Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

– Prawdę mówiąc, nie wydaje mi się, aby w ogóle potrzebował opiekunki. Świetnie sobie sam radzi, takie odnoszę wrażenie. – Istnieją pewne rzeczy, których nie jest w stanie zrobić sam – odparła panna Redd. – Na przykład czego? – chciał wiedzieć Martin. – Na razie poradził sobie ze wszystkim. Panna Redd uśmiechnęła się, lecz nic nie powiedziała. – Cóż, jeśli przybyła pani z lustra, to musi pani wiedzieć, gdzie jest teraz Emilio. – Tak – zgodziła się z nim panna Redd. – Musiałabym wiedzieć. Gdybym przybyła z lustra. Martin dopił wino i odstawił pusty kieliszek na biurko. – Jeśli nie z lustra, to jak się tu pani dostała? Wędrując nago po Franklin Avenue? Dziewczyna wciąż się uśmiechała. – Emilio jest zupełnie bezpieczny – oznajmiła. – To taki czarujący chłopczyk, nieprawdaż? Uroczy, choć raczej poważny. – Ostrzegałem już Boofulsa i ostrzegam też panią. Jeśli spadnie mu choć włos z głowy, zabiję was. Panna Redd skinęła głową. – Tak, naprawdę wierzę, że zrobiłby to pan – powiedziała głosem, który brzmiał zupełnie jak głos Grety Garbo. – Ale zupełnie nic by to panu nie dało. Ponieważ gdyby nas pan zabił, tym samym utraciłby pan możliwość sprowadzenia Emilia z powrotem na tę stronę lustra. Byłby tam uwięziony na zawsze, tak jak my z Boofulsem byliśmy tam uwięzieni. Ramone potrząsnął głową niczym pies, starający się wytrząsnąć osę z ucha. – Martin – powiedział. – Musimy opanować całą tę sytuację. Rozumiesz, ci ludzie włażą ci na głowę. I, Jezu, Martin, to nie są nawet prawdziwi ludzie! Panna Redd odwróciła się do niego i wyciągnęła rękę. – Proszę – rzekła zimno. – Proszę wziąć moją dłoń. Ramone zawahał się przez moment, potem jednak wyciągnął swoją. Panna Redd natychmiast ścisnęła ją mocno i wbiła paznokcie w jego przegub. Ramone krzyknął głośno: – Auu! Hej! To boli! – Ale panna Redd dalej wbijała w niego paznokcie, coraz głębiej. – Na miłość boską, jesteś prawdziwa! Prawdziwa! – Ramone uwolnił w końcu rękę i gniewnie obejrzał zadrapany przegub. – Co, u diabła, chcesz udowodnić? Jesteś gorsza niż kot! Boofuls wybuchnął śmiechem. – Od tej pory panna Redd będzie się mną zajmować. Panna Redd będzie mnie ubierać, karmić i zabierać do wytwórni. Zrobiłeś już swoje, Martin, i jestem ci za to wdzięczny. Ale nie masz już nic więcej do roboty. – A co z Błogosławionym rydwanem? – spytał Martin. – Przypuśćmy, że zażądają jakichś poprawek? – Panna Redd zajmie się poprawkami. Twoje zadanie jest skończone. – A Emilio? – wtrącił się ostro Ramone. – Kiedy go wreszcie wypuścisz? – Kiedy będę miał na to ochotę. – Posłuchaj tylko tego smarkacza – wykrzyknął Ramone – ma osiem lat, a gada, jakby był moim ojcem albo co. Słuchaj no, gówniarzu... – Ramone – powiedział ostrzegawczo Martin. – Przestań. Chwilowo Boofuls trzyma w ręku wszystkie atuty. Boofuls ukrył twarz w dłoniach. Cała trójka przyglądała mu się w milczeniu, wstrzymując oddech. Kiedy wreszcie ją odsłonił, na jego wargach widniał uśmiech. Jego śmiech zabrzmiał jak setka małych, dźwięcznych dzwoneczków. – Wszyscy wyglądacie na takich przerażonych! – wykrztusił. – Jesteście tacy okropnie, potwornie wystraszeni! Przez jedną szaloną minutę Martin zastanowił się, czy