Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

I kiedy zagłębił się pomiędzy płoty z patycza prowadzące ku znajomemu domostwu z drewnianych bali, postawionemu na okazałej podmurówce z cegły, to miejscowy pies również się nie odezwał, nawet nie zadzwonił łańcuchem, ale przez niestarannie osłonięte jedno z okien przeglądało tam światło, więc dom był wciąż zamieszkany. Potem, kiedy znalazł się wewnątrz obejścia, a światło w środku nagle zgasło i się domyślił, że został zauważony i jest obserwowany, to uwiązywał konia u wrót stodoły, starając się nie zrobić jednego zbytecznego, zbyt szybkiego ruchu, żeby nie dać poznać, że czymkolwiek ludziom tu mieszkającym może zagrażać, następnie zaś zbliżał się ku domowi, wykorzystując cień stodoły, obory i stajni, stojących w jednym rzędzie, tak, że dopiero tuż przed drzwiami domu ogarnęło go na nowo pełne półksiężycowe światło, lecz w tejże samej chwili światło z wewnątrz powróciło w szczeliny okna, drzwi natomiast, zanim jeszcze w nie zastukał, szarpnięte, cofnęły się szybko. „Sława Bohu" posłyszał wypowiedziane prawie szeptem przez tego niestarego, lecz już dość staro wyglądającego człowieka, który stał mu naprzeciw w rozjaśnionym prostokącie sionki, a którego dobrze znał i pamiętał, że jest Ukraińcem ożenionym z Polką, więc mu odpowiedział: „Sława" i postąpił krok do przodu, tamten jednak nie puszczał i znowu odezwał się szeptem: „Lepiej, żeby pan tu się nie zatrzymywał, panie Czerestwienski. Proszu", już po polsku, a kiedy on się Zapis zbrodni 123 nie cofnął i tamten zrozumiał, że cofnąć się nie ma wcale zamiaru, wciąż tym samym szeptem do tego, co powiedział przedtem, dodał szybko: „We wsi nasi par- tyzanczi, a moi chłopczi też wczoraj wrócili na noc z lasu", lecz on milcząco wyciągnął ku szepczącemu dłoń i dotknąwszy wyprostowanymi sztywno palcami jego piersi, lekko nacisnął, a wtedy ten z ociąganiem zrobił wreszcie krok do tyłu, na co on zapewnił łagodnie, jednocześnie zdziwiony, że mówi aż tak wiele: „Jedynie do świtu. Zresztą przenocuję w stodole. Koń zmordowany bardzo. Ja także. Nikt mnie nie widział po drodze. Jedynie do świtu. Do wczesnego świtu. I przepadam stąd na zawsze". Tylko że gdy wszedł do tej ich dobrze oświetlonej karbidówką kuchennej izby, wiedziony już tam zresztą przez gospodarza, i ich obu zobaczył, tych jego synów, zrozumiał od razu zarówno powstrzymujący co dopiero gest tamtego w drzwiach, jak i to, co znaczy powiedziane półszeptem, że „chłopczi powrócili z lasu". Bo chociaż oni stali po przeciwnej stronie kuchni, obok pieca, to obaj tak, jakby gotując się do skoku przez całą jej szerokość, ażeby przeciąć mu drogę albo nawet na powrót wypchnąć na dwór, przegnać stąd, a wzrok ich krzyczał dokładnie to właśnie. I choć nie miał pewności, czy to tylko lęk przed jego obecnością, kiedy -jak wcześniej powiedział ich ojciec - „we wsi nasi partyzan-czi", czy nadto coś innego jeszcze, powtórzył jednak głośno, co oznajmił gospodarzowi już raz, wstępując do sionki: „Jedynie do świtu. Przenocuję w stodole. I przepadam", a potem - nie spuszczając tych młodych z oczu - że napiłby się czegoś ciepłego, że zapłaci i po 124_________Włodzimierz Odojewski___________ „J chwili, kiedy uczynił trzy albo cztery kroki i bokiem (wciąż nie spuszczając ich z oczu) zbliżył się do stołu, że za nocleg zapłaci też, dodał, to gospodarz spiesznie, że kto by tam brał od niego pieniądze, że przecież u nich nie pierwszy on raz, i stanąwszy między nim a synami, dopiero wtedy prędko zawołał w głąb kuchni: „Podgrzej Oksanoczka bigosu. I chleba nakroj dla pana". Więc w tejże samej chwili ją tam w głębi obok drzwi do sąsiedniej izby też dostrzegł