Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Wszyscy słyszeliśmy jego gniewny pomruk. — Ta broń jest tylko do samoobrony — poinformował mnie Stern. — Nie pragnę z tobą walczyć, Hoke, ale też nie zamierzam stać się twoją ofiarą. Kundel nie uspokoił się, przepychał się między nogami i krze- słami. Nagle pojawił się w połowie stołu, szczerząc kły, wydając z gardła głęboki warkot. Jednak nie patrzył na Niemca; kierował łeb ku drzwiom w głębi pokoju. To odwróciło uwagę Sterna. Zerwałem się z krzesła, przesko- czyłem za oparcie i sięgnąłem do kieszeni kurtki. Zawinąłem palce wokół kolby pistoletu, gdy drzwi otworzyły się gwałtownie. 14 Moją pierwszą myślą było zabić Niemca; drugą — zaledwie ułamek sekundy po pierwszej — schować się przed kulami lecącymi w moim kierunku. Na szczęście Czarne Koszule nie miały zamiaru nas zabijać, tylko zastraszyć i zmusić do bezruchu, ale ten zamiar nie udał się im w moim przypadku, ponieważ kiedy lustro w głębi rozprysło się, a pokój zatrząsł się od huku ognia z automatu i wrzasków dziewcząt, dałem szczupaka w bok. Potoczyłem się, lądując za grubym filarem, podczas gdy świece rozlatywały się na kawałki, lampa w kącie rozprysła jak trafiona z armaty, drzazgi z boazerii bryznęły po stole. Przykląkłem i dojrzałem Cagneya zmykającego do następnego pokoju. Słuszne posunięcie — pomyślałem, zerkając zza filara, z nadzieją, że uda mi się wycelować w faszystę robiącego największe zamieszanie. Ale on oczekiwał, aż wystawię nos, i zasypał gradem pocisków filar i okolicę, tak że musiałem się cofnąć, jeżeli chciałem uniknąć nafaszerowania ołowiem. Kotary poszły w strzępy, szyby wyleciały. Przeczekiwałem to w ukryciu. Ogień urwał się nagle — z powodu braku amunicji, jak sądzę — podobnie krzyki i wrzaski. Zareagowałem szybko. Wyskoczyłem przed filar z bronią w wyciągniętej dłoni, szukając celu. W pokoju unosił się dym, smród kordytu i wosku. I coś jeszcze. Znajomy smród intruzów, rakowy odór, który nieśli za sobą jak jakąś nieczystą aurę. Cissie kuliła się, wciąż siedząc przy stole, Potter na kolanach obok niej, podczas gdy Muriel rozpłaszczyła się o ścianę, zesztyw- niała w szoku. Stern poddawał się, wznosząc ręce. Pistolet zostawił na stole. Czarne Koszule tłoczyły się w wejściu, widok ich mrocz- nego przyodziewku i masy wycelowanej broni odbierał wszelką chęć do stawiania oporu. Poruszał się jedynie bandzior, który zrobił najwięcej szkody — nieudolnie mocował się z magazynkiem ster- linga. Znów szybko zareagowałem, zdając sobie sprawę, że nie ma sensu próbować załatwić ich wszystkich jednym pistolecikiem; mieliśmy jedną, dość wątłą szansę. Przeskoczyłem stół, spychając kieliszki i filiżanki z kawą. Nie zdążyli zareagować. Miałem nad nimi jedną przewagę — refleks. Choroba pozbawiła ich refleksu. Znalazłem się za Sternem. Złapałem go w półnelsona, przyciskając czterdziestkępiątkę do skroni fryca. — Nie ruszać się! — ryknąłem, próbując opanować drżenie głosu i ręki trzymającej pistolet. Przyciągnąłem Niemca do siebie, używając go jako żywej tarczy. Pięciu czy sześciu faszystom udało się przecisnąć przez drzwi i wszyscy mieli mnie na celu. Bandzior ze sterlingiem skończył ładowanie i uniósł broń na wysokość piersi, ręce dygotały mu tak samo jak mnie. — Niemiec będzie trupem, jeśli któryś z was ruszy się choćby o cal — ostrzegłem. Stern ledwo mógł nabrać oddechu, a co dopiero się ruszyć, ale, niech go diabli, próbował się wyrwać. — Zamknij się, frycu! — szepnąłem mu do ucha. — Coś mi się zdaje, że nie musiałeś bardzo się starać, żeby znaleźć swoich faszystowskich kumpli, kiedy wyszedłeś dzisiaj z hotelu. Próbował się wywinąć, ale trzymałem go mocno, wbijając lufę jeszcze silniej, choćby po to, żeby sprawić mu więcej bólu. Pokusa, żeby go zastrzelić, była prawie nie do opanowania, ale potrzebo- wałem Sterna — wszyscy potrzebowaliśmy go jako zakładnika. — Cofnąć się!!! — krzyknąłem, kiedy kolejne Czarne Koszule stanęły w drzwiach. Cofnąłem się, ciągnąc przed sobą żywą osłonę