Ostatecznie dla należycie zorganizowanego umysłu śmierć to tylko początek nowej wielkiej przygody.

 

- Czy Random jest w palacu? - Tak. - Wolny czy w zamknieciu? - Wolny, mniej wiecej. Bedzie z nim paru strazników. Eryk ciagle mu nie ufa... to znaczy nie ufal. Obejrzalem sie. - Ganelon! - zawolalem. - Rób, co Gerard ci powie. Posle cie na dól - skinalem glowa. - Przypilnuj, zeby ludzie wykonywali rozkazy Benedykta. Ja musze sie teraz dostac do Amberu. - Dobrze! - odkrzyknal. Gerard ruszyl ku niemu, a ja, jeszcze raz wyjalem Atuty. Znalazlem Randoma i skoncentrowalem sie. W tej samej chwili zaczal padac deszcz. Kontakt nastapil niemal natychmiast. - Czesc, Random - powiedzialem, gdy tylko jego obraz nabral zycia. - Pamietasz mnie? - Gdzie jestes? - zapytal. - W górach - wyjasnilem. - Wygralismy wlasnie te czesc bitwy i posylam Benedyktowi pomoc, zeby mógl oczyscic doline. Teraz jednak potrzebuje twojej pomocy. Przeciagnij mnie do siebie. - Nie wiem, Corwinie, Eryk... - Eryk nie zyje. - Wiec kto jest teraz szefem? - A jak myslisz! Przeciagnij mnie! Skinal glowa i wyciagnal reke. Klepnalem w nia. Postapilem krok naprzód. Stanalem obok niego na balkonie wiszacym nad któryms z dziedzinców. Porecz byla z bialego marmuru, a w dole nie kwitlo zbyt wiele. Bylismy dwa pietra nad ziemia. Zatoczylem sie, a on chwycil mnie za ramie. - Jestes ranny! - zawolal. Potrzasnalem glowa. Teraz dopiero zdalem sobie sprawe, jak bardzo jestem zmeczony. Niewiele spalem w ciagu kilku ostatnich nocy. A jeszcze cala reszta... - Nie - powiedzialem spogladajac na pokrwawione strzepy, które byly kiedys moja koszula. - Po prostu zmeczony. To krew Eryka. Przeczesal palcami swe slomiane wlosy i zacisnal wargi. - Dostales go w koncu... - powiedzial cicho. - Nie. Umieral juz, kiedy sie do niego dorwalem. Chodz teraz ze mna! Szybko! To wazne! - Ale gdzie? O co chodzi? - Do Wzorca - wyjasnilem. - Dlaczego? Nie jestem pewien, ale wiem, ze to wazne. Chodz! Weszlismy do wnetrza i ruszylismy w strone najblizszych schodów. Tkwilo tam dwóch strazników, ale na nasz widok staneli na bacznosc i nie próbowali przeszkadzac. - Ciesze sie, ze to prawda z twoimi oczami! - mówil Random, kiedy zbieglismy w dol. - Czy wzrok masz juz zupelnie dobry? - Tak. Slyszalem, ze nadal jestes zonaty. - Tak. Jestem. Znalezlismy sie na parterze i skrecilismy w prawo. U dolu schodow byla jeszeze jedna para strazników, ale i ci nie próbowali nas zatrzymac. - Tak - powtórzyl gdy bieglismy w strone srodkowej czesci palacu. Jestes zaskoczony, prawda? - Owszem. Sadzilem, ze zechcesz przetrzymac jakos ten rok i skonczyc cala sprawe. - Ja tez tak myslalem - przyznal. - Ale pokochalem ja. Naprawde. - Zdarzaly sie juz dziwniejsze rzeczy. Minelismy marmurowa sale bankietowa i znalezlismy sie w dlugim waskim korytarzu, prowadzacym przez mrok i kurz daleko na tyly. - Jej naprawde na mnie zalezy - dodal. - Jak nigdy nikomu przedtem. - Bardzo sie ciesze. Dotarlismy do drzwi. Otwieraly sie na platforme, z której biegly w dól dlugie spiralne schody. Drzwi nie byly zamkniete. Minelismy je i zaczelismy zejscie. - A ja nie - oswiadczyl, gdy przebiegalismy kólko za kólkiem. - Nie chcialem sie zakochac. Nie wtedy. Wiesz, caly czas bylismy wiezniami. Jak mogla byc ze mnie dumna? - Teraz juz sie skonczylo - zapewnilem. - Stales sie wiezniem, bo poszedles za mna i próbowales zabic Eryka, prawda? - Tak. Ona dolaczyla do mnie juz tutaj. - Nie zapomne ci tego. Bieglismy. Do konca schodów bylo bardzo daleko, a latarnie palily sie tylko co jakies dziesiec metrów. Bylismy w olbrzymiej naturalnej grocie. Zastanawialem sie, czy ktokolwiek wiedzial, ile przylegalo do niej tuneli i korytarzy. Ogarnela mnie nagle litosc dla wszystkich tych nieszczesnych wyrzutków gnijacych w lochach, niewazne, z jakich powodow. Postanowilem uwolnic ich albo wymyslic dla nich cos lepszego. Mijaly minuty. Widzialem juz w dole migotanie lamp i pochodni. - Jest tam dziewczyna - zaczalem. - Ma na imie Dara. Mówila, ze jest prawnuczka Benedykta, i dalem sie przekonac. Opowiedzialem jej troche o Cieniu, rzeczywistosci i Wzorcu. Ma pewna wladze nad Cieniem i bardzo jej zalezalo, zeby przejsc Wzorzec. Zmierzala tutaj, kiedy ostatni raz ja widzialem. A teraz Benedykt przysiega, ze nic o niej nie wie. Przestraszylem sie nagle. Nie chce dopuscic jej do Wzorca. Musze jej zadac kilka pytan. - Dziwne - przyznal. - Nawet bardzo. Masz racje. Czy sadzisz, ze ona juz tam jest? - Jesli nawet nie, to mam przeczucie, ze niedlugo bedzie. W koncu stanelismy na ziemi. Wystartowalem do biegu przez ciemnosc w strone wlasciwego tunelu. - Czekaj! - krzyknal Raudom. Zatrzymalem sie i obejrzalem. Minela chwila, zanim go zauwazylem. Byl za schodami. Zawrócilem. Nie zdazylem wypowiedziec cisnacego mi sie na usta pytania. Random kleczal przy poteznym brodatym mezczyznie. - Nie zyje - poinformowal. - Bardzo waskie ostrze. Czyste pchniecie. Przed chwila. - Chodzmy! Ruszylismy biegiem do tunelu, potem dalej. Siódme odgalezienie bylo tym wlasciwym. Zblizywszy sie chwycilem Grayswandira, gdyz wielkie okute zelazem odrzwia staly otworem. Skoczylem do srodka. Random byl tuz za mna. Podloga tej olbrzymiej sali jest czarna i wydaje sie gladka jak szklo, choc nie jest sliska. Plonie na niej Wzorzec, skomplikowany labirynt krzywych linii, dlugi moze na piecdziesiat metrów. Zatrzymalismy sie na jego skraju i patrzylismy. Cos tam bylo wewnatrz, i szlo naprzód. Poczulem znajomy chlód i mrowienie, jakie zawsze odczuwam, kiedy na to patrze. Czy byla to Dara? Trudno bylo dostrzec sylwetke posród gejzerów iskier tryskajacych wokól niej. Ktokolwiek to byl, musial byc królewskiej krwi, gdyz powszechnie wiadomo, ze Wzorzec zniszczylby kogos innego