Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Zdawała mu się jakąś istotą z obłoków, z niebios wygnaną, której on nie był godzien tknąć kraju szaty. Rozstali się późno. Marynka poszła milcząca do swojego pokoiku już z tą myślą i postanowieniem, że powinna powracać do życia, dla którego czuła obrzydzenie. Baron nazajutrz przyszedł się tylko dowiedzieć o zdrowie. Me usiadł nawet z początku, nie chciał być natrętnym. Sama ona zatrzymać go musiała: żądała rady. Pierwsze jej słowo zdradziło jej postanowienie powrotu na scenę. Percival usiadł. — Nic łatwiejszego — rzekł — nowy dyrektor w tych dniach zapewne będzie wybrany z liczby kandydatów, którzy się o to dobijają. Nie ma wątpliwości, że on sam starać się będzie panią pozyskać. Nie sądzę, aby o to starania jakie czynić potrzeba. Tymczasem moim zdaniem, jeżeli pani wolna, sezon jeszcze nie rozpoczęty, byłoby bardzo korzystnym urządzić kilka koncertów. Hrabia Samsonow żywy bierze udział we wszystkim, co się jej tycze; on i inni wielbiciele, siebie nie liczę — dodał baron — postarają się, aby koncerta świetne dały rezultaty. Marynka, raz się zgodziwszy na ofiarę, gotowa była na wszystko. Zmuszona była wreszcie uciec się choćby do koncertu, bo ostatki zapasów się wyczerpywały, w hotelu była winną. Wprawdzie majętny właściciel jego, Francuz, grzeczny do zbytku, elegant, w pretensjach i w tupecie, ofiarował kredyt nieograniczony, przysyłał bukiety, był z nadzwyczajnymi atencjami, ale te łaski nudnymi wizytami jego i słuchaniem zwietrzałych komplimentów trzeba było opłacać. Percival, który dzięki współczuciu swemu, okazywanemu pani eks-dyrektorowej, uchodził już za jej dawnego kochanka, a posądzeniom tym wcale nie zaprzeczał, zaledwie wyszedł z hotelu, począł się nadzwyczaj gorliwie zajmować urządzeniem koncertów... Pojechał do hrabiego Samsonowa, do księcia Agatona, do właściciela sali, która mu się zdawała najstosowniejszą, kazał nawet wydrukować bilety wejścia bez daty, mając zamiar natychmiast je rozdać między swoich znajomych i przyjaciół śpiewaczki. Nie wahał się odmalować stanu, w jakim ją Volanti porzucił, w sposób poruszający. Lecz gdyby współczucia nie miała znakomita śpiewaczka, dosyć by było ciekawości, jaką obudzała. Cała legenda już przywiązana była do jej imienia: Volantiego miłość, Corsiniego namiętność, porwanie, samobójstwo, małżeństwo, romans z Percivalem, ucieczka Francuza składały się na tragiczny romans, na historię, która kobietę biedną i niewinną czyniła jakąś heroiną, wcale odmienną, nic a nic nie podobną do tej, jaką była w istocie. Po tylu w krótkim czasie przebytych zmianach losu, jakże nie było posądzać tej, która im uległa, że swym postępowaniem wywołała, że swą pięknością i talentem spowodowała te wypadki? Zdawało się więc niejednemu, że piękna Litwinka jest na drodze, na której wielu jej zabiec może, z nadzieją rozkołysania tak łatwego serca. Baron przecież nie mógł być nieśmiertelnym jej kochankiem. Lacerti była już pogrzebała nieszczęśliwą współzawodniczkę i była pewna, że nie powróci tak prędko na scenę; cała jej usilność skierowana była, aby w nowym składzie trupy uzyskać pierwsze stanowisko... gdy razu jednego zjawił się u niej wieczorem wszystkowiedzący młodzieniec (było to jego powołaniem, czasem bowiem i reportera pełnił obowiązki), zwiastując, że już po mieście bilety na koncert Burcelli rozprzedają. Laura, sądząca dotychczas, że Maria była chora, zniechęcona i na wyjezdnym (bo tak jej mówiono), przyjęła tę wiadomość najprzód niewiarą, potem niepokojem i gniewem. Czuła to, że jeśli w koncertach śpiewać będzie, nieochybnie ją zaangażują. Oburzyło ją to. Lecz, że rozstały się na stopie przyjacielskiej (tak twierdziła), postanowiła natychmiast sprawdzić pogłoski, widzieć się z Marią i co potem nastąpić miało, potrzebowała rozważyć. Z rana była już w hotelu, złapała Zosiczową, wydała się przed nią ze współczuciem dla nieszczęśliwej, przychodziła jej ofiarować bezinteresowną pomoc swoją. Wypadało choć podziękować. Wpuszczono ją do Marynki