Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

W końcu zdali sobie sprawę, że jest to tylko jeszcze jeden dziwaczny skutek ich pracy dla Loretty deLaravy, lecz płacono im tak dobrze, że mogli się tym nie przejmować. Pieniądze. Sullivan zerknął na wskaźnik paliwa, zastanawiając się, czy zdoła kiedykolwiek odebrać swoją ostatnią wypłatę z elektrowni. Zapewne nie, jeśli Sukie miała rację co do tego, że deLarava ich ściga. Czy dostanie jeszcze kiedykolwiek robotę elektryka? Zapewne nie, jeśli deLarava nadal pracuje w branży filmowej. Wspaniale. Będziesz się tym martwił później, powiedział sobie, kiedy już pojedziesz do Hollywood i odzyskasz maskę - jeśli wciąż jest w tym dziwnym garażu, jeśli ktoś nie zniwelował tamtego wzgó- rza i nie wybudował tam osiedla luksusowych willi. Nie spuszczając wzroku z drogi, namacał kasetę w schowku przy dźwigni biegów i wsunął ją do magnetofonu; kiedy radosne pierwsze dźwięki przeboju "Down Under" australijskiej grupy Men At Work popłynęły z głośników, próbował poczuć się pewnie i buńczucznie. Jestem nieustraszonym podróżnikiem, pomyślał, samowystarczalnym nomadą; zawsze w drodze, nie boję się kon- frontacji ani z pękniętą uszczelką, ani z uzbrojonym w nóż pija- kiem w przydrożnym barze; zawsze wpatruję się w horyzont spod przymrużonych,powiek niczym kowboj z reklam Marlboro. Zadrżał jednak i obiema rękami ścisnął kierownicę. Cały kawał drogi do Hollywood? Olej w furgonetce nie był zmieniany od ponad sześciu tysięcy kilometrów, a klocki hamulcowe miał niemiłosiernie starte. Sukie często, i chyba bezwiednie, wymyślała nonsensowne słowa do różnych piosenek, i kiedy teraz Sullivan usłyszał melodię starego przeboju "Beverly Hillbillies", zanucił ułożony naprędce tekst: Siostra rzekła: "Peter, nogi bierz za pas. Już Kalifornia czeka na cię, jedź", Więc on grata rozpędził, aż znalazł się w La Paź. W noc swoich szesnastych urodzin pożyczył samochód ojczyma i jeździł na złamanie karku po pustym o tej porze parkingu przed wielkim centrum handlowym, potem ochroniarze gonili go przez wiele kilometrów w swoim wozie z oznakowaniami udającymi policyjne, i grozili wściekli, że oskarżą go o wszelkie możliwe zbrodnie; nic z tego nie wynikło, a jedyny zarzut, jaki do dzisiaj pamiętał, brzmiał: "Przekroczenie granicy miasta w celu uniknięcia zatrzymania". I oto jechał teraz, dwadzieścia cztery lata później, ze skronia-mi przyprószonymi siwizną, zastanawiając się nadaremnie, czy tym razem nawet ucieczka poza granice stanu pomoże mu ujść przed kłopotami. We wstecznym lusterku ujrzał błysk. Zaraz po grzmocie, który tym razem przetoczył się po pustyni, lunęła ulewa. Włączył wycieraczki. Naprawdę nazywała się Elizabeth, ale przezwisko, które sama sobie nadała, pochodziło z piosenki Bobby Darina "Mackie Majcher" - w tekście wspomina się pokrótce o kobiecie imieniem Tandetna Sukie. Łzy napłynęły mu do oczu i zapłakał, gwałtownie i żałośnie, nad utraconą siostrą bliź-niaczką. Pod wpływem wypitego alkoholu miał ochotę naciskać pedał gazu - wu pe, koleś - i rozbijać płaską maską furgonetki nawał pustynnego powietrza; potem jednak zdał sobie sprawę, że po deszczu droga zrobi się śliska, i pozwolił wskazówce prędkościomierza opaść do siedemdziesięciu kilometrów na godzinę. W końcu nie było powodu do pośpiechu. DeLarava na pewno zechce wykonać swoją robotę w Halloween, a do święta jeszcze pięć dni. Rozdział 4 Bardzo łatwo powiedzieć: "Wypij mnie", ale roztropna mała Alicja wcale nie miała zamiaru robić tego w pośpiechu. - Nie, najpierw się przyjrzę - powiedziała - i sprawdzę, czy nie zaznaczono na niej "trucizna"... Lewis Carroll, "Przygody Alicji w krainie czarów" Lumpy i Daryl nie znaleźli woreczka z ćwierćdolarówkami w bocznej kieszonce plecaka Kootiego, toteż w całonocnym sklepie na Fairfax mógł kupić sobie ciemne okulary, żeby zakryć opuchnięte oko. Pozostało mu nieco ponad sześć dolarów. Teraz siedział na ławeczce na przystanku autobusowym, bo nie miał już siły iść. Może to nieważne - może wszystkie ławeczki w całym mieście wyglądają tak samo. Albo, co gorsza, wydają się normalne normalnym ludziom, tylko on właśnie takie widzi. Ławka była czarna, z dużą białą trupią czaszką ze skrzyżowa- nymi piszczelami i napisem PALENIE PAPIEROSÓW TO ŚMIERĆ. W sklepie widział papierosy marki Śmierć. Opakowa- nie było czarne, z takim samym wizerunkiem trupiej czaszki i piszczeli. Czy rzeczywiście może istnieć taka marka? Co może być w środku? Małe odcinki kości palców, pomyślał, poplamione na jednym końcu krwią dla oznaczenia filtra. Trząsł się w swojej grubej flanelowej koszuli. Na słońcu było ciepło, ale w cieniu panował jeszcze chłód i bez trudu wciskał się pod ubranie. Może kiedy słońce wzniesie się ponad dachy budynków przy ulicy ta dziwna noc wreszcie się skończy i na ławeczce wymalowana będzie jakaś normalna reklama