Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Kurs robót, na którym głośno po polsku czytano — takim sobie spędzaniem czasu nad „heklo-waniem" (szydełkowaniem). Szkoła? No, to przecież jest zupełnie zwykła rzecz, że ludzie chcą dzieci kształcić w swoim ojczystym języku; to samo robili ich,"ojcowie i matki, i starzikowie. Ci, co przyjechali, były to ważne osobistości i od ich blasku, uśmiechów i grzeczności, i mowy wszystko Elżbiecie zmalało. Wpadła w takie głuche milczenie, w osępienie. Dotąd nie może wspomnieć tamtego dnia bez przykrości. Paulina jakoś to sama wie i od raz to mówi, że Elżbiecie tu ciężko, że tu jest ciężko żyć. Ciężko? Elżbieta już jest przyzwyczajona do tego, dziesięć lat miała, gdy wybuchło pierwsze powstanie, nigdy tego nie zapomni. 1 ze splecionymi przyjacielsko ramionami — o czym to rozmawiają? Może o miłości, może o modach i kapeluszach, i materiałach? Tu się już zaczynają duże, eleganckie sklepy, zawalone towarem, krzyczące cenami: Jedwab po marce siedemdziesiąt! tylko jedna marka! Story haftowane — tylko 11 mk! Pomarańcze po 10 fenigów! Napisy: Heil, Hitler! Heil, Hindenburgl O miłości, o modach? Nie! Elżbieta wyjaśnia właśnie, że tu, w pasie nadgranicznym, kupcy doznają dużych ulg podatkowych, ba! nawet subwencyj, aby utrzymać ceny na najniższym poziomie, aby wywołać niezadowolenie po tamtej, polskiej stronie. Elżbieta mówi także o szkole — ileż natrapią się rodzice i namęczą, zanim zdecydują się zapisać dziecko do polskiej szkoły! Niejeden przez to stracił pracę. Na taki kurs robót Elżbieta wcisnęła się prawie siłą. Kurs był zorganizowany przez pewne towarzystwo religijne i chociaż większość dziewcząt stanowiły Polki, rej wodziły Niemki, katoliczki. Elżbieta wtargnęła tam ze swoim głośnym czytaniem po polsku, każda godzina jest wywalczona; ileż intryg, przeszkód, wymysłów! Czytelnia? czytelnia jest miejscem, gdzie patrioci niemieccy manifestują swój gniew. Lada jakie zachmurzenie — na arenie polityki miejskiej — szyby lecą w czytelni. Są jakiekolwiek wybory — nie śmiejcie wystawiać swego kandydata! Odważcie się tylko! Pałki pójdą w ruch! Jest nauczyciel nazbyt oddany sprawie czy może tylko — uczciwy? Odbiera mu się prawo nauczania. Jeden kamień rzucony przez małe dziecko? To głupstwo! Są gromadne bitwy między szkołami. Głośna mowa polska na ulicy grozi opluciem i awanturą. Przedsionek kościelny jest wytapetowany zawiado- 56 ' jecfnegó polskiegó~śłówafPróżno' czekasz" na poSóżną pieśń polską — nie wypadała to dziś kolej na polskie śpiewanie? Może i wypadała — ale próżno czekasz. Niemieckie chóry śpiewacze nie dopuszczą do tego. Paulina wstrząsa się: nie potrafiłaby tu żyć. Przypomina się jej stolica, tamtejsi ludzie, tamtejsze sprawy. Życie wśród swoich. Może chce pocieszyć Elżbietę? Zaczyna mówić o ludziach po tej i tamtej stronie, którzy mówią o braterstwie, o współpracy i współżyciu. Ta cała plajta, ta klapa starej organizacji gospodarczej świata spowodowała, że ludzie zaczęli szukać nowych dróg, nowego ludzkiego dobra. Nie mówi się o wrogach, mówi się o ludziach cierpiących z powodu wojny, z powodu bezrobocia i głodu, z powodu chorób i nienawiści. To stało się powszechne, to stało się uderzające. Elżbieta słucha uważnie, nie zdejmując oczu z Pau-liny. Jest przecież tylko mieszkanką małego miasteczka, skromną pracownicą, widzącą tylko w zasięgu rąk: to i to trzeba zrobić. Elżbieta myśli także — o, ona to wytłumaczy po swojemu: że naród to jest jak żywe ciało ludzkie: krew musi jednakowo obiegać ciało. Elżbieta czerwieni się i plącze. Ach! ona chciała powiedzieć tylko/ że oni tutaj uczą się jeszcze a b c patriotyzmu, a tam się już mówi jakimś ogólnoludzkim językiem. Oni tu jeszcze muszą wypożyczać w czytelni ,,Blade kwiaty z polskiej chaty", a tam, w świecie, wychodzą książki nowe, z nowymi ideami, nową formą, nowym typem człowieka. Nowy typ człowieka! Elżbieta nie wie, skąd ten nowy człowiek ma się wziąć wśród tej starej, prastarej nienawiści. I nie sądzi, żeby to, co się dzieje w Niemczech, w czymkolwiek sprzyjało pięknym tematom, żeby dawało piękne nadzieje. gryżają/TauTińoT^OnTTiie tylko lżą nas:......oni lżą i siebie. Oni nie tylko nas nienawidzą: zioną nienawiścią międzypartyjną, swoją. Lecz najczęściej tworzą jeden front — zwrócony przeciwko nam. Minęły miasto. Cóż to jest, to miasto? Mały środek, kilkanaście eleganckich sklepów, kilkanaście gmachów rządowych — a wkoło jak gruby pierścień, jak potworne ramiona wyciągnięte do śmiertelnych zapasów — robotnicze przedmieścia o czerwonych, ceglanych domach w karnym szeregu. Tu, na takim przedmieściu, auto „samego" kanclerza Briininga obrzucone zostało kamieniami. Zamknięte są te przedmieścia, grubym murem odrębności odgrodzone od świata. Nic przyciągającego oko ludzkie, nic — na czym te oczy mogłyby spocząć z ulgą i wdzięcznością. Może tylko powiewne firanki w oknach troskliwą ręką kobiecą zawieszone? Może blade twarze dzieci bawiących się na czarnych drogach? Na czarnych drogach — na przedmieściach tej i tamtej strony. Takie dzieci patrzą zgłodniałymi, smutnymi oczyma. Czasem stanie się tak jak w bajce — przychodzi obcy, nieznany pan, uśmiecha się i mówi: — Chodźcie, dam wam cukierków... Idą jak urzeczone. Cukierek! One tak dawno nie czuły w ustach słodyczy! Gdy pójdą do miasta, godzinami stoją przed witrynami sklepów, patrząc przez szybę na ,,bonbonsy". Idą, jak urzeczone, za obcym czarną drogą na odludzie i już chrupią zajadle cukierki. — Oho! to jest naprawdę bajka, co im się dziś ziściła — piękna bajka! Znajdują je ludzie później, zakrwawione potworne trupki z szeroko otwartymi oczkami, ze zgrozą w tych oczkach, ze śmiertelnym strachem, ze straszliwym i bezbronnym zapytaniem... 58 Jeszcze nie" skoKcżyły się ostatnie domy,* a tu już hałdy — hałdy jak ściany odgradzające od świata! Jedne są nieme, puste, olbrzymie osypiska, sięgające nieba — i inne, osiadłe już, z daleka jakby zielone. Lecz z bliska ta zieloność szarzeje w oczach i niknie; lecz gdy wejść na te wzgórza, widzi się ziemię rozdartą i wywróconą