Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

– Złapałaś jakiś brzydki zarazek? Przesunął dłonią po czole Amandy i poczuł pod palcami warstewkę potu pokrywającą jej pobladłą twarz. – Chyba zadzwonimy do doktora Telforda, żeby dał ci jakieś lekarstwo. Od razu poczujesz się lepiej. – Spojrzał znacząco na Kate, Zrozumiała, poszła zatelefonować. Został sam z córką. – Powiedz tatusiowi, co cię boli. Brzuszek? Amanda pokręciła wolno głową. – Całe ciałko? Przytaknęła. – Byłaś dziś w łazience? – Nie pamiętam. – A pamiętasz, co jadłaś na lunch? Nie odpowiedziała. – To samo, co inne dzieci? Skinęła głową. – Ale nie brałaś do buzi żadnych owoców rosnących na krzakach w ogrodzie, prawda, Księżniczko? Pokręciła powoli głową. – Dobrze. Poleź teraz spokojnie. Niedługo przyjedzie pan doktor i poczujesz się lepiej. – Sandy położył obok Amandy pluszowego misia i poprawił jej kołdrę. – Co o tym myślisz? – zagadnęła Kate, gdy zszedł na dół. Wzruszył ramionami. – To samo, co ty. Przypuszczam, że to tylko przeziębienie, co najwyżej grypa. Lepiej jednak zasięgnąć opinii specjalisty. Kate oparła głowę na jego piersi. Objął ją. – O Boże... Mam nadzieję, że to nic poważniejszego – szepnęła. – Może niepotrzebnie się martwimy – odparł Sandy, ale zaraz spojrzał na zegarek i zapytał: – Wiesz, kiedy może zjawić się lekarz? – W rejestracji powiedzieli mi, że za pół godziny. Musi jeszcze odwiedzić kilku pacjentów. W pokoju Amandy było zbyt mało miejsca, by mogły się tam pomieścić trzy dorosłe osoby, toteż po przybyciu lekarza Sandy został na dole. Podczas badania Kate trzymała córkę za rękę, aby dodać jej odwagi. Sandy czekał cierpliwie, patrząc przez okno na ogród. Nie mógł pozbyć się niepokoju, choć wiedział, że w dziewięciu przypadkach na dziesięć obawy rodziców okazują się bezpodstawne. Pewnie za chwilę doktor zejdzie na dół wraz z Kate, śmiejąc się i żartując, po czym będą go musieli przepraszać za zbędną fatygę. Uznał, że z powodu swojej pracy w szpitalu jest przewrażliwiony, bo wciąż styka się z poważnymi chorobami. Skrzywienie zawodowe. Zastanawiał się, czy podobnie jest z policjantami. Czy też wszędzie widzą przestępców? Usłyszał, że drzwi pokoju Amandy otwierają się, więc podszedł do schodów. Doktor Telford schodził pierwszy, za nim podążała Kate. Na ich twarzach nie było uśmiechów. Sandy znał George’a Telforda ze szpitala. Lekarze ogólni praktykujący w okolicy zajmowali się swoimi pacjentami również podczas ich pobytu w miejscowym szpitalu. – I co pan o tym sądzi? – zapytał Sandy. – Szczerze mówiąc, wcale mi się to nie podoba – odrzekł Telford z zatroskaną miną. – Uważam, że powinniśmy zabrać ją do szpitala i przeprowadzić badania. – A co pan podejrzewa? – Że jej nerki nie funkcjonują prawidłowo. Mogą się mylić, ale nie zaszkodzi zrobić kilka testów biochemicznych. – Chyba warto... – przyznał Sandy. Kate podeszła do niego i stanęła obok. Otoczył ją ramieniem. – Czy w ciągu ostatnich kilku dni nie skarżyła się, że ma problemy z drogami moczowymi? – dopytywał się jeszcze Telford. Sandy spojrzał na Kate. Pokręciła głową. – Nie! Była zdrowa jak ryba. – No