Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Spoglądał bez wyrazu oczami jak kamyki rzeźbione przez ocean. Głos miał zachrypnięty od wielu lat palenia i przebywania w klimacie San Francisco. - Cześć, Dan, zapraszam - powiedział sarkastycznie Larry. - Zjesz coś? Mają dzisiaj dobre gnocchi. - Oszczędź sobie, Larry, dobra? Nie przerywałbym ci kolacji bez poważnej przyczyny. Cześć, Linda, przepraszam cię za to. Larry dolał Lindzie orvieto i napełnił swój kieliszek. Domyślał się, że to ostatni kieliszek wina, jaki dane mu będzie wypić dziś wieczór. Dan był pamiętliwy i twardy jak kamień, ale nie mógł mieć nikomu za złe kieliszka wina, bo wtedy dopiero stałby się nie lubiany. - Znowu morderstwo - powiedział Larry’emu. - Przepraszam, Lindo, ale może wolałabyś nas na moment opuścić. Nie chciałbym, żebyś została, delikatnie mówiąc, dotknięta tym, co mam tutaj do powiedzenia. Może wolałabyś to raczej usłyszeć od męża niż ode mnie. Linda wolno odłożyła widelec. - Chyba nic mi nie będzie, jak ciebie posłucham. - Proszę bardzo. - Dan wzruszył ramionami. - Ale obawiam się, że to naprawdę złe wieści. Nasz rytualny zabójca znowu pojawił się w mieście. - Myślisz o Szatanie z Mgły? - zapytała Linda. Dan rzucił jej ostre spojrzenie i twierdząco skinął głową. Nie znosił górnolotnych imion, jakie dziennikarze nadają zabójcom, gwałcicielom i handlarzom narkotyków. Dla niego były to tylko ludzkie śmiecie, takie same jak setki kilogramów martwej skóry i wypadłych włosów, wymiatanych codziennie ze środków komunikacji miejskiej w San Francisco. - Cztery trupy - powiedział. - Ojciec, matka i dwoje dzieci. Straszne, naprawdę straszne, nawet nie będę mówił jak. Ale tym razem jest coś jeszcze. Tym razem wykończył naszych. Larry przełknął ślinę. - Zabił gliniarza? - Prawie. Eks-glinę. Znacie go. Joe Berry. Całą rodzinę Berrych. Linda ze zgrozą zasłoniła usta. - Joe Berry? I Nina? I dzieciaki? O Boże, nie mogę w to uwierzyć! Larry poczuł się, jakby Dan dał mu w twarz. Ogłuszył go i nagle porucznik poczuł bliskość śmierci. Skrzywił się. - Co się stało? - spytał spokojnie. - Boże kochany, widzieliśmy Joego w zeszły piątek. Przyniósł stolik, który nam zrobił. Boże, nie chce mi się wierzyć. - Nina i dzieci naprawdę nie żyją? - zapytała Linda. - Przykro mi - skinął Dan. - Cała czwórka. Mówiłem, że to cholernie niemiła wiadomość. Linda zaczęła szlochać. Larry ścisnął jej dłoń. - Spokojnie - mówił. - Spokojnie. - Sam, do cholery, też by sobie popłakał. Dan wyjął paczkę marlboro i zapalił papierosa. - Wszystko to zdarzyło się dopiero przed godziną. Sąsiad usłyszał strzały i podniósł alarm. - Jest już Arne? - Owszem, można tak powiedzieć. Teraz tam jest. Larry zrozumiał intonację głosu. Bez pytania wiedział, co Dan ma na myśli. Niemniej jednak zapytał: - Może się mylę, ale mam wrażenie, że chcesz go zdjąć. Dan wypuścił dym. - On jest zdjęty, a na scenę wchodzisz ty. - Ja? - Zgadza się. Przekazuję ci sprawę, Larry. Od teraz Szatan z Mgły należy do ciebie. Do pomocy wyznaczyłem ci sierżanta Brougha, Jonesa i Glassa. I kogo tam jeszcze chcesz, z wyjątkiem Gatesa i Migdolla. Larry spojrzał z niepokojem na Lindę i z powrotem odwrócił się do Dana. Ani trochę mu się to nie podobało. Dobry był w zabójstwach między sąsiadami, wendetach i domowych awanturach. Dobrze czuł się z braćmi Włochami, którzy za napastowanie sióstr strzelali do marynarzy. Albo z właścicielami chińskich restauracji, którzy wieszają konkurenta za wykradnięcie przepisu na kurczaka a la żaba. Ale nie miał pojęcia o pracy nad serią rytualnych, najobrzydliwszych masakr, jakie kiedykolwiek znało Bay Area. Co więcej, Arne Knudsen podskoczy ze złości do sufitu, gdy się dowie, że mu zabrano sprawę Szatana. Arne lubił myśleć o sobie jako o Szwedzkim Cieniu, nieugięcie ścigającym przestępców przez dżunglę zepsucia, aż w końcu docierającym do ich drzwi z nakazem aresztowania i zgarniającym ich z uśmiechem na twarzy. - Dan... - powiedział. - Z całym szacunkiem... Ale nie jestem pewien, czy to moja specjalność. - Masz taką specjalność, jaką ja ci przydzielę. - Ale najlepszy jest w tym Arne, no nie? Wiem, że to zrzęda, ale niezły detektyw. Pamiętasz sprawę zabójstw Petrie? - Jasne - skinął Dan. - Ale zabójstwa Petrie były regularne. Miały matematyczny schemat. Jeśli chodzi o schematy i systemy, Knudsen jest niezastąpiony. Jest bardziej konsekwentny niż pan Spock. Ale ten facet, Szatan z Mgły, nie zabija według schematu ani w sposób usystematyzowany. Przynajmniej my nie możemy go rozpracować. Zwyczajnie torturuje i zabija. Za każdym razem wybiera inne miejsce i przypadkową rodzinę. Zaniepokojony Salvatore podszedł do ich stolika. - Nie smakuje...? - zapytał Larry’ego