Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
- W każdym razie cena nie stanowi tu przeszkody. Damy panu znać. - Jak mogę się z panem skontaktować, panie pułkowniku? - Przyjechałem tu odpocząć. Wolałbym nie podawać nikomu, gdzie się zatrzymałem, jeśli nie ma pan nic przeciwko temu. Zadzwonię do pana. - Świetnie. - Proszę mi powiedzieć - spytała pani Peckham - w jaki sposób pan Hurty zarabia swoje pieniądze? - Ma największy w tym stanie punkt sprzedaży używanych samochodów. - Aha! - wykrzyknął pułkownik. - Wiedziałem! Czuje się tutaj atmosferę nowych pieniędzy. - Czy to znaczy, że w końcu nie zamierza pan kupić tego domu? - spytałem. - Nie, niezupełnie. Po prostu musimy przyzwyczaić się do tej myśli i zobaczyć, co da się zrobić, jeśli w ogóle się da. - Czy może pan określić dokładnie, co się panu nie podoba? - Jeśli pan sam tego nie widzi - powiedziała pani Peckham - nikt panu tego nie uświadomi. - Och! - Damy panu znać - rzekł pułkownik. Minęły trzy dni. Jak zwykle miałem sporo telefonów od Delahanty'ego i pani Hellbrunner, natomiast pułkownik Peckham i jego żona nie dawali znaku życia. Czwartego dnia po południu, gdy zamykałem biuro, zadzwonił Hurty. - Kiedy, do diabła - powiedział - ci Peckhamowie zamierzają sfinalizować sprawę? - Bóg jeden wie - odparłem. - Nie mam z nimi absolutnie żadnego kontaktu. Pułkownik obiecał zadzwonić do mnie. - Może pan skontaktować się z nimi w każdej chwili. - W jaki sposób? - Po prostu proszę zadzwonić do mnie. Plączą się tutaj od trzech dni, czerpiąc klimat nowości z tego miejsca, a przy okazji goszcząc się u mnie. Czy koszty alkoholu, cygar i jedzenia zostaną pokryte z pańskiej prowizji? - Jeśli dostanę prowizję. - Chce pan powiedzieć, że ma pan jakiekolwiek wątpliwości? Łazi tutaj, jak gdyby trzymał pieniądze w kieszeni i tylko czekał na właściwą chwilę, by mi je wręczyć. - Skoro nie rozmawia ze mną, może pan sam trochę go przyciśnie. Proszę mu powiedzieć, że emerytowany właściciel browaru z Toledo zgodził się zapłacić za pański dom siedemdziesiąt pięć tysięcy dolarów. To powinno podziałać. - Dobrze. Będę musiał zaczekać, aż przyjdą z basenu na koktajl. - Niech pan do mnie zadzwoni, jaka była jego reakcja, a ja zjawię się natychmiast z gotowym formularzem umowy. Zadzwonił w dziesięć minut później. - Wie pan co, mądralo? - Złapał haczyk? - Zamierzam znaleźć sobie nowego agenta handlu nieruchomościami. - Och? - Tak, właśnie tak. Poszedłem za radą ostatniego i rozgrzany do czerwoności klient wraz z żoną opuścili mój dom z wyniosłymi minami. - Niemożliwe! Czemu? - Pułkownik Peckham oraz jego żona życzyli sobie, by przekazać panu, że nie mogłoby ich zainteresować nic, co podoba się emerytowanemu właścicielowi browaru z Toledo. *** Posiadłość i tak była okropna, roześmiałem się więc radośnie i zająłem się czymś solidniejszym, takim jak rezydencja Hellbrunnerów. Zamieściłem bezwstydne ogłoszenie, zachwalające rozkosze życia w warownym zamku. Nazajutrz, podniósłszy wzrok znad mojej pracy, zobaczyłem wspomniane ogłoszenie, wydarte z gazety, w długich czystych palcach pułkownika Peckhama. - Czy to pańskie ogłoszenie? - Dzień dobry, panie pułkowniku. Tak jest, moje. - Wydaje nam się, że właśnie o coś takiego nam chodzi - usłyszałem głos pani Peckham. Przeszliśmy przez pozorowany most zwodzony, pod zardzewiałą spuszczaną kratą, i znaleźliśmy się w i c h wymarzonej posiadłości. Pani Hellbrunner z miejsca ich polubiła. Bez wątpienia dlatego, że byli - jestem tego całkiem pewny - pierwszymi od pokoleń ludźmi, którzy zachwycali się jej domem. Co więcej, na każdym kroku dawali do zrozumienia, że zamierzają go kupić. - Przywrócenie mu dawnej świetności kosztowałoby pół miliona - powiedziała pani Hellbrunner. - Tak - rzekł pułkownik. - Teraz już nie buduje się takich domów. - Och! - jęknęła pani Peckham. Pułkownik podtrzymał ją, gdy osuwała się na ziemię. - Prędko! Brandy! Cokolwiek! - zawołał pułkownik Peckham... Gdy odwoziłem Peckhamów do śródmieścia, byli we wspaniałych nastrojach. - Czemu, u licha, nie pokazał nam pan najpierw tej posiadłości? - spytał pułkownik. - Otrzymałem propozycję sprzedaży dopiero wczoraj - wyjaśniłem - i spodziewam się, że przy takiej cenie nie będę długo czekał na oferty. Pułkownik ścisnął dłoń małżonki. - Tak też mi się wydaje, prawda, kochanie? Pani Hellbrunner nadal dzwoniła do mnie co dzień, ale teraz jej ton był radosny i przypochlebny. Doniosła mi, że Peckhamowie przyjeżdżają do niej codziennie wczesnym popołudniem i wydają się coraz bardziej zakochani w jej domu. - Traktuję ich po prostu, jak gdyby byli Hellbrunnerami - powiedziała przebiegle. - To właśnie to. - Kupiłam nawet dla niego cygara. - Tylko tak dalej. Wszystko odlicza się od podatku - ucieszyłem się. Piątego wieczoru zadzwoniła znów do mnie z wiadomością, że Peckhamowie przychodzą na kolację. - Może wpadłby pan trochę później niby przypadkiem i przyniósł formularz umowy? - Czy mówili o jakiejś kwocie? - Tylko tyle, że jest absolutnie zdumiewające, co można kupić za sto tysięcy. Tego samego wieczoru, po kolacji, odłożyłem moją aktówkę w pokoju muzycznym w rezydencji Hellbrunnerów i powiedziałem: - Witam. Pułkownik, siedzący na stołku przy fortepianie, zagrzechotał kostkami lodu w swoim drinku. - Jak się pani miewa, pani Hellbrunner? - spytałem. Wystarczył jeden rzut oka, by stwierdzić, że nigdy w życiu nie czuła się gorzej. - Świetnie - rzekła ochrypłym głosem. - Usłyszałam właśnie bardzo interesującą wiadomość. Otóż Departament Stanu wysyła go do Bangkoku w celu jakiejś mediacji. - Jeszcze raz pod sztandarami, tym razem jako cywil. - Pułkownik wzruszył ze smutkiem ramionami. - Wyjeżdżamy jutro - poinformowała mnie pani Peckham - żeby zamknąć nasz dom w Filadelfii... - I zakończyć sprawy w National Steel Foundry - dodał pułkownik. - A potem lecą do Bangkoku - powiedziała drżącym głosem pani Hellbrunner. - Mężczyźni muszą pracować, a kobiety muszą płakać- rzekła dzielnie pani Peckham. - Taak - wycedziłem