Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

Cześć... - Idź do sąsiedniego biura i prześpij się - powiedział Tweed do Moniki. - Chyba tak zrobię. Mówisz tak, jakbyś spodziewał się burzy. - Sztormu. Dziesięć w skali Beauforta. Tweed spał dwie godziny. Przebudził się, zaalarmowany, słysząc, jak otwierają się drzwi biura. Wsunął rękę pod poduszkę i złapał pistolet Walther 7,65 mm. Ten środek ostrożności świadczył, jak poważnie ocenia sytuację. Rzadko kiedy trzymał broń przy sobie. Zapaliło się światło. Tweed, leżąc na boku, wycelował w drzwi. W wejściu stanął przestraszony Howard, dyrektor SIS. Tweed westchnął, schował pistolet pod poduszkę i założył szlafrok. - Przepraszam, że cię obudziłem - burknął Howard. - George powiedział mi, że nadal tu jesteś. - Jak widzisz, jestem. - Tweed zerknął na zegarek. - Spałem dwie godziny. I tyle musi wystarczyć. Co tu robisz, skradając się jak włamywacz? Słyszałem, że dopiero co wróciłeś z urlopu. Usiadł za biurkiem, a dyrektor, potężny mężczyzna po pięćdziesiątce, opadł na największy fotel i, co było u niego normalne, zarzucił nogę na oparcie. Miał metr osiemdziesiąt wzrostu, pulchną, gładko ogoloną różową twarz i ślady siwizny w schludnie uczesanych włosach. Był nieskazitelnie odziany w granatowy garnitur Chestera Barrie od Harrodsa, śnieżnobiałą koszulę i krawat Hermesa. - Trudno nazwać to urlopem. Właśnie przyleciałem z Waszyngtonu. Przespałem się w drodze z lotniska do hotelu. Zjadłem wczesne śniadanie, potem przyjechałem prosto tutaj. - Co się dzieje w Waszyngtonie? Po co tam pojechałeś? Tweed nalał wody z karafki do szklanki zostawionej mu przez Monikę. Howard potarł czoło, co było nieomylnym znakiem, że coś go trapi. - Pojechałem tam na zaproszenie szacownego Jeffersona Morgensterna, tylko po to, aby na miejscu usłyszeć, że nagle musiał dokądś wyskoczyć. Zostawił parę wysoko postawionych osób ze swojego personelu, żeby się mną zajęli. Pijałem i jadałem w najlepszych lokalach. Każdy, kogo spotkałem, nadskakiwał mi tak, jakbym był najważniejszym człowiekiem na świecie. Bardzo dziwne. Czegoś chcieli, ale ani razu nie wspomnieli, czego. Pod ich umizgami wykryłem napięcie. Coś w trawie piszczy. Tweed był zaskoczony. Howard często nie łapał, co się dzieje, ale czasami miewał przebłyski. Tweed napił się wody i zaczął: - Trawa, w której coś piszczy, rośnie tutaj. Mam ci mnóstwo do powiedzenia... Tweed nieczęsto mówił Howardowi wszystko, co było mu wiadome. Teraz to zrobił. Jeśli nie przeżyję, pomyślał, ktoś musi być dobrze zorientowany w sytuacji. Dyrektor wysłuchał go z wielką uwagą. Nawet zdjął nogę z poręczy fotela i pochylił się w stronę rozmówcy. - Teraz jesteś na bieżąco - skonkludował Tweed. - Nie powiedzieli ci nic w Waszyngtonie? - Stale mówili o wadze specjalnych stosunków między Wielką Brytanią a Ameryką. Za każdym razem prosiłem, żeby wyrażali się konkretniej, a wówczas zmieniali temat. - Interesujące. Co jeszcze? - Pytali też, czy wiem, gdzie może być Cord Dillon. Powiedzieli mi, że został zwolniony za sprzeniewierzenie funduszy. - Bzdura. - Też tak pomyślałem. Nie powiedziałbym, że tu był, nawet gdybym wiedział. Mówiłeś, że przeniosłeś cały kluczowy personel do Bunkra. Teraz rozumiem, po co utworzyłeś tę bazę. - Nie cały, ale dość, by nasza rezerwowa kwatera operacyjna działała efektywnie. - Jaki jest ten Ed Osborne, z którym jadłeś lunch? - Amerykanie jemu podobnych określają mianem twardzieli. - Nie podoba mi się ten facet. Dziękuję, Tweed, za szczerość. Pewnie chcesz wziąć prysznic i ubrać się. - Jasne. Jeszcze jedno. Zajrzałem na Downing Street, żeby obejrzeć sobie nowego premiera. Szczęśliwym trafem poznałem go, kiedy był ministrem gabinetu. Kieruje obecną sytuacją bardzo delikatnie. - To nie był twój pomysł? - zapytał Howard. - Wysunąłem parę sugestii. Jak się wydaje, Morgensternowi ogromnie zależy na spotkaniu. Premier wybronił się mówiąc, że w chwili obecnej zmaga się z nowymi obowiązkami. - Interesujące, jak powiedziałeś przed minutą. Myślę, że na razie zostawię to tobie. Gdybym mógł w czymś pomóc, wiesz, gdzie mnie szukać. I uważaj. Tweed nie ukrywał zaskoczenia. Howard nigdy nie palił się do współpracy. Kiedy wrócił do biura, Monika już siedziała za biurkiem. Rozmawiała przez telefon. Odłożyła słuchawkę i popatrzyła na niego. - Mogłabym teraz złapać Rene Lasallea w Paryżu. O ile pamięć mnie nie myli, lubi wcześnie przychodzić do pracy. - Spróbuj... - Rene, stary łobuzie, jak leci? - Życie, Tweed, to istne piekło. Miałem zamiar do ciebie zadzwonić. Co masz na głowie? - zapytał Francuz w bezbłędnym angielskim