Boofuls nie robi z nich wszystkich durniów, czy naprawdę ma jakąkolwiek władzę nad Emiliem i czy zagłodzona panna Redd naprawdę pochodzi z drugiej strony lustra. Wtedy jednak Boofuls spojrzał na niego przelotnie i Martin ujrzał śmiertelny chłód jego oczu barwy płomienia spawarki i wiedział już, że fakt, iż to dziecko jest opętane przez Szatana, jest tak samo pewny jak to, że każdy człowiek ma za plecami swą własną śmierć. Boofuls podbiegł do Ramone i złapał go za rękaw. – Nie powinieneś się bać – powiedział. – Nie masz żadnego powodu do lęku, ani cienia powodu, dopóki będziesz pamiętał, ile czasu mnie nie było i czemu tu jestem, i to, że żaden człowiek, który kiedykolwiek zwrócił się przeciwko mnie, nie pożył wystarczająco długo, by móc się tym szczycić. Martin widział, jak w jego przyjacielu kipi gniew. Widział, jak zaciskają się jego pięści, jak nabrzmiewają żyły na szyi. „Nie, Ramone, na rany Chrystusa!”, błagał w duchu. Ramone spojrzał na niego. Jego oczy mówiły: „Do diabła z tym”, ale trzymał język na wodzy, uwolnił rękę z uchwytu chłopca, a nawet z wysiłkiem zdołał skrzywić usta w niezłej imitacji przyjaznego uśmiechu. – A teraz – oznajmił Boofuls – obiecałeś mi hamburgera, Martin. I musimy kupić pannie Redd coś do ubrania. Panna Redd lubi czarny kolor, prawda, panno Redd? Czarny, czarny, czarny! Czarne płaszcze, czarne spódnice, czarne jedwabne pończochy! Ramone podszedł do przyjaciela i położył mu dłoń na ramieniu. – Chyba odpuszczę sobie tego cholernego hamburgera, stary. Dasz sobie radę? – Jasne, nie ma sprawy. – Martin skinął głową w stronę Boofulsa i uśmiechnął się. – Wszystko będzie w najzupełniejszym porządku. – Big Maca, bez ogórka, dużą porcję frytek i do tego szarlotkę! – zarządził Boofuls. – Jasne – zgodził się Martin, jego głos zabrzmiał jednak bardzo słabo. Dostrzegł właśnie na podłodze małą plamkę krwi. Gęstej krwi tętniczej, wciąż jeszcze błyszczącej i wilgotnej. Najstraszniejszą rzeczą nie była jednak jej obecność, lecz to, że we własnym mieszkaniu, w samym środku dnia, nie miał odwagi spytać, skąd się tu wzięła. * * * Policja przybyła do Świętego Patryka o drugiej tego samego dnia, by zawiadomić ojca Quinlana, że ojciec Lucas nie żyje. – Znaleziono go w piwnicy, mniej więcej trzy godziny temu. Recepcjonista był tak naćpany, że nie pamiętał nawet, czy go tam wpuszczał. Jego ciało było zmasakrowane. Jakiś wariat, co do tego nie ma najmniejszej wątpliwości. Ale co właściwie robił pięćdziesięciopięcioletni ksiądz w „Boskim Hollywood” tak późno w nocy? Jakby sam napraszał się kłopotów. Ojciec Quinlan wpatrywał się w śniade oblicze siedzącego naprzeciwko policjanta. Zastanowił się przelotnie, jak to możliwe, by taki człowiek mógł przynosić podobnie tragiczne wieści. Wyglądał bardziej na komika niż policjanta. Miał obwisłe policzki, okrągły, wydatny nos i włosy, które zbiły się z tyłu głowy niczym papuzie pióra. – Czy wie pan, jak zginął? Policjant donośnie pociągnął nosem i potrząsnął głową. – W tej chwili oglądają go lekarze. Ale był cały poszarpany. Dlatego właśnie twierdzę, że to sprawka wariata. No i oczywiście cała ta piwnica jest pełna szczurów. One także nieźle go doprawiły, dołożyły swoje trzy grosze. Ojciec Quinlan przytaknął