Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.
– Wygląda jak drabina da nieba – zauważyła Joasia. 91 – Może by podlecieć aż do tych skał na górze? – Bo ja ci wiem. Tak się zdaje, ale to chyba musi być zdrowy kawałek. – To po śniadaniu. – Ile do tego śniadania? – Niecała godzina. – A, to powłóczmy się jeszcze. Rzucały szyszkami, skakały przez kamienie, na jakiejś nasłonecznionej, więc suchej już polance Krystyna usiłowała udowodnić Joasi, że umie stanąć na głowie, ale coś nie bardzo jej się udawało. Więc uznała, że czas wracać na śniadanie. – No, to biegiem. Jadalnia wyglądała zgoła nieciekawie: wielka, ale ciemna, zastawiona niewygodnymi, ogrodowymi meblami na żelaznych nogach. Mogła pomieścić ze sześćdziesiąt osób, więc kilkanaście dziewcząt po trochu gubiło się wśród pustych krzeseł i stołów. Nic dziwnego, że jadły szybko, żeby jak najprędzej stąd wylecieć. Zatrzymała je jednak kierowniczka: – Proszę się nie rozchodzić, mam wam parę słów do powiedzenia. Wyjaśniła, że dzieci z zagranicy przyjadą dopiero za dwa tygodnie, że wobec tego regulamin ma charakter tymczasowy. Ona uważa, że dziewczynki, jako najlepsze uczennice, nie potrzebują stałego nadzoru, prosi tylko, żeby na posiłki przychodzić punktualnie i nie hałasować po godzinie dwudziestej pierwszej. Na wycieczki i dalsze spacery należy wychodzić raczej w towarzystwie wychowawczyń, które najpewniej przyjadą w ciągu dnia. Życzy wszystkim miłego wypoczynku. Sprzęt sportowy jest do dyspozycji w kancelarii. – Zupełnie rozsądna kobieta – skomentowała spicz kierowniczki Krystyna. – Jeżeli ona mówi, że na wycieczki „raczej” pod opieką, to znaczy, że można, chociaż nie trzeba. Więc możemy zaraz iść na tę Szrenicę. Poszły znaną już drogą do przecinki. Ścieżka była zresztą bardziej stroma, niż się na oko wydawało, ale cóż to wreszcie dla nich. Miały dosyć siły, żeby jeszcze śpiewać. Miny im zrzedły dopiero, gdy przecinka się skończyła i okazało się, że do szczytu jeszcze dobry kawał drogi przez zagmatwany, kłujący gąszcz kosodrzewiny. – Cholera jasna, jak przeleźć przez to parszystwo? – zaklęła Joasia. – Po co zaraz przeklinasz? – skarciła ją Wanda. – A tak, z radości życia... – Czy to nie jest zbyt prymitywny sposób wyrażania radości życia? – Może masz rację. Ale wreszcie, dlaczego się krępować. Joasi przyszła w sukurs Krystyna: – Czego się, psiakrew, gapicie? Jazda prosto na górę! – O, i druga się wyraża! – Wanda obstawała przy swoim. – Oj, nie bądź starą ciotką – wzruszyła ramionami Krystyna. Zaczęło się przedzieranie przez kosodrzewinę. Coś niesamowitego! Krzewy nie rosły na równym gruncie, tylko wymyślnie oplatały skały, kryjąc zdradzieckie dziury i rozpadliny. Człowiek nie wiedział, czy za następnym krokiem znajdzie się na skale, pod skałą i czy się w ogóle znajdzie. Wanda po jakimś radosnym „hop” przepadła tak gruntownie, że dopiero zduszone: „Dajcie mi rękę, szlag by was trafił!” – naprowadziło koleżanki na jej ślad. Leżała na mokrym mchu, zaplątana jedną nogą w gałęzie, u podnóża stromego głazu. Krystyna i Joasia zabrały się do akcji ratowniczej, ale przedtem Krystyna nie odmówiła sobie przyjemności okazania niesmaku, że koleżanka też się „wyraża”. – Nie gadaj tyle, tylko wyciągnij mnie z tej cholernej dziury! – „Cholernej”! Fe, jak tak można?! – Nie możesz tej nogi jakoś odczepić? Te chaszcze tak ją przyskrzyniły, że jak się ruszę, to mi skórę zdzierają. Noga tkwiła jak w sidłach między sporymi gałęziami. Joasia spuściła się na dół i spróbowała je rozchylić. Nie bardzo się dało. 92 – Ty łajzo sakramencka – przemawiała czule do gałęzi. – Ja ci pokażę. – Au, kurczę blade, uważaj! – wrzasnęła Wanda, ale już była wolna. Krystyna podała im z góry rękę i można było kontynuować wyprawę. Skoro okazało się, że Wanda też się załamała i ujawniła biegłość w używaniu nieparlamentarnego słownictwa, przy każdej okazji wręcz licytowały się w co wymyślniejszych wyrażonkach. Prym tu wiodła Joasia. Kiedy jednak określiła jakiś szczególnie niewygodny kamień jako „chrzanione bydlę”, nawet Krystyna uznała, że to jednak coś nie tak. – Zdaje się, że będziemy wzbogacać język tych zagraniczniczek w zupełnie niepożądanym kierunku – zauważyła. – Pierona, masz rację. Trzeba się hamować – zgodziła się Joasia. – Hamujesz się, a klniesz. – Będę uważać. Znowu kilkanaście metrów kosodrzewiny i okazało się, że dobre chęci nie wystarczą na opanowanie języka. – Wiecie, musimy chyba wymyśleć jakieś kary za przeklinanie, bo nam to za bardzo wejdzie w krew – wysunęła projekt Wanda. – Po dziesięć złotych za każdą cholerę – uzupełniła propozycję Basia. – Zbankrutujemy – protestowała Krystyna. – I zresztą, co zrobić potem z forsą? Na chleb św. Antoniego dać? – Wiecie, wyczytałam w jakiejś powieści taki sposób wykupywania fantów: za każdy fant jedna szczera odpowiedź na pytanie. Może więc właśnie taka kara – wymyśliła topór na własną głowę Joasia. – Dobra, to może być nawet interesujące skwapliwie podchwyciła Krystyna. – Wieczorem, po zgaszeniu świateł, spowiedź powszechna. – Tylko od razu zaznaczam, że liczą się tylko popularne przekleństwa. Na przykład „łajza parszywa” uchodzi – zastrzegła się Joasia. – Nie, nie uchodzi – ucięła Wanda. – Jak wersal, to wersal. Z tym wersalem było jednak dość ciężko. Basia, z nich wszystkich najbardziej powściągliwa, tylko liczyła: – Krystyna, to już pięć! Wanda, cztery. Prowadzenie w dalszym ciągu ma Joanna. Coś mi się zdaje, że nie starczy nam konceptu na wymyślanie pytań. – Nie bój się, ciebie w każdym razie przewrócimy na drugą stronę – odpowiedziała zjadliwie Krystyna