Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Posiłek przeciągał się nieznośnie i rad byłem, kiedy wreszcie dobiegł końca. Wszyscy jednak stwierdziliśmy zgodnie, że zabójca pani wuja niedługo będzie się cieszył wolnością. - Czy pan Bassat kogoś podejrzewa? Mary zadała to pytanie tonem oględnym, nie podnosząc oczu znad talerza. Jedzenie miało dla niej smak trocin. - Pan Bassat gotów jest podejrzewać nawet samego siebie. Przesłuchał wszystkich mieszkańców w promieniu dziesięciu mil, a ponadto wczoraj na drogach był istny legion obcych przybyszów. Upłynie tydzień, a może i więcej, zanim zdoła się ich wszystkich zbadać, ale to drobiazg, pana Bassata nic nie zniechęci. - Co zrobili z... z moją ciotką? - Zawieziono ich oboje dziś rano do North Hill i tam będą pochowani. Wszystko już załatwione, może się pani o nic nie troszczyć. Co do reszty - cóż, zobaczymy. - A kramarz? Nie wypuścili go chyba? - Nie, siedzi pod kluczem i bluzga przekleństwami. Kramarz nie budzi we mnie szczególnej sympatii. Pani też pewno za nim nie przepada. Mary nie skosztowawszy mięsa odłożyła widelec, który podnosiła właśnie do ust. - Co to znaczy? - spytała jakby się broniąc. - Powtarzam, że nie przepada pani pewno za kramarzem. Rozumiem panią doskonale, bo w życiu nie widziałem osobnika, który budziłby we mnie większą odrazę. Od Richardsa, stajennego pana Bassata, słyszałem, że podejrzewała pani kramarza o zabójstwo i mówiła to panu Bassatowi. Stąd mój wniosek, że go pani nie lubi. Pechowo się dla nas wszystkich składa, że ów zamknięty pokój stanowi dowód jego niewinności. Byłby doskonałym kozłem ofiarnym i oszczędziłby wszystkim moc kłopotu. Pastor nadal zajadał z apetytem, Mary jednak udawała tylko, że je, gdy zaś zaproponował jej drugą porcję, odmówiła. - Cóż takiego kramarz zrobił, że się tak pani naraził? - spytał, wciąż obstając przy temacie. - Napadł na mnie raz. - Tak też sądziłem. Charakterystyczne dla pewnego rodzaju ludzi. Oparła mu się pani oczywiście? - Zdaje się, że go poraniłam. Więcej mnie już nie tknął. - No tak, już się nie ważył. Kiedy to się zdarzyło? - W Noc Wigilijną. - Potem, jak rozstałem się z panią na Skrzyżowaniu Pięciu Dróg? - Tak. - Zaczynam rozumieć. A więc nie wróciła pani tej nocy do oberży? Spotkała pani na drodze oberżystę i jego kompanów? - Tak. - A oni zabrali panią ze sobą na wybrzeże, żeby mieć lepszą zabawę? - Bardzo proszę, niech ksiądz pastor o nic mnie więcej nie pyta. Nie chciałabym mówić o tej nocy ani teraz, ani w przyszłości, nigdy. Są rzeczy, które najlepiej wykreślić z pamięci. - Nie będzie już pani o tym mówiła. Robię sobie wyrzuty, że pozwoliłem pani samej jechać dalej. Patrząc na panią teraz i widząc te jasne oczy, cerę bez skazy, głowę podniesioną do góry, a przede wszystkim zarys podbródka, nikt by się nie domyślił, ile pani przeszła. Słowo pastora wiejskiego może niewiele jest warte, ale dała pani dowody niezwykłego męstwa. Podziwiam panią. Podniosła na niego oczy, potem zwróciła je w bok i zaczęła kruszyć w palcach kawałek chleba. - Kiedy się zastanawiam nad kramarzem - odezwał się po chwili pastor, nałożywszy sobie na talerz pokaźną porcję deseru - muszę stwierdzić, iż zabójca