Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Przypadek czy celowe działanie? Blade skierował się do budynku. Czyżby jeden z Płaskogło-wych ukrywał się aż dotąd w Kalispell? A może ktoś z armii Cytadeli pozostał tu, aby donosić o pojawieniu się obcych? A może to pułapka... Z uchylonego okna doleciało ciche szczęknięcie. Blade wy- celował A-l w tę upiorną szczelinę. W mur poniżej okna uderzył kamyk. Jasny gwint! Bladem aż skręciło ze złości. Dał się nabrać na stary książ- kowy graps. Kamyk rzucony w ścianę obok okna zaprzątnął jego uwagę, wprowadził go w błąd co do prawdziwego kierunku natarcia wroga. Próbował jeszcze wykonać zwrot, gdy czyjeś mocne ramiona okleszczyły go zza pleców, przykuwając mu łokcie do tułowia. Tak więc jego A-l stracił bojową przydat- ność. Coś burknęło mu w lewym uchu. Blade pokiwał swym A-l jak palcem w bucie; usiłował po- tęgą swych mięśni rozerwać uścisk ramion. Twarz mu poczer- wieniała, a żyły nabrzmiały; dokładał wszelkich sił i starań, by zmobilizować do działania całe swe masywne, wspaniale zbu- dowane ciało. I ani rusz. To coś nadal trzymało go w mocnym uścisku. Na karku poczuł gorący, niemal pieszczotliwy oddech. Blade uświadomił sobie, że twarz „tego czegoś" musi zna- jdować się tuż za jego głowq. Odprężył się na moment, pochylił szyję, tak że podbródkiem dotknął klatki piersiowej. Usłyszał za sobą: - Co robić? Boże drogi! Co go tak ucapiło? Blade natychmiast ponowił próbę uwolnienia się z morder- czego uścisku; każde włókno jego potężnych mięśni sprężyło się do granic wytrzymałości. W jednej chwili odrzucił głowę do tyłu, uderzając nią w twarz napastnika. To „coś" uwolniło go z okleszczenia. Blade uskoczył na bok, przykucnął, instynktownie dobył noża i stanął naprzeciw swego wroga, przygotowany na wszystko. Tak przynajmniej sądził. Lecz to, co zobaczył, nie mieściło się mu w głowie. Przed nim stało coś na kształt mężczyzny średniej postury i w śred- nim wieku, istota dwunożna, posiadająca dwie ręce i twarz. Ale na tym kończyło się wszelkie podobieństwo do człowieka. Skórę miało toto jasnopopielatą, nos cienki i szpiczasty; uszy maleńkie i mięsiste, przyczepione do obu boków łysej, jakby ptasiej czaszki. Usta jego były wąziutkie niczym kreska, a oczy świeciły hipnotyczną czerwienią źrenic. Stwór był nagi, jeśli nie nazwać przyodziewkiem brązowej przepaski, skrywającej genitalia, czy metalowej obręczy okala- jącej przykurczoną szyję. Ten widok był tak zdumiewający, że Blade przez moment stał jak wryty. Stwór wykorzystał tę chwilę wahania, poderwał się z impetem do ataku, skacząc na Wojownika. Koścista dłoń chwyciła go za szyję; druga objęła prawy jego nadgarstek, uniemożliwiając użycie noża. Rusz się! Blade uznał, że siła, z jaką naparło nań stworzenie, działa tym razem na jego korzyść. Wykonał obrót przez plecy, wcisnął stopę w brzuch napastnika i dynamicznym wykopem przerzucił go nad sobą. Stwór poszybował ponad głową Blada i runął na środek ulicy; lecz błyskawicznie doszedł do siebie, skacząc na równe nogi. Blade ruszył jego śladem, podrywając do działania bowiego. Rozważał w myślach, czy powinien zabić stwora czy też po- jmać go żywego. Dziwoląg wyszczerzył zęby. - Ty dobry, nie? Ty nie zrobić źle, tak? - zwrócił się do Wojownika. Co u licha! Czy się przesłyszał? Blade nie mógł uwierzyć, że to „coś" rzeczywiście potrafi mówić. Stwór podniósł ręce do góry. - Poddać się, nie? Nie zranić cię, tak? Do czego ta gadka zmierza? - Ej, cwaniak, jeśli kombinujesz, że dasz mi dyla, to wybij to sobie z głowy! Stwór uniósł głowę i wpatrywał się weń uporczywie, sta- wiając go w kłopotliwej sytuacji. - Jaki ty mieć zamiar? Ja nie być cwaniak, nie! Ja być Gremlin. - Dlaczego mnie zaatakowałeś? - zapytał Blade, prostując się. - Doktor kazać. - Nie rozumiem. Blade wykluczał, że to jakaś sztuczka. - Musieć zabrać cię, nie? Ty iść ze mną, tak? Stwór wskazał wzrokiem na noże bowie i magnum 44 ster- czące spod ramienia Blade'a. - Zniżyć to, prosić ja. - Z choinki żeś się urwał?! - palnął ostro Blade. - Jest w błędzie. Nie chcieć rany, tak? Prosić - pojękiwał Gremlin głosem skazańca. - Kim jesteś? - Blade zignorował jego błagania. - A wła ściwie: czym jesteś? Mimo srogiego oblicza, stworzenie nie okazywało ochoty do dalszej walki. - Prosić! - powtórzyło, rozpaczliwie obmacując metalowy kołnierz drżącymi rękami. Blade spostrzegł niewielki wskaźnik na samym środku ob- ręczy. Dotąd był ledwie widoczny, lecz teraz niespodziewanie rozbłysnął wspaniałym odcieniem błękitu. Stworzenie zareagowało na ten sygnał tak, jakby sprawiał mu ból. - Nie, doktor! Nie wzywać! Nie kazać, tak! Stop! Stop! Błękitne światełko zgasło. O co tu, do diabła, chodzi? Stworzenie trzęsło się i wyło w niebogłosy, z każda chwilą głośniej. - O co chodzi? - spytał Blade