Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Front arktycznego powietrza musiał chyba zmienić kierunek, bowiem ciepłe majowe popołudnie stało się nagle niesamowicie chłodne; lodowaty ziąb przenikał do szpiku kości, mroził krew w żyłach. Wśród krzewów, podtrzymywane w pozycji siedzącej przez splecione gałęzie jeżyn spoczywały dwa trupy, mężczyzny i kobiety. Zwłoki były skierowane twarzami ku górze, a ramiona miały rozłożone na boki, jak gdyby zostały ukrzyżowane na najeżonych kolcami gałązkach. Mężczyzna miał rozdarty brzuch i wyprute wnętrzności. David wzdrygnął się, ale nie odwrócił od tego przerażającego widoku. W końcu lat sześćdziesiątych odsłużył dwie tury w Wietnamie jako lekarz polowy, zanim został ranny i odesłany do domu; widział wszelkiego rodzaju rany jamy brzusznej, żołądki podziurawione kulami, rozprute bagnetami i odłamkami min przeciwpiechotnych. Nie był mięczakiem. Kiedy jednak przyjrzał się uważniej kobiecie i ujrzał, co z nią zrobiono, mimowolnie krzyknął, odwrócił się, przeszedł chwiejnie kilka kroków, po czym ciężko opadł na kolana i gwałtownie zwymiotował. Jego ciałem wstrząsnęły silne dreszcze. 5 "Dive" była ulubioną knajpką nastolatków w Royal City. Znajdowała się przy Mavin Street, cztery przecznice od budynku liceum. Zdaniem Amy nie było w niej nic szczególnego. Automat z napojami. Niewielki grill. Dziesięć stolików nakrytych ceratą. Osiem stolików z obitymi skórą czerwonymi siedzeniami. Pół tuzina automatów bilardowych na zapleczu. Szafa grająca. To było wszystko. Nic specjalnego. Amy przypuszczała, że w całym kraju musiało być z milion podobnych lokali. Wiedziała o czterech innych, znajdujących się w dobrym starym Royal City. Jednak z jakiegoś tajemniczego powodu, być może dzięki instynktowi stadnemu albo chwytliwej nazwie, która kojarzyła się z cuchnącą oparami dymu i alkoholu spelunką, jakiej z pewnością nie zaakceptowaliby ich rodzice, nastolatkowie z Royal City zbierali się w "Dive" liczniej niż w jakimkolwiek innym lokalu w mieście. Amy przez ostatnie dwa lata pracowała w czasie wakacji w "Dive" jako kelnerka i miała powrócić tam od pierwszego czerwca do września, kiedy to rozpoczyna się jesienny semestr w college'u. W roku szkolnym dorabiała sobie w knajpce przed świętami i w większość weekendów. Z tego, co zarobiła, niewielką część przeznaczała na drobne wydatki, resztę zaś wpłacała na konto oszczędnościowe. Te pieniądze posłużą jej do opłacenia czesnego. W niedzielę, dzień po balu maturalnym Amy pracowała od południa do osiemnastej. W "Dive" było niewiarygodnie dużo klientów. Do czwartej po południu była kompletnie wypompowana. Przed piątą dziwiła się, że jeszcze trzyma się na nogach. W miarę jak zbliżał się koniec jej zmiany, co chwila popatrywała na zegarek, pragnąc by wskazówki przesuwały się coraz szybciej i szybciej. Zastanawiała się, czy ten nietypowy dla niej brak energii można wyjaśnić ciążą. Prawdopodobnie tak. Część jej sił przeniosła się na dziecko. Nawet w tak wczesnym okresie musiała odczuwać efekty swego stanu, nieprawdaż? Rozmyślanie o ciąży przygnębiło ją. Pogrążona w posępnej zadumie miała wrażenie, że czas płynie jeszcze wolniej niż dotychczas. Parę minut przed szóstą do "Dive" weszła Liz Duncan. Wyglądała olśniewająco. Miała na sobie obcisłe francuskie dżinsy i fiołkowo niebieski sweter, który wyglądał, jakby został udziergany wprost na jej ciele. Była efektowną blondynką o wspaniałej, przykuwającej oko figurze. Amy zauważyła, że kiedy Liz weszła do lokalu, wszyscy chłopcy natychmiast skierowali na nią wzrok. Liz była sama, właśnie rzuciła kolejnego faceta. W jej przypadku nie było to niczym dziwnym. Stale zmieniała chłopaków i z żadnym nie chodziła długo. Wymieniała ich równie często jak Amy pudełka z chusteczkami higienicznymi. Wczoraj wieczorem Liz była na balu z kolejnym znajomym "na jedną noc". Amy miała wrażenie, że wszyscy chłopcy Liz byli jej znajomymi "na jedną noc", nawet jeśli spotykała się z nimi przez miesiąc czy dwa. Liz nigdy nie pragnęła trwałego związku. W przeciwieństwie do innych dziewcząt myśl o wymianie obrączek i chodzeniu z jednym, stałym chłopakiem napawała ją odrazą. Lubiła odmianę, która zdawała się jej siłą napędową. Była złą dziewczyną, miała w liceum fatalną reputację, a niektóre z jej wyczynów przeszły wręcz do legendy. Liz bynajmniej nie przejmowała się tym, co o niej gadają. Amy wyjęła z automatu dwie schłodzone puszki piwa korzennego, gdy Liz podeszła do kontuaru i odezwała się: - Cześć, mała, co słychać? - Jestem skonana - wyznała Amy. - Niedługo kończysz? - Za pięć minut. - Jesteś potem zajęta? - Nie. Cieszę się, że wpadłaś. Muszę z tobą pogadać. - Brzmi tajemniczo. - To ważne - dodała Amy. - Mamy szansę na malinową colę na koszt firmy? - Jasne. Tam jest wolny stolik. Zajmij go, a ja przyjdę do ciebie, jak tylko skończę zmianę