Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- To swoista mieszanka sylwestra, mistrzostw skuterowych i Tammany Hall8 - rzuciła Vicki zza lewego ramienia Jacksona. - Przygotujcie się wszyscy! - zawołał Shockey. - Jest jedenasta czterdzieści osiem. Jackson nie spuszczał wzroku z ekranu. Nagle liczba pod napisem AMATORZY gwałtownie skoczyła w górę, potem jeszcze raz i przerosła liczbę pod hasłem WOŁY. Błyskały flagi. Ludzie wznosili radosne okrzyki, zagłuszając niemalże całkowicie dźwięki "Czasem potężny naród". Annie Francy jęknęła: "O mój Boże drogi". Liczba jeszcze raz poszła w górę, potem jeszcze raz, a potem zmiany następowały tak szybko, że cyferki wyglądały jak żywe, a dookoła Jacksona eksplodowały holograficzne fajerwerki, skakali i ściskali się rozkrzyczani Amatorzy. Północ. AMATORZY ŻYCIA: 4450. WOŁY: 4082. - Udało nam się! - wrzeszczał Shockey. - Hip hip hurra, na cześć następnego nadzorcy okręgowego! - Sho-ckey! Sho-ckey! Shockeya ktoś złapał za nogi i obnosił go teraz dookoła na rękach - w jakimś amatorskim rytuale triumfu, jak przypuszczał Jackson. Nagle poczuł się bardzo zmęczony. Zadźwięczał jego przenośny terminal. - Jackson, odbierz. No już. Cazie. Jak to się stało, że się tak cholernie szybko o wszystkim dowiedziała? Przecież dopiero dwunasta sześć. Gzy akurat przypadkiem sprawdzała różne nietypowe wyniki rejestracji, czy może ma stały program, który wynajduje dla niej polityczne osobliwości? Nagle Jackson poczuł, że ma ochotę z nią porozmawiać. Nieźle się przy tym ubawi. Usunął się w jakiś względnie spokojny kąt i stanął twarzą do ściany, trzymając malutki ekranik tak, żeby Cazie nie widziała otoczenia. - Cazie? Ty już na nogach? - Gdzie jesteś, Jackson? - U przyjaciół. A co? - W okręgu Willoughby, w Pensylwanii zarejestrowało się dodatkowe cztery tysiące czterystu pięćdziesięciu uprawnionych do głosowania - tuż przed samym zamknięciem listy. To Amatorzy. W dodatku wystosowano petycję w sprawie wystawienia trzeciego kandydata na wakat nadzorcy okręgowego po Ellie Lester. - Chciałaś powiedzieć: po Haroldzie Winthropie Waylandzie? - Stary był już zupełnie zniedołężniały, biuro prowadziła jego prawnuczka. Ku wielkiemu pożytkowi TenTechu, należałoby dodać. Nadzorca okręgowy, jak ci wiadomo, robi znacznie więcej niż zapełnianie magazynów i niż to, czym biuro ma się oficjalnie zajmować - nie, ty pewnie nic o tym nie wiesz. Ale Jackson, wierz mi, to poważna sprawa. Niektórzy przewidywali coś takiego już wcześniej, dlatego dowiedziałam się o tym natychmiast. Nie możemy pozwolić, żeby to przerodziło się w jakiś szerszy trend. Amatorzy w biurach. Jezu Chryste! - Rejestracja odbyła się legalnie, prawda? Cazie przeciągnęła ręką przez swoje ciemne kędziory. - W tym cały problem. Najzupełniej legalnie. Jest za późno, żeby zarejestrować więcej Wołów - a nie możemy nic kręcić bezpośrednio przy programie, bo zaraz mielibyśmy na karku media. Tylko dlatego, że to dobra historyjka. Wezwałam do siebie Sue Livingston i Dona Serrano, i tych, którzy kierują ich kampaniami. Myślę, że ty też powinieneś uczestniczyć w naszym spotkaniu. Choćby dlatego, że sprawa może wpłynąć na działalność TenTechu. Czy wiesz, ile włożyliśmy w nasze polityczne powiązania w okręgu i stanie, żeby poruszyć choćby jeden aspekt tej sprawy? - Nie - odparł powoli Jackson - nie wiem. - No cóż, przedstawię ci to w skrócie. W normalnych warunkach nie wprowadzałabym cię w polityczne aspekty naszej firmy, ale tym razem - Jackson, ty nigdy nie miałeś pojęcia, jak ważny jest ten polityczny aspekt. TenTech to same polityczne powiązania. - Myślałem, że TenTech to przedsiębiorstwo produkujące pożyteczne dobra. - Tak, to do ciebie podobne - westchnęła Cazie. - W każdym razie spotkanie będzie jutro o dziewiątej rano. U mnie. Jackson nic nie odpowiedział. Za jego plecami radosny ryk wyciszył się do rozmiarów uszczęśliwionego paplania. Poczuł na sobie czyjś wzrok, odwrócił się i zobaczył stojącą o metr od niego Vicki, która bez najmniejszego skrępowania przysłuchiwała się całej rozmowie. - Jack - niecierpliwił się obraz Cazie na malutkim ekraniku. - Jeśli jej nie powiesz, że nam pomogłeś, prawdopodobnie nigdy się nie dowie - rzuciła miękko Vicki. - Jack? Jesteś tam jeszcze? - Możesz po prostu przejść teraz na drugą stronę i bronić politycznych macek TenTechu. A co stracisz? Myślisz, że coś byś stracił, Jackson? - Jack! Jackson uniósł ekran terminalu. Przechylił soczewki tak, że Cazie mogła teraz widzieć plemienny dom, potem Vicki, potem znów jego. - Jestem tu, Cazie