Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Albo okrwawiony pokład „Johna Rogersa" w ów szary poranek nieudanego buntu, kiedy to mat rzucał się w przedśmiertnych drgawkach na klapie głównego luku, rewolwer w ręce kapitana buchał ogniem i dymem, a wokoło ludzie o zwierzęcych, wykrzywionych namiętnością twarzach walili się na ziemię, zionąc straszliwymi przekleństwami... I nagle Martin powrócił do sceny głównej, cichej i jasno zarysowanej w równym oświetleniu pokoju, gdzie pośród książek i obrazów siedzi Ruth, prowadząc z nim poważną rozmowę. Ujrzał ten długi fortepian, na którym za chwilę grać będzie dla niego; usłyszał wreszcie echa własnych, wyszukanych, poprawnych słów: „Czyż nie jest jednak możliwe, że mam szczególne uzdolnienia do twórczości literackiej?" — Ale bez względu na to, jak wybitne uzdolnienia ktoś posiada do kowalstwa — zaśmiała się panna — nie słyszałam nigdy, aby można było zostać kowalem bez terminowania. — Cóż więc pani radzi? — zapytał. — Proszę tylko nie zapominać, że czuję w sobie niewątpliwie zdolności pisarskie. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale wiem na pewno, że tak jest. — Musi pan zdobyć gruntowne wykształcenie — brzmiała odpowiedź — niezależnie od tego, czy w ostatecznym wyniku zostanie pan pisarzem, czy tez nie. Przygotowanie takie jest niezbędne w każdym zawodzie i nie może być ono pobieżne ani dorywcze. Powinien pan wstąpić do szkoły średniej. — Tak — zaczął, ale przerwała mu, jak gdyby uzupełniając swą myśl: — Rozumie się, że mógłby pan przy tym także pisać. — Byłbym do tego zmuszony — zauważył chmurnie. — Dlaczego? — Spojrzała na niego ze zdziwieniem; upór, z jakim powracał do swego pomysłu, wcale jej się nie podobał. — Ponieważ bez pisania nie byłoby mowy o szkole. Muszę przecież zarabiać jakoś na utrzymanie, kupno książek i odzieży. — Wciąż zapominam o tym — zaśmiała się. — Dlaczegóż nie przyniósł pan z sobą na świat stałego dochodu? — Już ja tam wolę mieć zdrowie i wyobraźnię — odrzekł. — Mogę sam dochrapać się dochodu, ale tamtych rzeczy nie zdobędzie... — miał już rzec „pani", ale w porę spostrzegł się i dokończył: — nie zdobędzie się tak łatwo. — Ale na drugi raz niechże pan nie mówi „dochrapać się" — rzekła z udanym gniewem. — Przecież to żargon! Chłopiec zaczerwienił się i wyjąkał: — Słusznie, i zawsze proszę o zwracanie mi uwagi. — Owszem, chętnie — odpowiedziała z wahaniem. — Tyle jest w panu dobrego, że chciałabym pana widzieć doskonałym. Martin natychmiast zmiękł jak wosk i równie gorąco zapragnął, żeby zechciała kształtować go według swej woli, jak ona pragnęła urobić go na obraz i podobieństwo własnego ideału mężczyzny. Kiedy zaś napomknęła, że rozmowa jest na czasie, gdyż egzaminy wstępne do szkoły średniej rozpoczną się właśnie w najbliższy poniedziałek, chłopiec niezwłocznie wyraził gotowość przystąpienia do nich. Potem Ruth grała mu i śpiewała, a on wpatrywał się w nią z tęsknotą w oczach, upojony czarem jej kobiecości i zdumiony, że nie ma przy niej setek wielbicieli, równie jak on zasłuchanych i roztęsknionych. X Tego dnia Martin pozostał na obiedzie i ku wielkiemu zadowoleniu Ruth wywarł dobre wrażenie na ojcu. Rozmawiali o żegludze jako o fachu, który to temat Martin znał na wylot; pan Morse wyraził się potem, iż młodzieniec, jak się zdaje, ma głowę na karku. Martin, starając się unikać wyrażeń gwarowych i dobierać najodpowiedniejsze słowa, zmuszony był mówić powoli, co umożliwiało mu odnajdywanie najcenniejszych myśli. Czuł się znacznie swobodniej niż przy pierwszym obiedzie przed niespełna rokiem. Nieśmiałość zaś jego i skromność znalazła uznanie nawet w oczach pani Morse, która musiała zauważyć tak jawne postępy. — Ten Eden jest pierwszym mężczyzną, który potrafił zwrócić na siebie choćby przelotną uwagę Ruth — rzekła po obiedzie do męża. — Jej dotychczasowa zupełna obojętność na wszystko, co dotyczy mężczyzn, niepokoiła mnie nie na żarty. Pan Morse spojrzał na żonę z zainteresowaniem