cóż... Szczegółowe badania powinny rozwiać nasze wątpliwości. – Gdzie zostaną zrobione? – spytał Sandy. Telford zamyślił się. – Właśnie się zastanawiam, czy zabrać ją na noc do szpitala rejonowego, czy może od razu do Szpitala Chorób Dziecięcych w Glasgow. – Nie wygląda na to, żeby czuła się aż tak źle – odezwała się Kate z nadzieją, że w ten sposób wpłynie na decyzję lekarza i przeważy szalę na korzyść miejscowego szpitala. O wiele bardziej wolała mieć Amandę w pobliżu, niż wysyłać ją aż do Glasgow. – To prawda – przyznał Telford. – A zatem umieścimy ją u nas i wstępne testy wykonamy na miejscu. – Spojrzał na zegarek. – Będę musiał zadzwonić do dyżurnego technika w laboratorium. Pan dziś nie pracuje? – Nie, dzisiaj nie mam nocnego dyżuru – potwierdził Sandy. – Zostanę z nią na noc w szpitalu – zapowiedziała Kate. Wiedziała od Sandy’ego, że w takich okolicznościach rodzicom małych dzieci wolno nocować w pokoju gościnnym. – Dobry pomysł – zgodził się Telford. Było tuż po wpół do dziewiątej, gdy Kate zwróciła się do męża. – Pewnie umierasz z głodu. Nic nie jadłeś. Siedzieli w małej, bocznej sali na zewnątrz oddziału. Amanda była już pod opieką pielęgniarek. – Nie jestem głodny – odparł Sandy. – Ja też nie. Co o tym wszystkim myślisz? – zapytała z niepokojem. Nie musiał upewniać się, o co jej chodzi. – W ciągu ostatnią godziny chyba poczuła się gorzej – odpowiedział. – Może to tylko stres związany z przyjazdem do szpitala? – Może... – przyznał Sandy, ale nie zabrzmiało to przekonująco. – Jedź do domu – zaproponowała Kate. – Oboje nie jesteśmy tu potrzebni. Wystarczy, jeśli ja zostanę. Sandy skinął głową, ale sprawiał wrażenie, jakby słowa żony nie dotarły do niego. – Chyba wpadnę do pracowni. Zobaczę, jak Charlie radzi sobie z próbkami. Może poczekam na wyniki? Jeśli wszystko będzie w porządku, pojadę do domu. Zadzwonisz, gdyby coś się działo? – Oczywiście – zapewniła Kate. – I nie stój Charliemu nad głową. Pamiętaj, że jesteś stroną zainteresowaną. Sandy skinął głową. Pocałował żonę w czoło i wyszedł. Szpitalne laboratorium nie mieściło się w głównym gmachu, lecz w oddzielnym, małym budynku z cegły, ukrytym za rzędem drzew iglastych. Wiatr szarpał gałęziami, gdy Sandy opuścił ciepłą poczekalnię i podążał ścieżką do celu. Przez uginające się konary widział zapalone światła w oknach pracowni. Właśnie poczuł na twarzy lodowate krople deszczu, kiedy mógł się schronić w porośniętym bluszczem ganku. Drzwi wejściowe były zamknięte. Sięgnął do kieszeni po klucz i wtedy przypomniał sobie, że zostawił go w domu. Musiał nacisnąć nocny dzwonek. Po kilku chwilach w progu ukazał się niski, ciemnowłosy mężczyzna o wyglądzie intelektualisty. Miał na sobie biały fartuch laboratoryjny, a na nim drugi, plastikowy, w zielonym kolorze. W grubych okularach w ciemnej oprawie, jakby za dużych do jego okrągłej twarzy, przypominał starą, mądrą sowę. – Cześć, Charlie – rzucił na powitanie Sandy. Wszedł do środka i zamknął za sobą drzwi. Charlie Rimington uśmiechnął się. – Spodziewałem się ciebie od czasu, kiedy zobaczyłem nazwisko na etykietce dołączonej do próbek