Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Uff! — Spójrz, robią dokładnie tak, jak myśleliśmy: kierują się na drugą stronę doliny, abyśmy jadąc za nimi, nie podejrzewali, że ich właści- wym zamiarem jest udać się na drugą stronę w pobliże Corner-Top do Alder-Spring i nas tam złapać. Komancze'jechali drugą stroną doliny, dopóki nie dotarli do najdalej wysuniętego miejsca u podnóża Ua-pesz; ale i tam nie zmienili kierunku, lecz popędzili w prerię, tak jakby chcieli przemierzyć ją całkiem i dotrzeć do jakiegoś odległego celu. — Po jakimś czasie zatoczą łuk, tak jak przypuszczaliśmy, i powrócą tutaj — ciągnął dalej Old Shatterhand. — Jeden z nas musi udać się na dół, aby jechać za nimi, drugi zaś powinien jeszcze tu zostać. Nie powiedział, dlaczego ten drugi ma zostać, ale Winnetou odgadł to natychmiast, ponieważ przytaknął tylko skinieniem głowy i odparł: —• Aby uważać na Ik Senandę, który chciał oszukać i wydać białych ludzi od Ognistego Rumaka. Pogonił on wczoraj za Komaczami, ale z. powodu ciemności nie mógł ich znaleźć, ponieważ jednak zna drogę, więc dzisiaj, jak będzie jasno, trafi na ich ślady i przybędzie tu wkrótce za nimi. Niech mój biały brat czeka tutaj, aby widzieć, jak Metys nadjedzie, ja zejdę na dół, żeby dowiedzieć się, gdzie Komańcze zamierzają urządzić sobie kryjówkę. Winnetou oddalił się i Old Shatterhand pozostał sam. Minęła godzina, i jeszcze jedna godzina, a oczekiwany Metys się nie pojawiał. Właściwie już powinien tu być, ale wypatrujący go Old Shatter- hand nie tracił cierpliwości, bo zdarzyć się mogło dziesięć i sto różnych powodów, które mogły tego podstępnego pól-Indianina zatrzymać gdzieś po drodze. Po jeszcze jednej półgodzinie wreszcie go ujrzał, jak. podążając śladami Komanczów, kieruje się na przeciwległą stronę doliny. A ponieważ zwiadowca ów jechał tak, jak prowadziły ślady Komanczów, musiał również zatoczyć cały ten wielki łuk w.głąb prerii; wiadomo zatem było, że nie przybędzie do podnóża Corner-Top prędzej niż za godzinę. Old Shatterhand mógł teraz opuścić swój posterunek, udał się tak szybko jak to możliwe do swoich towarzyszy na 90 dół. Znalazł ich tam, gdzie zostawił, Winnetou był z nimi. Kiedy opowiedział, że widział nadjeżdżającego Metysa, Apacz zauważył: — Bardzo późno się pojawił. Czy mój brat domyśla się, co go zatrzymało? — Wiele jest przyczyn, które mogły opóźnić jego jazdę—odparł Old Shatterhand. — A może wcale nie był zmuszony, lecz dobrowolnie opóźnił przybycie. — Hm, myślisz, że po pośpiesznej ucieczce z Firwood-Camp postanowił co innego i znowu zawrócił, aby nas śledzić? To by wcale nie było takie złe! — Co pan powiada? — spytał Hobbie Frank, słysząc te słowa. — Być obserwowanym przez nieprzyjaciela, o nie, z góry dziękuję za taką przyjemność. — A jednak w tym przypadku nie byłoby to wcale takie złe. — Nie rozumiem... nie mogę pojąć, chociaż na ogół biorąc, mam otwarty umysł, a jeszcze większą zdolność pojmowania. Jeśli nas śledził, to przecież wie, na przykład, żeśmy w ogóle nie zjeżdżali w dolinę, ponieważ jechaliśmy koleją. — Właśnie bardzo by mnie ucieszyło, gdyby o tym wiedział. Prawdopodobnie wkrótce przekonasz się dlaczego. Oddalę się teraz z Winnetou, żeby podsłuchać Komanczów. Wy pozostańcie tutaj, zachowujcie się cicho i w żadnym wypadku nie opuszczajcie tego miejsca, dopóki nie wrócimy! — A jeśli nie wrócicie? — Wrócimy, a przynajmniej jeden z nas, tego możecie być pewni. — A zwracając się do'Winnetou, spytał: — Czy mój czerwony brat wie,. gdzie wrogowie rozłożyli swój obóz? — Wiem — odparł wódz Apaczów. — Czy to daleko stąd? — Nie. Niech mój brat idzie za mną. Odłożyli broń, którą pożyczyli sobie od inżyniera w miejsce własnej skradzionej, aby nie przeszkadzała im, kiedy się będą skradali, i poszli. Najpierw przez dziesięć minut Winnetou prowadził swego białego przyjaciela poprzez las, nie zachowując specjalnej ostrożności, wkrótce doszli do miejsca, gdzie nie było już stojących drzew, zobaczyli przed sobą całą masę drzew powalonych. Leśne olbrzymy powyrywane z ziemi wraz z ogromnymi korzeniami leżały z potrzaskanymi koronami 91 bezładnie porozwalane wzdłuż, w poprzek i jedne na drugich. Były to wiatrołomy, pozostawione przez jeden z owych huraganów, które często szaleją na Dzikim Zachodzie, szczególnie w jego południowych częściach. Jest to zwykle nagle pojawiający się orkan, który pędzi stosunkowo wąskim i ściśle ograniczonym pasem i niszczy wszystko po drodze; wiatrołomem nazywają również obszar zniszczeń po takiej nawałnicy. Pośród powalonych i martwych pni wyrastała nowa, młoda roślin- ność, stosunkowo już wysoka i tak gęsta, że wydawało się, iż nawet dzika zwierzyna nie zdoła przedrzeć się przez ten gąszcz. — Tędy?—spytał Old Shatterhand. Winnetou przytaknął i dodał szeptem: — Po lewej stronie jest skała, tam nie możemy wejść; na prawo dalej jest preria, gdzie pasą się konie naszych wrogów, tam zobaczyliby nas wartownicy; po drugiej, stronie wiatrołomu, który jest tu szeroki najwyżej na dwieście kroków, obozują wojownicy, musimy więc przedrzeć się tędy. — Czy mój czerwony brat był już po drugiej stronie? — Tak