Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- - Węszycielka? - Gerard ukrył twarz w dłoniach i zawył. - Nic mi nie mówili, że zamierzają zaprosić Siostry! To koniec. Bez pomocy czarów niczego nie wskóramy. - - To pewna przeszkoda, ale przewidzieliśmy taką możliwość. - - Ja nie - przyznał Gerard. - A powinienem. - Sprowadzanie Białych Sióstr, by dokonały inspekcji budynku, w którym ma się zatrzymać król albo jego dziedzic, należało zapewne do rutynowych obowiązków fechtmistrzów. - Jeśli rozejrzy się tylko i odjedzie przed jego przybyciem... chyba nie ma co na to liczyć, prawda? - Nie ma. A na pogodę jeszcze mniej bym liczył. Jedź teraz do parku. Spotkamy się jutro w nocy. Panika! - Nie, zaczekaj! To niemożliwe! Nie mogę się przemykać tam i z powrotem pod nosern fechtmistrzów! Nie uda mi się też przeszmuglować żadnych magicznych akcesoriów, bo Siostry od razu to wykryją! A jeśli są tam również inkwizytorzy? Widział, że żadne jego argumenty nie trafią do Leofrica. Gdyby JEled kazal’swojemu szeryfowi zjeść łódź, ten poprosiłby tylko o sól. - A co by tam robili? - Człowiek czynu ściągnął brwi, rozdrażniony bojaźliwością człowieka nauki. - Posłuchaj. Jutro o zachodzie słońca weźmiesz jedną z łódek przywiązanych do molo i wypłyniesz w niej na rzekę. Jeśli chcesz, możesz zabrać ze sobą jakąś kobietę do towarzystwa - chyba po to tu są. Dopłyniesz do starego młyna i tam zgubisz jedno wiosło. Podryfujesz kawałek z prądem, potem, za pomocą drugiego wiosła dobijesz na pych do brzegu i wrócisz stamtąd piechotą do parku po pomoc. Do prawego brzegu, tego od północy, rozumiesz? Kobiecie, jeśli jakaś z tobą będzie, każesz zaczekać w łódce. Spotkamy się na drodze. - - Jak wygląda plan? Dlaczego od razu mnie w niego nie wtajemniczysz? Co z czarami? Co... - - Jutro, lxt Czego nie wiesz, tego nie wypaplasz. - - Tu, w Chivialu, nie jestem niewolnikiem! Rosły pirat nie raczył nawet okazać rozdrażnienia. Obrzucił tylko Gerarda pogardliwym spojrzeniem. - - No to chudopachołkiem. A myślałem, że chcesz coś w życiu osiągnąć. - - Obiecałem pomóc Pledowi. - - To rób, jak mówię. - Leofric po raz pierwszy uśmiechnął się do Gerarda, ale nie był to bynajmniej uśmiech podnoszący na duchu. - Zasłuż na nagrodę! I radzę ci mniej martwić się o to, co dostaniesz od Eleda, a bardziej o los, jaki ja ci zgotuję, jeśli jemu coś się stanie. Zapadały już ciemności, kiedy Gerard dotarł wreszcie do bramy pilnowanej przez zbrojnych ludzi w barwach diuka. Chociaż utrzymywanie prywatnych armii było w Chivialu zabronione, to podobne zakazy nie dotyczyły nigdy takich dobrych znajomków króla jak Dragmont. Ku oburzeniu Gerarda wartownicy nie uwierzyli mu na słowo, kim jest; musiał rozpakować jedną ze swych toreb i pokazać płaszcz heraldyka. Dopiero wtedy go przepuścili. Gniew mu przeszedł, kiedy, jadąc już parkową aleją, uświadomił sobie, że wielu tym ludziom pisana śmierć podczas szturmu strasznego catterstowskiego fyrdu. I nie tylko im - w parku wyrosło małe miasteczko namiotów i pawilonów, bo gospodarze przewidywali, że trzem setkom gości towarzyszyć będzie co najmniej dwa razy tyle sług, plus konie i zbrojne poczty. Gerard spróbował sobie wyobrazić, jaki chaos tu zapanuje, kiedy do parku wtargnie kilka werodów Baeli, i niedobrze mu się zrobiło ze zgrozy. Pomyśleć tylko, że to on wywołał całą tę awanturę, chwytając bezmyślnie za rapier w Ambleport; jeden kamyczek spowodował lawinę! Za późno było, żeby to wszystko cofnąć, bo flota iEleda musiała znajdować się już gdzieś blisko i gdyby nawet goście weselni zdążyli ujść, to Baelowie poszukaliby sobie innego celu. Trzeba by armii z prawdziwego zdarzenia, żeby ich odeprzeć, a w okolicy żadna taka nie stacjonowała. Gerard był przekonany, że zostanie umieszczony w namiocie, mile się więc rozczarował, kiedy zaprowadzono go do izdebki na poddaszu. Była, co w tych okolicznościach zrozumiałe, o wiele mniej okazała niż kwatera, którą zajmował poprzednio, ale w jego odczuciu nawet na taką nie zasługiwał. Zamierzał odpłacić gospodarzom zdradą za gościnność, a o cięższą zbrodnię trudno. Samopoczucia nie poprawiał mu fakt, że lady Candlefen była bezsprzecznie jedną z najbardziej czarujących osób, jakie znał. Dumna, a przy tym ciepła, dowcipna, ale dystyngowana, prawdziwy siwowłosy ideał matki. Z pewnością i ona, i jej mąż ubolewali, że zmuszeni są wydać córkę za nędzną kreaturę, ale lady Candlefen nie rozmawiała o takich sprawach z obcymi. Przywitała Gerarda w wielkiej sali, którą zapamiętał jako pustą i rozbrzmiewającą echami, a w której teraz roiło się od ludzi, bo liczni zubożali krewni Candlefenów nie omieszkali wykorzystać takiej okazji i przybyć jak najwcześniej, by pozostać jak najdłużej i jak najwięcej zjeść. Na tym etapie przygotowań lady Candlefen miała pewnie urwanie głowy, ale jej powitanie było szczere i serdeczne. - Charlotte tak się cieszy, że właśnie ty udzielisz jej ślubu, Gerardzie! Bardzo w to wątpił. - Ja też rad jestem, że spotyka mnie taki zaszczyt, pani