Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Pokrótce zreferuję panu fakty. Na weekend przyjechali do mnie z wizytą admirał z żoną i synem oraz pani Conrad, dobrze znana w londyńskim towarzystwie. Kobiety wcześnie udały się spać, około dziesiątej. Admirał Weardale również. Sir Harry przyjechał tu w celu przedyskutowania ze mną konstrukcji nowego typu okrętu podwodnego. Poprosiłem zatem mojego sekretarza, pana Fitzroya, aby wyjął projekty z sejfu w rogu oraz przygotował inne dokumenty dotyczące tego tematu. Czekając, aż wszystko będzie gotowe, admirał i ja przechadzaliśmy się po tarasie. paląc cygara i ciesząc się ciepłym czerwcowym wieczorem. Skończyliśmy cygara i postanowiliśmy zabrać się do roboty. Kiedy zawracaliśmy wydawało mi się, że tam, na końcu tarasu, widzę jakiś cień, wychodzący z domu i znikający w ciemnościach. Nie zwróciłem na to uwagi, ponieważ wiedziałem, że w gabinecie jest Fitzroy, i nie przyszło mi do głowy, że coś może być nie w porządku. Naturalnie, to moja wina. No cóż. Gdy wchodziliśmy do gabinetu z tarasu, Fitzroy akurat wchodził tam drzwiami prowadzącymi z hallu. - Wyjąłeś wszystko, czego będziemy potrzebować. Fitzroy? - spytałem. - Tak myślę, milordzie. Dokumenty są na biurku - odparł i życzył nam dobrej nocy. - Jeszcze chwileczkę - powiedziałem, podchodząc do biurka. - Może będziemy jeszcze czegoś potrzebowali. Szybko przerzuciłem dokumenty. - Zapomniał pan o najważniejszym, panie Fitzroy. O projektach okrętu. - Są na samym wierzchu, milordzie. - Nie ma ich - odparłem, przeglądając kartki. - Położyłem je tam przed minutą! - Ale teraz ich nie ma. Fitzroy podszedł, zdziwiony. Wydawało się to nieprawdopodobne. Przekartkowaliśmy wszystko, co leżało na biurku, przeszukaliśmy sejf, w końcu zrozumieliśmy, że dokumenty zniknęły, i to w ciągu zaledwie trzech minut, kiedy sekretarza nie było w pokoju. - Dlaczego wyszedł z pokoju? - zainteresował się Poirot. - O to samo go pytałem! - wykrzyknął sir Harry. - Okazuje się - odparł lord Alloway - że kiedy skończył układać dokumenty na biurku, usłyszał kobiecy krzyk. Wybiegł do hallu. Na schodach stała pokojówka pani Conrad, blada i wystraszona, twierdząc, że zobaczyła ducha: wysoką postać w bieli, poruszającą się bezszelestnie. Fitzroy wyśmiał ją i w grzeczny sposób dał dziewczynie do zrozumienia, że mówi bzdury. Po czym wrócił do gabinetu, akurat kiedy my wchodziliśmy tam od ogrodu. - Wszystko wydaje się jasne - powiedział Poirot w zamyśleniu - z wyjątkiem jednej kwestii. Czy pokojówka jest wspólniczką? Czy krzyczała, ponieważ uzgodniła tak z kimś czającym się na zewnątrz, czy też złodziej czekał w ukryciu na sposobność? Podejrzewam, że pan widział mężczyznę, nie kobietę, prawda? - Powiadam panu, panie Poirot, że to był tylko cień. Prychnięcie, jakie wydał z siebie admirał, nie dawało się zignorować. - Jak sądzę, pan admirał ma coś do powiedzenia - zauważył Poirot z lekkim uśmiechem. - Pan też widział ten cień, sir Harry? - Nie widziałem. I Alloway też nie widział. Pewnie i zauważył kołyszącą się gałąź drzewa, a potem, kiedy odkryliśmy kradzież, pochopnie wyciągnął wniosek, że widział kogoś na tarasie. To wszystko jest wina wyobraźni. - Zazwyczaj nie przypisuje mi się wybujałej wyobraźni - odrzekł lord Alloway, uśmiechając się pod nosem. - Bzdura, wszyscy mamy wyobraźnię. Sami się doprowadzamy do tego i wierzymy, że widzieliśmy więcej niż w rzeczywistości. Mam za sobą lata doświadczenia na morzu i jestem gotów założyć się, że widzę lepiej niż jakikolwiek szczur lądowy. Patrzyłem na taras i gdyby było coś do zobaczenia, tobym zobaczył. Admirał był najwyraźniej podniecony. Poirot wstał i szybko podszedł do drzwi prowadzących do ogrodu. - Można? - zapytał. - Jeżeli to możliwe, powinniśmy rozstrzygnąć ten problem. Wyszedł na taras, a my za nim. Z kieszeni wyjął latarkę i w jej świetle oglądał trawę wokół tarasu. - Gdzie pan widział ten cień, milordzie? - spytał. - Powiedziałbym, że mniej więcej naprzeciw drzwi. Jeszcze kilka minut zajęły Poirotowi dokładne oględziny tarasu w świetle latarki, po czym zgasił ją i wyprostował się. - Sir Harry ma rację, a pan się mylił, milordzie - rzekł cicho