Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Tak czy inaczej, jest twój, a cała papierkowa robota... - Znowu się uśmiechnął. - Nie ma znaczenia. Wszystko jest gotowe albo prawie gotowe. Ludzie ładują teraz na pokład dodatkowe zapasy, ale słyszałem, że to statek przeznaczony do ucieczki, nie do walki, i jeśli rozkażę zaokrętować piechotę morską, wzbudzę podejrzenia. Aktualny kapitan dostał urlop i z pewnością kisi ogóra w jakimś zamtuzie. Rozmawiałem z komendantem portu. Wie, że ty będziesz kapitanem, ale twoi pasażerowie to tylko anonimowa szlachta i na tym koniec. - Szlachta? A więc będzie ich więcej? - zainteresował się Hawkwood. - Nie jestem jeszcze pewien. Właśnie wybieram się sprawdzić. Zaprowadź Isollę na ten okręt. I... opiekuj się nią, Richardzie. Jest nie tylko królową, ale również wspaniałą kobietą. - Wiem o tym. Posłuchaj, Golophinie, jeszcze ci nie podziękowałem... - Mniejsza z tym. Potrzebuję cię, tak samo jak ty mnie. A teraz muszę już iść. - Czarodziej uścisnął jego ramię. - Jeszcze się zobaczymy, kapitanie. Możesz być tego pewien. Golophin oddalił się korytarzem. Miał ruchy dużo młodszego mężczyzny, choć wyglądał jak człowiek, który nic nie jadł od miesięcy. * * * Zaczęło się gorączkowe pakowanie. Hawkwooda zaciągnęła do tej roboty Brienne - mała, ciemnowłosa służka Isolli. Astarańska dziewczyna towarzyszyła królowej od dzieciństwa. Isolla milczała. Twarz miała zupełnie białą. Nadal sądziła, że gniew Golophina był autentyczny. Potem ich trójka pośpiesznie opuściła pałac podziemną drogą. Potykali się w blasku pochodni, obciążeni torbami i nawet małym kufrem. Admiralską Wieżę dzieliło od pałacu z górą półtorej mili. Przez jedną trzecią drogi schodzili po stromych, ociekających wodą schodach. Królowa szła pierwsza, trzymając w ręku skwierczącą pochodnię. Hawkwood i Brienne podążali za nią. Dźwigane przez nich ciężary nie pozwalały im widzieć własnych nóg. W pewnej chwili Hawkwood nadepnął na miękkiego, wijącego się szczura i potknął się. Mocna ręka Isolli natychmiast złapała go za łokieć, pomagając mu odzyskać równowagę. Twarz królowej ukrywał kaptur płaszcza, ale Isolla dorównywała wzrostem mężczyźnie i potrafiła sobie poradzić z dźwiganym brzemieniem. Hawkwood podziwiał jej szybki, pewny krok, a także szczupłe palce ściskające pochodnię. Czuł bijącą od niej woń perfum. Pachniała lawendą jak pogórze Hebrosu latem. W końcu dotarli do drzwi. Isolla otworzyła je i wszyscy troje wyszli na dwór u podstawy wieży. Otoczył ich portowy zgiełk oraz wrzaski mew. Powietrze przesycały morskie zapachy gnijących ryb, smoły, drewna i soli. Blask słońca raził ich w oczy po podziemnej podróży. Ten spektakl oślepił ich i przez chwilę stali bez ruchu, mrugając. Hawkwood otrząsnął się pierwszy i poprowadził kobiety na żaglowiec, który cumował przy nabrzeżu razem z wieloma innymi. * * * Zając Morski był szebeką o łacińskim ożaglowaniu. Jego wyporność wynosiła około trzystu ton. Był szybkim okrętem kurierskim, a jego załoga składała się z sześćdziesięciu ludzi. Wyposażono go w trzy maszty, umożliwiające zmianę osprzętu z łacińskiego na rejowy, w zależności od pogody. Miał ostry dziób, wąską stępkę i duży kosz rufowy, lecz mimo to był wystarczająco szeroki, by zachować stabilność podczas złej pogody. Obły pokład sprawiał, że nawet jeśli woda przelewała się przez burty, natychmiast spływała przez szpigaty. Nad pokładami umieszczono gretingi biegnące od linii środkowej aż po relingi. Dzięki temu marynarze byli osłonięci. Jak powiedział Golophin, był to okręt zbudowany z myślą o szybkości, nie o walce, i choć miał na rufie dwa dwunastofuntowe działa, z obu burt umieszczono tylko po sześć lekkich działek, przydatnych raczej do powstrzymywania abordażu niż do prawdziwej bitwy morskiej. Hawkwooda przywitano nieprzyjaznymi spojrzeniami, ale gdy tylko damy sprowadzono na dół, zaczął wykrzykiwać rozkazy, udowadniając, że zna się na swej robocie. Pierwszy oficer, Merduk imieniem Arhuz, był niskim, krępym mężczyzną o ciemnej jak u foki skórze. Przed trzydziestu laty pływał z Juliusem Albakiem i jak wszyscy marynarze słyszał o Richardzie Hawkwoodzie i o jego wielkiej wyprawie, tak jak pamięta się poznane w dzieciństwie wierszyki. Gdy tylko załoga dowiedziała się, kim jest nowy kapitan, wszyscy zabrali się z pasją do roboty. Nie co dzień zdarza się okazja pływania pod rozkazami żywej legendy. Trzeba było wnieść na pokład całe mnóstwo zapasów