Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
Jama z trupami — oto Starówka. Sekuła poszedł. Aleksandra, no cóż, baba, jak z nią gadać? Towarzysze ze sztabu zaharowani, innych nie znam. A co ja? Też człowiek. Cierpnę, kiedy pomyślę, że mnie tutaj zakatrupią. Nigdy nie bałem się. Nie widziałem, jak się umiera. Wydawało mi się to proste i zawsze jednakowe. Ale śmierć może być rozmaita. Tutaj jest straszna, na nic nieprzydatna. Teraz już myślę inaczej. Teraz myślę tak: A jeżeli wyżyję, „Smukły" po wojnie powie: „No co? pękłeś?" I powie jeszcze: „A ten i ten, i ten nie pękli. Inni wytrzymali, a ty?" — Teraz już myślę o życiu. Tylko o życiu myślę. — Dla nas w ogóle nie ma śmierci. Ja tak myślę, Stachu. Nie ma dla nas śmierci. Więc po co myśleć o rzeczach, któ rych nie ma. Stacho zamyślił się. Wysączył resztę dymu z drewnianej cygarniczki, wydmuchnął niedopałek i długo wdeptywał go w piach. — Mówisz i prawdziwie, i bałamutnie zarazem. Pew- 282 no, że zaczęło się nie za nas i skończy się nie za nas. I kiedy nas nie będzie, sprawa nasza będzie szła dalej. Ja wiem... Ale człowiek ma jedno życie i my, widzisz, jesteśmy jakby na progu. Jeszcze miesiąc, jeszcze tydzień, a może dzień i doczekamy się tego, czego nie doczekało się tylu przed nami. Nie będę kłamał. Boję się śmierci. Boję się — to nie znaczy, żebym się po dziurach chował, ale boję się. I dlatego nie o tym myślę, że przyjdzie zginąć, a o tym, że przyjdzie żyć. „Kasia" drgnęła, od Wisły powiało chłodem. — Zimno, kończy się sierpień. — Prawda — powiedziała ze zdziwieniem, Zdobył się na odwagę i otoczył ramieniem jej barki. — Tak będzie cieplej — mówił szybko, aby uprzedzić jej odmowny gest. Ponieważ przytuliła się, ciepłym gło sem dodał: — Posiedzimy jeszcze czy może musisz już iść? — Służbę zaczynam dopiero o drugiej. Jeszcze jest czas — odrzekła. O tej samej porze nocy następnej dowódca drużyny sztabowej AL — „Gustaw" — dyktował maszynistce meldunek, który łącznik miał przenieść kanałem na Żoliborz: Dnia 26 sierpnia bomba lotnicza zabiła majora „Ryszarda", kapitana „Felka"... porucznika „Nastka"... Na wielkiej wydmie gruzów, pozostałej z domu, w którym urodziła się Maria Curie-Skłodowska, płonęło ognisko. W jego świetle migały ostrza kilofów. Stacho otarł pot z twarzy rękawem koszuli i przypadł ciałem do cegieł. Nasłuchiwał chciwie. Żaden głos nie dochodził z wnętrza rumowiska. Stało się pewne, że sztab warszawski AL został zniweczony. 284 W cztery dni później oddziały powstańcze opuszczały Stare Miasto, przechodząc kanałami do śródmieścia. W ciągu dwu nocy i jednego dnia czarny otwór włazu u zbiegu ulic Wareckiej i Nowego Światu wypluwał mokre kłębowiska ludzi, których niepokoił i napawał jednocześnie otuchą spokój panujący tutaj. Dotykali jak relikwii suto rosnących liści dzikiego wina, przeplatającego żelazną kratę kawiarni artystów na rogu Wareckiej. Na puste, zapylone popiołem, zasypane rumowiskiem i żelazem ulice staromiejskie wychodzili ostrożnie ludzie z piwnic, uciekinierzy z Woli i mieszkańcy Starówki. Niespokojnie wypatrywali Niemców. Po południu pojawiły się pierwsze białe flagi, zwisające ze ślepych okien. Na ulicy Rybaki, w domu stojącym naprzeciw prochowni, kilku mężczyzn przybijało gwoździkami prześcieradło do kija. Komendant domu prosił Stacha, aby ten zawiadomił go o likwidacji placówki. Unikał patrzenia w oczy, ponieważ wstyd mu było mimo wszystko białej flagi. — Panowie „Czwartacy" rozumieją, są dzieci i kobiety, mamy chorych i rannych. Uciekinierzy chcieli już wywiesić, ale ja ich powstrzymałem. Chcieli mnie bić, lecz uspokoili się, kiedy powiedziałem, że jak Niemcy zobaczą flagę, mogą podejść, a panowie „Czwartacy" zaczniecie wówczas strzelać, oni pomyślą, że to był podstęp, i zemszczą się na nas. Przestali mnie wtedy szarpać... Stacho słuchał spokojnie, czytając w jego zapadłych oczach głęboką, wielką niepewność. Komendant nie powiedział tego, że ludzie krzyczeli: „Nie pozwolimy strzelać powstańcom! Dosyć... przecież uciekają" i że uspokoiły ich nie tyle jego słowa, co popołudniowy atak lotniczy na ulicę Rybaki. Ostatni nalot przewalił się nad ich głowami. Dzień pochylał się, zamglony dymem i kurzem, którego wyniosłe 285 zwoje niósł wiatr w górę Mostowej