popełnił gruby błąd, że nie zajrzał do zaryglowanego pokoju. Może mu się spieszyło, ale parę minut nie mogło przecież robić zbyt wielkiej różnicy, a niezawodnie wykonałby całą rzecz dokładniej. - W jakim sensie, proszę księdza pastora? - No, załatwiając porachunki z kramarzem. - Chce pan powiedzieć, że jego też miał zabić? - Właśnie. Kramarz za życia nie należy do ozdób tego świata, po śmierci zaś mógłby przynajmniej stać" się pokarmem dla robaków. Takie jest moje zdanie. Co więcej, gdyby zabójca wiedział, że kramarz na panią nastawał, miałby jeszcze jeden i to bardzo poważny powód, aby go zabić. Mary ukrajała kawałek ciasta, na które nie miała najmniejszej ochoty, i z wysiłkiem wsadziła odrobinę do ust. Udając, że je, starała się zachować pozory równowagi. Ale ręka trzymająca nóż drżała i udawanie nie na wiele się zdało. - Nie rozumiem - rzekła - co ja mam z tą sprawą wspólnego. - Jest pani zbyt skromna - odparł. Jedli w milczeniu. Mary spuściła głowę i nie odrywała oczu od talerza. Instynkt podpowiadał jej, że pastor bawi się nią, jak rybak zabawia się rybą, którą złapał na wędkę. Wreszcie nie mogąc czekać dłużej wybuchnęła: - Więc pan Bassat i reszta panów niewiele wskórali i zabójca nadal jest na wolności? - O, nie jesteśmy aż tak znów niedołężni. Pewne postępy zrobiono. Kramarz, na przykład, usiłując ratować własną skórę, złożył możliwie wyczerpujące zeznania, ale niewiele nam pomógł. Uzyskaliśmy od niego relację o robocie na wybrzeżu w Noc Wigilijną, w której to robocie, jak twierdzi, nie brał udziału - i pewne informacje o sprawkach z poprzednich długich miesięcy. Między innymi opowiedział o furgonach, które przyjeżdżały w nocy do "Jamajki", i podał nazwiska swoich wspólników. To znaczy te, które znał. Organizacja, jak się okazuje, była znacznie rozleglejsza, niż dotychczas przypuszczano. Mary milczała. Potrząsnęła tylko głową, kiedy zaproponował jej deser. - Wyraził nawet supozycję - mówił dalej pastor - że oberżysta "Jamajki" był tylko ich przywódcą nominalnym, otrzymywał zaś rozkazy od kogoś stojącego wyżej. Nadało to sprawie zupełnie nowy aspekt. Zebranych dżentelmenów bardzo to poruszyło i zaniepokoiło. Co pani powie o teorii kramarza? - Oczywiście jest możliwa. - Pani sama bodajże w rozmowie ze mną wyraziła kiedyś podobne przypuszczenie? - Może. Nie pamiętam. - Jeżeli tak jest, wówczas nieznany przywódca i morderca musi być chyba jedną i tą samą osobą. Zgadza się pani? - No, owszem, chyba tak. - To powinno znacznie zmniejszyć krąg podejrzanych. Możemy pominąć całą chałastrę i szukać kogoś, kto ma głowę na karku i silną indywidualność. Spotkała pani kogoś takiego w "Jamajce"? - Nie, nigdy. - Musiał przychodzić tam i odchodzić ukradkiem, prawdopodobnie pod osłoną nocy, kiedy pani i pani ciotka spałyście. Nie przyjeżdżał z pewnością traktem, bo słyszałaby pani tętent kopyt końskich. Ale istnieje zawsze możliwość, że przybywał pieszo, prawda? - Tak, możliwość taka istnieje, jak ksiądz pastor powiada. - Wobec tego człowiek ów musi znać torfowiska albo przynajmniej najbliższą okolicę. Jeden z panów podsunął myśl, że zabójca mieszka niedaleko - w takiej odległości, którą można przebyć pieszo lub konno