł w pewnej chwili. — Jak mi ktoś otworzy oczy, zawracamy do domciu i cześć pieśni. Zamknąłem więc oczy ponownie i zacząłem wtórować radiu: Que te quiero, sabras que te quiero. Włosi leżący w tyle na podłodze podchwycili melodię. Kierowca rozpromienił się. — Tak jest, dzieciaki, pośpiewajcie sobie, dobrze wam to idzie. Jesteście w dobrych rękach. 58 Przed opuszczeniem Chile miałem takie swoje miejsca w Santiago, które rozpoznawałem z zamkniętymi oczami: rzeźnie po odorze zestarzałej krwi, osiedle San Miguel po zapachu oleju silnikowego i urządzeń kolejowych. W Meksyku, gdzie przez wiele lat mieszkałem, zawsze rozpoznawałem wylot na Cuernavacę, bo unosił się tam charakterystyczny dym z papierni, a dym z rafinerii oznaczał dzielnicę Azcapotzalco. Tamtego przedpołudnia w Santiago nie czułem żadnego znanego zapachu, mimo że szukałem takowego z czystej ciekawości, kiedy sobie śpiewaliśmy. Byliśmy przy dziesiątym bolerze, kiedy furgonetka stanęła. — Nie otwierać oczek — szybko zaznaczył nasz kierowca — wysiądziemy grzeczniutko, trzymając się za rączki, żeby nikt nie potłukł sobie tyłeczka. Tak też uczyniliśmy, a następnie ruszyliśmy pod górę i znowu w dół piaszczystą ścieżką, stromą i zacienioną. Na koniec pogrążyliśmy się w ciemnościach mniej chłodnych, za to przesyconych wonią świeżych ryb i przez chwilę myślałem, że dojechaliśmy nad morze, do Valparaiso. Ale podróż trwała zbyt krotko. Kiedy kierowca pozwolił nam wreszcie otworzyć oczy, znajdowaliśmy się w piątkę w wąskim pomieszczeniu o czystych ścianach, z tanimi, ale dobrze utrzymanymi meblami. Na wprost mnie stał młody, dobrze ubrany człowiek ze sztucznymi, przyklejonymi naprędce wąsami. Parsknąłem śmiechem. — Przyklej je porządnie — powiedziałem — bo nikt nie uwierzy, że są prawdziwe. Też się roześmiał i odkleił wąsy. — Spieszyłem się — wyjaśnił. W ten sposób przełamaliśmy lody i, żartując, przeszliśmy do sąsiedniego pomieszczenia, gdzie leżał, drzemiąc widocznie, młody człowiek z obandażowaną głową. Dopiero wtedy zrozumieliśmy, że znajdujemy się w konspiracyjnym szpitalu, nieźle zresztą wyposażonym, a ranny to Fernando Larenas Seguel, najbardziej poszukiwany człowiek w Chile. Miał dwadzieścia jeden lat i był najbardziej aktywnym działaczem Frente Patriótico Manuel Rodriguez. Dwa tygodnie temu, kiedy wracał samochodem do domu w Santiago o pierwszej w nocy, sam i nieuzbrojony, otoczyło go nagle czterech ludzi w cywilu z wojskowymi karabinami. Nie padł żaden rozkaz, żadne pytanie; jeden z nich strzelił przez szybę, a kula przebiła lewe przedramię i zraniła Larenasa w głowę. Czterdzieści osiem godzin późnej czterech bojowników Frente Patriótico dostało się do Kliniki Matki Boskiej Śnieżnej, gdzie ranny w stanie śpiączki leżał pod strażą policji, i choć doszło do wymiany ognia, zdołali go wynieść i przewieźć do jednego z czterech zakonspirowanych szpitali ruchu. W dniu naszego spotkania z wolna odzyskiwał już zdrowie i czuł się na tyle dobrze, by odpowiadać na zadawane pytania. Kilka dni później zostaliśmy przyjęci przez najwyższe władze Frente Patriótico, przy zachowaniu identycznych jak wcześniej, dosłownie z kina wziętych, środków ostrożno- 59 ści, z jedną istotną różnicą: zamiast w zakonspirowanym szpitalu spotkaliśmy się w radosnym i ciepłym domu ludzi należących do klasy średniej, z ogromną kolekcją płyt wielkich mistrzów i wspaniałą biblioteką pełną już przeczytanych książek; rzecz rzadka nawet w dobrych czytelniach. Nasi rozmówcy mieli wystąpić z zasłoniętymi twarzami, uznaliśmy jednak, że lepiej z tego zrezygnować, ograniczając się do pewnych zabiegów technicznych: odpowiedniego ustawienia świateł i sposobu kadrowania. W efekcie, co widać na filmie, są bardziej przekonujący, a w dodatku więcej w nich człowieczeństwa, a mniej okrucieństwa niż przy tradycyjnie prowadzonych wywiadach z działaczami podziemia. Po serii najróżniejszych spotkań z osobistościami życia publicznego — zarówno tymi, którzy działają oficjalnie, jak i tymi, którzy pozostają w pełnej konspiracji — doszliśmy z Eleną do wniosku, że powinna ona wrócić do swych normalnych zadań w Europie, gdzie od jakiegoś czasu stale mieszka. Jej działalność polityczna jest zbyt ważna, by tutaj, bez koniecznej potrzeby narażała się na niebezpieczeństwo, a mnie nabyte dotąd doświadczenia pozwalają już bez jej pomocy dokończyć pozostałe wątki filmu, łatwiejsze w realizacji. Po dziś dzień nie spotkałem Eleny, a wtedy, gdy patrzyłem, jak idzie w kierunku stacji metra, ponownie ubrana w spódniczkę w szkocką kratę i mokasyny, jak uczennica, uświadomiłem sobie, że będzie mi jej brak bardziej niż bym sądził, po tylu dniach fikcyjnego związku i tylu wspólnych przejściach. W przewidywaniu, że zagraniczne ekipy będą kiedyś musiały wyjechać z Chile albo, co gorsza, otrzymają zakaz dalszego kręcenia, zwróciłem się do jednego z oddziałów podziemnego ruchu oporu o pomoc w zebraniu ekipy młodych filmowców należących do ich organizacji. Był to dobry pomysł. Zespół ten wykonał powierzone mu zadanie równie szybko i z równie świetnym rezultatem co pozostałe, a przy tym okazywał niezwykły entuzjazm do tego, co robi; zapewniono nas, że są to ludzie godni całkowitego zaufania i doskonale potrafią sobie poradzić w przypadku ryzyka