Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Korzystał on ze wszystkiego, z nieświadomości o przyciągających Maksymilianowi posiłkach, z niepewnośCi, od której strony uderzy, z gruntu, na jakim się potykać miano, z godziny zapału, który mogła rozwaga ostudzić. POśPiech stanowił o powodzeniu, a zwycięstwo o panowaniu Zygmunta, który zniechęcony już cofnąć się był gotów, najmniejszą spotykając trudność do przełamania. Najdzielniejszych miał z sobą do pomocy rycerzy Zamoyski: íółkiewskiego, POtockiego Jakuba, KOniecpolskiego, Urowieckiego. Maksymilian też znaczną liczbą dział wsparty, rachując na przewagę swoich wojsk, a na niedoświadczenie ochotnika i zaciągów polskich, stawał nie bez nadziei zwycięstwa do boju. Pierwsze hasło adły trąby ze strony Zamoyskiego. Ruszyły polskie pułki pierwsze, gdy Maksymilian nie poruszał się wcale. Zapał, z jakim rzucono się do walki, w pierwszej chwili mógł stratą mężnego Hołubka ostygnąć, ale nie postrzeżono jej. Pułki Stadnickich polskie, kopijnicy przeciwko polskim też kopijnikom walczyć musiały. Była to walka braterska, straszna, oburzająca, ale razem do szału mogąca podnieść męstwo rozpaczliwe. HOłubek zabity, íółkiewski ciężko ranny, wszystko zdawało się wróżyć nieszczęśliwy koniec, gdy Zamoyskiego ukazanie się ze strony, z której się go nie spodziewano, osaczając Maksymiliana, jedyny ratunek wskazywało w ucieczce. Arcyksięcia uprowadzono z placu boju do miasteczka BYczyny, gdy wojska już były rozprószone, rozbite, a Zamoyski, nie tracąc czasu, opasał go zewsząd, aby ujść nie mógł. Rotmistrz nasz był właśNie w tym spotkaniu, które kopijników jego naprzeciw Stadnickiego pułkowi walczyć zmuszało. POZnali się natychmiast POlacy z obu stron, ale z zażartością jakąś mściwą rzucili się do walki. NIe ma straszniejszego nad taki Kaima bój. Każda z tych przywiedzionych do ostateczności stron usiłuje swojej winy na przeciwniiku pomścić. - Bij! Zabij! - krzyczeli jedni i drudzy - obelgami się obrzucając. KOpijnicy Bajbuzy, których Szczypior powstrzymał nieco, dali Stadnickiego ludowi uderzyć na siebie, nie poruszając się. Byli pewni, że ich nie złamią. Napastnicy zmięszali się, splątali, kopij wiele padło nie skruszonych, ale wyrwanych impetem z rąk. Ciężkie zbroje nie dawały się obrócić i odwet Bajbuzy był straszny; gniótł on zbity nieporządnie tłum, którego część na ziemi leżała, podnieść się nie mogąc. On sam znalazł się naprzeciw Stanisława Stadnickiego, dowódcy i dwaj zapaśNicy z ogromną siłą uderzyli na siebie. Stadnicki padł wysadzony z siodła, ale w tej samej chwili kula, ze strony trafiając pod ręKę rotmistrzowi, tam, gdzie oprócz kolczugi nie miał innego okrycia, przeszyła ją i utkwiła w prawym boku. Uczuł ją dopiero, gdy ciepła krew płynąć po nim zaczęła, ale rozogniony nie przestał walczyć, aż osłabły z siodła się zsunął i padł na pobojowisku. Rozdział IX Gdy Bajbuza oczy otworzył i potoczył nimi dokoła, spotkał naprzód zwieszoną nad sobą twarz smutną Szczypiora. Zimny wiatr przekonał go, że byli w polu jeszcze, leżał na wozie. Około niego krzątali się ludzie. - Bitwa? - zawołał głosem słabym. - Wygrana! - odparł krzykliwie Szczypior. - Wygrana, zwycięstwo wielkie, sam arcyksiążę w niewolę wzięty! Zamoyski triumfuje... ťUpy ogromne... wojna skończona... NIeprzyjaciel w rozsypce. Przymknął oczy i złożył ręce rotmistrz. Wierny druh dodał żywo: - Rana sroga, bo krwie straciliście dużo, nim ją zatamować było można. Przeleżeliście długo na polu... Jam głowę tracił szukając, a tu mróz i wichrzysko. Teraz już wszystko pójdzie jak z płatka... konie i wóz gotowe, ja wam tu nie dam leżeć, powoli pociągniemy do Krakowa, gdzie i o lekarzy, i o staranie łatwiej. - A Zamoyski? - spytał rotmistrz. - Cały wyszedł! - wołał Szczypior. - íółkiewski? - Ranny w nogę od kuli działowej, ale mu pono nic nie będzie - mówił chorąży. - Z naszych? - KOpijnicy się bili dzielnie, zginęło ich ze dwudziestu, ranni wszyscy prawie, ale te rany się nie liczą, gdy na nogach są. Na placu boju do dwóch tysięcy golonych polskich głów leży, a pewno nie mniej długowłosych. Walka była mordercza - pośPiesznie i gorączkowo ciągnął dalej Szczypior - ale pięKnieśMy się bili i nie pierzchnął nikt. Płakać nam po mężnym HOłubku! - Zginął? - Trzema kulami go przeszyli. Wydobyć się stąd i dostać do Krakowa nie było łatwym, ale Szczypior, na Węgra zdawszy dowództwo, nie odchodził już od wozu Bajbuzy. ZnaleŽli się też przyjaciele inni, albo lekko ranni, lub nawet zdrowi, którzy do Krakowa towarzyszyć się ofiarowali, a jeden z nich, nie mogąc ani kolasy, ani kolebki dla chorego dostać, zdobył gdzieś mniejszy wóz zwany brożkiem, w którym wysłano łoże i osłoniętego firankami skórzanymi bezpieczniej i wygodniej na ostatek dowieziono do Krakowa. Tu już zawczasu doktor i łoże, i wszystko w najętym dworze było przygotowanym, tak że Bajbuza, niewiele stosunkowo przecierpiawszy, znalazł się jak w domu. Na lekarzach naówczas nie zbywało; znalazł się tu za Zamoyskim przybyły Buccella, a dawny aptekarz króla Stefana, który też znał się na ranach i balsamach, Angelo Caborto, ofiarował się na posługi. Chociaż osłabiony krwi upływem, ale silnie zbudowany, Bajbuza przychodził do siebie, tak że mu wyzdrowienie ku wiośNie rokować było można. Znalazła się też niespodziana opieka, na którą nikt rachować nie mógł, może rotmistrzowi nie nazbyt pożądana, ale i tej odepchnąć nie było można, zwłaszcza, że się zbyt natrętnie narzucała. Do przyjaciół młodości Bajbuzy i jego towarzyszów broni należał zamożny szlachcic, żołnierz dzielny, Jeremi Borzkowski, żonaty z krakowianką Wężówną, sławną z piękności kobietą. Temu Borzkowskiemu za drużbę do wesela służyć musiał Bajbuza, a dziwnym losem potem on go też poległego pod POłockiem pogrzebał